Rozdział 1

177 12 5
                                    

Hermiona siedziała na niskim koźle i z zacięta miną obierała ziemniaki. Jej pełne złości ruchy nożem zwiastowały rychłe nieszczęście. I rzeczywiście. Niebawem usłyszeć można było syknięcie i gryfonka wymaszerowała z kuchni, ssąc środkowy palec.

Remus spojrzał na nią unosząc wzrok znad biurka, przy którym Ted odrabiał zadanie domowe.
‒ Rob tak dalej, a będzie dobrze synu ‒ powiedział jeszcze, poczochrał rudawą głowę dziecka i ruszył w stronę patrzącej na niego pełnym złości i bezsilności wzrokiem Hermiony.

‒ Problemy z nożem?

‒ Problemy ze wszystkim ‒ burknęła. ‒ Czytujesz gazety?

Lupin uśmiechnął się smutno, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu plastrów.

‒ Czytuję.

Hermiona skrzywiła się, gdy dezynfekował jej palca i przyklejał plaster.

Przytulił ją mocno i pocałował w zranioną dłoń. Wiedział, że nie chodzi jej ani o skaleczenie, ani o obieranie ziemniaków bez użycia magii.

‒ Idź do Teddy'ego, ja powalczę z obiadem, dobrze?

Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Pogładził ją po włosach. Miała poszarzałą że zmęczenia i nerwów twarz ‒ ostatnio nie sypiała za dobrze: słyszał, jak w nocy wierciła się i mówiła przez sen. Zawsze kładła się późno, ale teraz jej przemarsz do łóżka budził go tuż przed świtem. Gdy zasypiała, odgarniał jej kosmyki włosów z twarzy i przyglądał się rysującym wokół oczu kobiety kurzym łapkom. Nie tak miała żyć. Nie tak miał żyć również jego syn. Syn Tonks.
Tonks.
Teraz coraz rzadziej o niej myślał. Nawet w kontekście Teddy'ego częściej przychodziła mu do głowy Hermiona niż biologiczna matka chłopca. Chociaż minęło już prawie czternaście lat, gdy zginęła w bitwie o Hogwart, chociaż naturalnym było, że rany się zabliźniają, a wspomnienia bledną, często miał do siebie o to pretensje.

Odsunęli się od siebie. Hermiona od razu dostrzegła w jego oczach poczucie winy i wzięła jego dłoń w swoje.

‒ Ron nadal uważa, że to ja zaprzepaściłam nasze szanse na szczęśliwe życie i nie słucha mnie, kiedy tłumaczę mu jak było naprawdę ‒ wyznała. ‒ Co więcej wini nas za wszystkie późniejsze represje ze strony Ministerstwa. ‒ Tak, wiem, że to bzdura ‒ dodała widząc minę Lupina. ‒ Już próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale on mnie nie słucha. On nikogo ostatnio nie słucha ‒ westchnęła. ‒ Próbuję Ci powiedzieć, że nie możesz się winić za to, gdzie teraz jesteśmy. Gdybyśmy nie podjęli odpowiednich kroków, ty tkwiłbyś teraz w więzieniu lub w programie badawczym, Ted nadal byłby w rodzinie zastępczej. A ja... Ja już sama nie wiem, co bym robiła. Może rzuciłabym się jak niektórzy na barykady, z gołymi rękami ‒ zaśmiała się, ale nie zabrzmiało to wesoło, lecz raczej nieco histerycznie. ‒ Wiem, że sto razy wolałbyś widzieć tu Tonks, nie mnie, ale mam nadzieję, że przynajmniej spełniam swoją rolę.

‒ Nie bądź niemądra ‒ ujął jej twarz w dłonie. ‒ Ted nie mógłby mieć lepszej matki, Hermiono. A ja... ‒ zawahał się.

Chrząknął. Hermiona uśmiechnęła się zakłopotana i poklepała go po ramieniu.

‒ Co przerabiacie?

‒ Arytmetykę ‒ odpowiedział z niejaką ulgą.

‒ Cudownie.

‒ Nieprawdaż? ‒ w głosie Lupina pobrzmiewało znużenie.

‒ Nie, poważnie. Lubię ten dział matematyki.

Lupin uśmiechnął się do niej już z progu kuchni.

‒ Hermiona?

‒Mhmmm?
‒ Czy jest jakiś przedmiot, czy choćby dział, którego ty nie lubisz?

SuperbohaterowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz