Czasem zastanawiam się, do jakiego momentu jestem w stanie się posunąć, aby dopiąć swego. Sama siebie zadziwiam, gdy robię rzeczy niepodobne do starej mnie. Nazywam się Bonnie Simpson i jestem policjantką w Chicago. Pracuje w policji już od ponad sześciu lat. Staram się być na tyle dobra, aby spełniać swój obowiązek w stu procentach. Co rano wstaję o piątej trzydzieści, ogarniam się i wychodzę, nie wiedząc co przyniesie dzień. Jednak to lubię najbardziej w mojej pracy. Ten mały dreszczyk ciekawości i adrenaliny, która objawia się zapałem do tego co robię. Od kiedy przeniosłam się do centrum Chicago staram się jeszcze bardziej.
Pięć lat temu miałam "wypadek". Straciłam pamięć i teraz składam swoją przeszłość do kupy. Wciąż mam luki, które nie są w stanie się zapełnić, jednak mam wrażenie, że są mało istotne. Chciałabym mimo to znać całą swoją przeszłość. Dlatego zastanawiam się, do czego jestem zdolna, aby ją poznać.
Niedługo miałam się tego dowiedzieć.
Poniedziałkowy poranek, zazwyczaj ciężko wychodzi się z łóżka, jednak dziś słoneczne Chicago motywowało mnie do wyjścia z domu. Ubrana, z kubkiem kawy w dłoni, wyszłam z mieszkania. Mój stary nissan był jak zwykle zaparkowany najdalej od wejścia do kamienicy, jednak dziś to przesada. Wszystko dlatego, że jakiś nowy lokator rozwalił się przed wejściem swoim terenowym wozem i musiałam przejść dobre kilka metrów do domu, gdy wczoraj wróciłam z pracy.
Jechałam jak co dzień tą samą drogą na posterunek przy Madison Street. Okolica jest w miarę przyjemna i daleko temu do Engelwood, ale jak mawiała moja mama: "Bogatych strzeż się bardziej niż biednych.". Nie zawsze rozumiałam o co jej chodzi. Dopiero po kilku latach w szeregach stróżów prawa wiem. Bogaci... albo przynajmniej bardziej zamożni ludzie niż przeciętny obywatel Chicago, często wyżej noszą brodę niż mają nos. Myślą, że są lepszym rodzajem ludzkim i mają rację. Nie żebym myślała o ludziach kategoriami. Jednak oni mają coś czego biednym brakuje. Znajomości i pozycję. Wiele razy przekonałam się jak bardzo potrafią uprzykrzyć życie, nie tylko policji, ale i sąsiadom.
Przejeżdżając obok banku dostrzegłam jeden, jedyny samochód stojący przed nim. Czarny ford niczym się nie wyróżniający z pośród wielu innych aut Chicago, teraz rzucił się w moje oczy. Zatrzymałam się i dobrze przyjrzałam. Nagle z banku wybiegł mężczyzna. Wskoczył do auta i odjechał z piskiem opon. Włączyłam silnik zamierzając podążyć za nim, gdy z budynku znów ktoś wybiegł. Pojechałam do mężczyzny.
- CPD - rzuciłam. - Co się stało?
- Na...napadł na nas! - wrzasnął zdyszany brunet. - Zabrał wszystko z kas! - dodał. Więcej nie trzeba mi było. Ruszyłam w pościg za złodziejem.
- Oficer Bonnie Simpson. Numer odznaki 57011. Zgłaszam napad na bank, 2154 West Madison Street. Jadę za zbiegiem w kierunku United Center cywilnym wozem - wręcz wykrzyczałam do telefonu, gdy wybrałam 911. Minęłam kolejną przecznicę, a uciekinier wciąż się ode mnie oddalał. Skręcił na Wood Street, a później w Polk. Tam go już prawie miałam. Dawno tak długo nie ścigałam kogoś, a już na pewno nie moim prywatnym "złomkiem". Kiedy miałam mu zajechać drogę ten odbił w bok i skręcił na Marshfield Avenue, tuż przed główną ulicą. Ja za to wpieprzyłam się w przydrożne kosze na śmieci. Wściekła zawróciłam i wznowiłam pościg. Nie mógł mi uciec. Nie w moim rejonie. Dodałam gazu i nie spuszczałam z oczu jego zderzaka. Nagle dostrzegłam jak auto gwałtownie zahamowało. Przed nim tarasował mu drogę jakiś terenowy wóz. Znów przyspieszyłam, tym razem to była granica mojego starego nissana. Zobaczyłam jak kierowca wysiada i rzuca się do ucieczki. Byłam już wtedy na miejscu. Nagle, nie stąd ni zowąd uciekinier padł powalony na ziemię przez innego mężczyznę.
- Nie szarp się - powiedział spokojnym, lekko rozbawionym tonem. Mężczyzna o atletycznej budowie ciała, ubrany w t-shirt i spodnie, z okularami na nosie przymierzał się do skucia mojego zbiega.
- Hej! - zawołałam, łapiąc się za tylną kieszeń. Cholera! Zapomniałam, że nie mam kajdanek! - To mój zatrzymany!
- Twój? - podniósł na mnie wzrok. Jednak wciąż miała nałożone okulary, więc nie widziałam jak na mnie patrzy. Za to ten uśmieszek... doprowadzał mnie do szału.
- Tak mój! - warknęłam. - Jestem z policji! - pokazałam mu odznakę.
- Ja też - powielił mój gest. - Detektyw Halstead, jednostka specjalna - dodał, a mnie nogi prawie się ugięły. Przełknęłam głośno to co utkwiło mi w gardle, a co z pewnością nie powinno paść z moich ust! Przynajmniej nie teraz. Otrząsnęłam się z chwilowego letargu widząc jak podnosi mojego przestępcę.
- Jednostka specjalna - prychnęłam. - Chyba specjalnej troski! Nie dam ci zebrać laurów za moją robotę - byłam wkurzona. Zawsze tak się działo. My mundurowi odwalamy kawał roboty, tej brudnej często, a później zjawia się taka jednostka specjalna i piszą o niej w gazetach albo mówią w telewizji. Nie tym razem! Nie na mojej zmianie!
- Ale to ja go zatrzymałem - powiedział rozbawiony.
- Ale to ja go zobaczyłam i zgłosiłam! Poza tym goniłam przez prawie dwie dzielnice! - oburzona podparłam ręce na biodrach, jak to miałam w zwyczaju.
- Mogę go puścić... - westchnął.
- Świetnie. Sama dam sobie radę! - rzuciłam. Już powoli byłam zła bardziej na siebie niż na niego. Po co daje się tak prowokować. Chyba moja pewność siebie go przekonała. W jednej chwili widziałam lecące w moją stronę kajdanki, a w drugiej jak zatrzymany z pomocą policjanta podnosi się do końca z ziemi.
- Jest twój - przekazał mi zatrzymanego z uśmiechem na ustach. - Jeszcze jedno - rzucił będąc już przy wozie. - Jak się nazywasz?
- Oficer Bonnie Simpson - odparłam z automatu. - Detektyw i tak nie zapamięta - dodałam cicho, sama dla siebie.
Weszłam dumna z siebie na posterunek 11. Chociaż po drodze usłyszałam już parę plotek o tym jak to nie ja zatrzymałam złodzieja, tylko jakiś detektyw. Jednak nie przejęłam się tym. Na tym, jak i na wielu innych posterunkach kobieta glina, to nie glina. Nic na to nie poradzę. Mogę zabić samego wodza mafii Sycylijskiej, a i tak laury zbierze inny glina płci męskiej. Wkurza mnie to, ale nie mogę się tym wiecznie martwić. Podeszłam do biurka sierżanta Alena.
- Cześć Barry - przywitałam się. - Napad na bank i czynna napaść na policjanta - rzuciłam od niechcenia.
- Co? Ja nie... Ja nic nie zrobiłem! - krzyczał zatrzymany - Ja tylko napadłem na ten bank, nic więcej! Nie przyklepiecie mi nic innego! - wrzeszczał ku mojemu zadowoleniu. Inny policjant zabrał mężczyznę do aresztu, a ja z uśmiechem podpisałam się na liście.
- Jak to jest, że zawsze ci się udaje? - spytał Barry nachylając się nade mną.
- Ale co? - wiedząc o czym mówi, chciałam to usłyszeć.
- Zawsze ten głupi trik działa. Wymieniasz zarzuty zatrzymanego dokładając mu coś, a ten bez przymusu przyznaje się! - odparł zdumiony.
- Pamiętaj sierżancie, człowiek przyzna się do wszystkiego co zrobił, aby oczyścić się z tego co mu się przypisuje - wyjaśniłam. - Taki odruch bezwarunkowy. Mamy to od dziecka.
- Skąd ty bierzesz te swoje teorie?
- Z życia kochany! Z życia.
No to wróciłam... nie wiem czy będę tu regularnie, ale mam za to pomysł. Tak, że ten... no. Enjoy!
CZYTASZ
Shock memories - CHICAGO P.D. FF
FanfictionKolejne Fanfiction o przygodach policji Chicago.