Rozdział 4

96 12 0
                                    

Harry siedział w salonie państwa Grangerów. Zaryzykował dużo, aby się z nimi spotkać. Nie przychodząc do swojej bezpłatnej pracy w londyńskiej straży pożarnej, mógł szybko sprowadzić na siebie zainteresowanie władz, a w następnej kolejności srogie konsekwencje prawne. Z jakiegoś powodu jednak, nie bardzo mu na tym wszystkim w tym momencie zależało: na ciasnym mieszkaniu w podłej dzielnicy, na ciszy otaczającej go podczas służby. Na nisko zarobkowej pracy. Nie miał rodziny. Dla przyjaciół nie miał czasu. Nowy porządek zadbał o każdy szczegół jego życia, organizując je w taki sposób, by przypominało podłą egzystencję mrówki robotnicy. Z niejaką zazdrością przyglądał się schludnym, dostatnim wnętrzom domu dwojga dentystów. Wiedli spokojne, choć ponure życie.

Rose i Howard Grangerowie ugościli go herbata malinową i bezcukrowym ciastem. Harry usiał przyznać, że było nawet smaczne. Pili i jedli w milczeniu chyba zgodnie czując, że stanęli właśnie przed cienką jak muślin zasłoną, której odsunięcie, wywróci ich życia do góry nogami. Czym więc był ten posiłek? Przedbitewną ucztą? Harry zastanawiał się, jak ci ludzie przyjmą informację, że przez tyle lat ich oszukiwano. Czy skupia się na radości z tego, że ich jedynaczka żyje, czy pretensjach o cały ogrom cierpień, jakich przysporzyły im decyzje Hermiony i jej magicznego otoczenia? Co tak naprawdę myśleli o czarodziejach i ich obecnej sytuacji?

‒ Nie mogę patrzeć na to jak was traktują ‒ wyszeptała wreszcie pani Granger przełamując ciężkie milczenie.

No to miał odpowiedź przynajmniej na jedno ze swoich pytań.

‒ Dziękuję, pani Granger ‒ uśmiechnął się blado. Jak im to powiedzieć? Od czego zacząć?

‒ Ona żyje prawda? ‒ pan Granger zadał bez ogródek to najważniejsze pytanie, nie pozostawiając Potterowi pola do popisów retorycznych.

‒ Ja... Tak. Tak, Hermiona żyje. Naprawdę przepraszam...

Howard Granger prychnął.

‒ Nie przepraszaj mnie, chłopcze za to, że moja córka żyje. Lepiej wytłumacz mi, dlaczego się ukrywa i co się z nią przez te lata działo.

Harry pokiwał głową.

‒ Wiedzieliście?

‒ Nie ‒ odpowiedziała Rose Granger, nadal blada na twarzy i lekko rozdygotana. ‒ Ale braliśmy pod uwagę taką możliwość. My... My naprawdę ja opłakiwaliśmy. Ale po tej sytuacji z Australia podczas wojny... to nie dawało nam spokoju... Nasza Hermiona? Nie... A jednak... Tyle lat w żałobie...

Rozpłakała się. Mąż objął ją ramieniem.

‒ Opowiadaj, synu, co się z nią dzieje ‒ powiedział twardo ojciec Hermiony ‒ a potem ja zdecyduję, czy mam być wściekły na was i na nią, za piekło, przez które przeszła moja żona.

Harry poczuł, że bezcukrowa tarta pani Granger nagle zatęskniła za świeżym powietrzem i dziennym światłem.

‒ To, spokojnie ‒ Howard Granger pochylił się nad stolikiem kawowym, by poklepać młodszego mężczyznę pojednawczo po ramieniu. ‒ Nie jestem przecież tym, jak mu tam, Voldemortem, czy jak mu tam było. Nie zabiję cię tu. Musisz mnie zrozumieć. Zrozumieć nas. To... To bardzo trudne dla mojej żony. Dla mnie zresztą też.

Harry znów pokiwał głową.

‒ Proszę mi wierzyć lub nie ale jestem pewien, że dla Hermiony ta sytuacja również nie należy do najprostszych... Nie wiem wszystkiego o jej obecnym życiu, bo ze względów bezpieczeństwa ograniczamy kontakty do absolutnego minimum...

‒ Ale jest zdrowa, tak? ‒ pani Granger wreszcie udało się wydusić z siebie cokolwiek poza szlochem.

‒ Kiedy ją ostatnio widziałem, a było to jakieś pół roku temu... To była zmęczona, przybita tym, co się dzieje oraz koniecznością ukrywania się ale zdecydowanie zdrowa.

SuperbohaterowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz