Rozdział 6

113 9 7
                                    

Harry odchrząknął.

Wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.

‒ Jak niby wy... ‒ zaczął elokwentnie, ale drwiący uśmiech, który posłał mu wspierający się na swojej ozdobnej lasce Lucjusz Malfoy skutecznie zamknął mu usta.

‒ Severus rzeczywiście miał rację, ty jesteś ograniczony, Potter ‒ warknął zniecierpliwiony. ‒ Naprawdę nie mam pojęcia, jak udało ci się pokonać Czarnego Pana, który też do geniuszy nie należał, ale jednak...

‒ Po to wzywałaś nas tu Rose? ‒ ton głosu Narcyzy pełen był osobistego zawodu.

Pani Granger pokręciła z zapałem głową.

‒ Poczekajcie. Dajcie mu cokolwiek powiedzieć. Chłopak się speszył... Sami pomyślcie przez chwilę, zamiast obwiniać wszystkich wokół o nieudacznictwo i pustomózgowie ‒ ostatnie zdanie dodała półgębkiem, ale Harry był pewien, że cała trójka blond czarodziejów wyraźnie usłyszała każde słowo.

Zapadła chwila intensywnego milczenia, którą wreszcie przerwał śmiech Draco.

‒ Myślałeś, że dla dobra własnych tyłków nie jesteśmy w stanie układać się z mugolami?

Harry zmierzył rówieśnika wzrokiem.

‒ Z mojej perspektywy upadliście już na tyle nisko, że prędzej podejrzewałbym was o kolaborację niż otwarty bunt...

‒ A kto tu mówi o otwartym buncie? ‒ Lucjusz zaśmiał się i zajął miejsce w wolnym, stojącym koło kominka fotelu. Miał na sobie coś w rodzaju zielonego, wyszywanego srebrną nicią szlafroka, spod którego wystawał bujny żabot spięty szmaragdem wielkości sporej śliwki.

Pani Granger wywróciła oczami. Wcale nie próbowała się kryć ze swoją irytacją.

‒ Może przejdźmy już do rzeczy, zanim atmosfera zrobi się trochę bardziej gorąca... ‒ zaproponował ugodowo pan Granger.

‒ Panie Granger, czy może mi pan łaskawie wyjaśnić...

‒ Och, Howardzie, zrób przyjemność dziecku i wytłumacz ile jest dwa dodać dwa ‒ zakpił ponownie Lucjusz.

‒ A tak myślałam, tak czułam, że wzywanie was tutaj nie było dobrym pomysłem ‒ Rose Granger uniosła palec wskazujący do góry.

Narcyza westchnęła.

‒ Oni mają rację, Lucjuszu. Powinieneś zejść nieco z tonu. Jesteśmy tu gośćmi, więc wypadałoby, cóż, chociażby przez wzgląd na nasze pochodzenie, zachować minimum klasy... ‒ całość wypowiedziana została tonem tak pretensjonalnym, że bez względu na intencje pani Malfoy, jej mowa zabrzmiała jak obelga.

Po Grangerach zdawało się to spływać ‒ widać przywykli już do specyficznego sposobu bycia tych trojga.

‒ Jak najbardziej Narcyzo ‒ Rose Granger powiedziała sucho, ‒ wszystkim nam zależy na załatwieniu spraw, więc odrobina klasy i kooperacji naprawdę nie zaszkodzi. Usiądźcie. I ty też, Harry. Mamy wspólny cel, więc proszę, nie rozdrapujcie starych ran.

Harry zmarszczył brwi, ale postanowił, że wytrzyma wszystko, byleby tylko mieć to jak najszybciej z głowy. A jeśli to, przez co miał przejść było choć trochę warte zachodu, to co mu szkodziło spróbować? W końcu ryzykował tylko swoim własnym, marnym życiem.

***

Remus usiadł na brzegu łóżka syna. Już dawno tego nie robił ‒ Ted rósł i rósł aż ‒ niepostrzeżenie ‒ wydoroślał. Nie potrzebował już buziaków na dobranoc, okrywania kołderką i kołysanek. Patrzył teraz na ojca z uniesionymi brwiami.

SuperbohaterowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz