Rozdział 9

5.2K 180 9
                                    


William dość szybko zorientował się, że jego pochopna decyzja była błędem. Na początku przyjęcia powitał barona Barneya i innych gości lecz gdy tylko nadarzyła się okazja zniknął z pola widzenia gości i wymknął się na taras, gdzie czekała już na niego Jane.
Siedziała na ławce, a głowę miała pochyloną nad jedną z książek. Pomyślał, że pewnie pożyczyła ją i biblioteki. Nie miał nic przeciwko temu. Cieszył się, że w końcu znalazł się ktoś kto doceni zawartość tych ksiąg. On z pewnością do takich ludzi nie należał.
- Wiem. Spóźniłem się. Przepraszam.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
Usiadł obok niej i spojrzał prosto w czekoladowe oczy. Oparł łokieć na ławce i mógłby tak godzinami wpatrywać się w te jej wesołe ogniki w oczach. Dziewczyna trochę się speszyła i spuściła wzrok.
- Jak to się stało, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy?
- Z rodzicami mieszkałam na wsi, a potem... - Jej głos niespodziewanie załamał się w pół zdania.
William szybko zareagował i przybliżył się do niej zanurzając rękę w jej włosach. Drugą dłonią podniósł jej podbródek, aby popatrzyła mu w oczy.
- Jeśli nie jesteś gotowa powiedzieć mi o tym zrozumiem. Pamiętaj, że zawsze tu będę, gdybyś chciała ze mną porozmawiać.
- Dziękuję.
Chciał ją przytulić. Dodać jej otuchy, ale w tym samym momencie usłyszał krzyki z drugiej części ogrodu.
- Gdzie podziewa się książę William?
To był znak, że musi wracać. Wcale nie miał najmniejszej ochoty się stąd ruszać. Chciał podarować jej do stóp cały świat byleby ponownie ujrzeć jej perlisty uśmiech.
- Muszę na sekundę wyjść. Zaraz wracam.
Nim zdążyła odpowiedzieć poderwał się z drewnianej ławki i zbiegł z tarasu w stronę ogrodu. Szybko podszedł do lorda Barneya i zaproponował mu spacer po ogrodzie.
- Pogoda nam dziś sprzyja. - Trafnie zauważył.
- To prawda. W takie dni człowiek ma tylko ochotę usiąść nad brzegiem morza i łowić ryby.
- Łowić ryby? - Zdziwił się.
- Kocham morze. Szum fal, morska bryza we włosach... Ahhh... Z chęcią wybrałbym nad wodę.
William nie podzielał jego pasji. Owszem. Nie miał nic przeciwko morzu, ale łowienie ryb. To wydawało się mu zbyt nudne kiedy mógł w tym czasie uczestniczyć na przykład w polowaniu.
- Ostatnio złowiłem ogromnego szczupaka.
- Doprawdy? - Próbował udawać zdziwionego.
- Ważył prawie trzy kilo.
- Ogromna bestia. Baronie wybaczy pan na chwilę.
Szybko się ulotnił i ponownie pognał w kierunku tarasu. Nie był świadomy, że całej tej dzisiejszej eskapadzie z oddali przyglądała się pewna kobieta.
- Już jestem!
- Nawet nie zauważyłam, że zniknąłeś. - Zaśmiała się szczerze.
Tak naprawdę to wyczekiwała z niecierpliwością aż do niej przyjdzie. Wiedziała, że miał masę obowiązków i z całą pewnością nie chciała go od nich odciągać.
- Rozmowy z baronem Barneyem to czysta udręka. - Jęknął. - Cały czas mówi tylko o rybach.
- O rybach? - Wybuchła śmiechem.
Urażony zmrużył oczy.
- Czemu akurat ty musisz z nim rozmawiać. Czy to nie powinien być obowiązek księcia?
Cholera.
Prawie się zdradził. I to wszystko przez własną głupotę.
- Wiesz jak to jest z księciem. On ma stać i wyglądać, a ja zajmuję się obowiązkami. - Skłamał.
Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu kiedykolwiek obrażać sam siebie.
- Całe szczęście, że spotykam się z lordem, a nie księciem. - Zaśmiała się.
Jemu wcale nie było do śmiechu.
- Czy w ramach nagrody za ciężką pracę otrzymam od ciebie prezent?
Pochylił się nad nią z zamiarem złożenia na jej ustach pocałunku lecz w ostatnim momencie położyła dłonie na jego ustach.
- Zapomnij. To książę powinien ci dziękować, że wypełniasz jego obowiązki.
Wywrócił oczyma.
Miał ogromną ochotę wpić się w jej usta i podrażnić językiem kąciki jej ust.
- Może chociaż dasz mi motywację do dalszej pracy? - Zrobił maślane oczy.
Jane nie mogła oprzeć się jego urokowi i skapitulowała. Pochyliła się nieco i złączyła ich usta w pocałunku.
William napawał się tą chwilą. Wcale nie chciał przestawać, ale gdy rozległy się głosy dobiegające z ogrodu Jane nieznacznie odsunęła się od niego.
- Chyba powinieneś iść zobaczyć czy wszystko w porządku.
- Dobrze. Zaraz wracam.
Niechętnie wstał z ławki i ruszył przed siebie. Jane przesłała mu na odchodne całusa w powietrzu, którego ochoczo złapał. Zaśmiała się widząc jak skacze wzwyż by dosięgnąć niewidzialnego całusa.
Po chwili znów została sama. Obróciła się w tył i rozglądnęła się po ogrodzie. Słoneczna pogoda była idealna na zorganizowanie pikniku. Jakżeby chciała móc dołączyć do Archera i razem z nim uczestniczyć w przejściu. Niestety, była przykuta do tej ławki.
- Jane Winslow?
Zdezorientowana odwróciła się, a jej oczom ukazała się jakaś kobieta. Była w podeszłym wieku ale z pewnością była damą. Odziana w jedwabie wyglądała tak dostojnie. Jane nigdy wcześniej jej nie widziała, więc tym bardziej była zaskoczona, że kobieta zna jej imię.
- Tak. - Odpowiedziała. - A pani to...?
- Lady Regina Stern.
Dosiadła się do niej i zaczęła się jej uważnie przyglądać. Jane była zakłopotana. To było dla niej co najmniej dziwne.
- Wyglądasz całkiem jak swoja matka, ale oczy... Oczy masz po ojcu.
Zaschło jej w gardle.
- Znała pani moich rodziców?
- Oczywiście. Kiedy twoja matka debiutowała w towarzystwie obchodziłam w tym samym czasie dwudziestolecie swojego małżeństwa. Ahhh do dziś pamiętam ten wieczór. Oczarowała wszystkich.
Jane była poruszona. Wujostwo nieczęsto rozmawiało z nią o jej rodzicach, a ona z roku na rok coraz mniej o nich pamiętała.
- Proszę mi coś o nich opowiedzieć. - Powiedziała podekscytowana.
- Twoi rodzice zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale niestety twój dziadek był przeciwny temu małżeństwu.
- Przeciwny? - Zdziwiła się.
Do tej pory myślała, że małżeństwo jej rodziców było bezproblemowe. Nieczęsto odwiedzała dziadka, ale nigdy się nad tym nie zastanawiała.
- Chciał wydać twoją matkę za kogoś z tytułem, ale nie nie. Miłość twoich rodziców była o wiele silniejsza, więc uciekała razem z ukochanym.
- Niesamowite. - Szepnęła.
- Twój dziadek nie mógł jej tego wybaczyć, więc pobrali się i wyjechali na wieś. Żyli w niezgodzie, aż pojawiłaś się ty. Twój dziadek pokochał cię od chwili, gdy wziął cię na ramiona.
- Skąd pani to wszystko wie? - Zapytała podejrzliwie.
- Cóż... Swego czasu byłam jego wierną przyjaciółką.
Dziadek miał kochankę?
To wszystko wydawało się jej takie nierealne. A jednak. Nieznana kobieta ją rozpoznała, więc chyba musiała mówić prawdę.
- Jak mnie pani tutaj znalazła?
- Właściwie to był czysty przypadek. Zobaczyłam latającego tu i z powrotem księcia Williama. Byłam ciekawa za czym tak lata, ale teraz wcale się mu nie dziwię. Jesteś przepiękną młodą damą.
Zmarszczyła brwi.
- Księcia?
- Dokładnie. Oj nie jestem aż tak stara, żeby pomylić go z kimkolwiek innym.
Przeszło jej przez myśl, że może książę szukał w tym czasie Archera bez którego z pewnością nie poradziłby sobie.
- Muszę panią uspokoić. Żadnego księcia tutaj nie było.
Kobieta jakby jej nie dowierzała. To ją lekko poirytowało, ale wolała przemilczeć ten fakt. Mimo wszystko bardzo ją polubiła.
- Więc co tutaj robisz Jane?
- Przyjechałam z kuzynką.
- Więc mieszkasz z wujostwem?
- Tak. - Odpowiedziała krótko. - Ale rozmyślam nad podjęciem pracy jako guwernantka.
- Co za zbieg okoliczności. Chętnie przyjęłabym cię w swoje progi. Moje wnuki to prawdziwe młokosy. Nikt nie może sobie z nimi poradzić.
- To bardzo miłe z pani strony, ale jeszcze nie rozmawiałam o tym z wujostwem. Na obecną chwilę muszę odrzucić tą propozycję.
- Wielka szkoda. Ale pamiętaj, że drzwi mojego domu zawsze będą dla ciebie otwarte.
Poderwała się z ławki.
- Muszę wracać na przyjęcie. - Oznajmiła. - W tak piękną pogodę człowiek tylko marzy by wybrać się nad morze.
- W takim razie powinna pani porozmawiać z baronem Barneyem. Podobno uwielbia morze.
Wszystko szło zgodnie z planem. Baron Barney był zadowolony, a to było dla Williama najważniejsze. W dodatku spędził kilka minut z Jane. Co prawda nie było to zbyt wiele czasu, ale zawsze coś.
- Wasza Książęca Mość. - Rachela dygnęła przed jego obliczem. - Muzyka tak pięknie gra, a książę dziś wcale nie tańczył. Może poszukujesz partnerki?
Zaczęła szybko mrugać w jego stronę. Jeśli to miało spowodować zachęcenie go to skutek był marny. William stwierdził, że to najwyższa pora na powrót do Jane.
- Wybacz Rachelo, ale muszę skorzystać z łazienki.
Szybko zaczął wymijać kolejnych gości. Nagle poczuł ucisk na nadgarstku.
- A ty gdzie?
Archer ściskał jego koszulę.
- Muszę iść do łazienki. - Skłamał
- Coś często dziś korzystasz z toalety. Nie oszukuj mnie William. Znów organizujesz jakieś schadzki z tą panną.
- To nie byle jaka panna. Jane jest...
- Nie obchodzi mnie kim jest. - Przerwał mu. - Powinieneś to zakończyć. Tym bardziej, że podszywasz się pode mnie.
- Ani myślę to przerywać.
Ruszył przed siebie. Nie obchodziło go zdanie Archera. Co prawda nawet nie zastanawiał się nad tym co wydarzyłoby się gdyby Jane poznała prawdę. Wielkie mi coś, że był księciem. To nie miało znaczenia. Ważne było to, że polubiła go nie wiedząc kim jest. Tylko to się liczyło.
- Jeszcze tego pożałujesz. To kłamstwo obróci się przeciwko tobie. - Usłyszał głos przyjaciela za plecami, ale postanowił go zignorować.


***

Nie byłabym sobą gdybym... Nie rozpoczęła kolejnego nowego opowiadania, na które was zapraszam. Po niżej krótka zajaweczka. 

Miłosne Porachunki

Stella Crawford już w dzieciństwie zakochała się w swoim przyjacielu Nathanielu Kendrick. Gdy przypadkowo dowiaduje się, że chłopak uważa ją za nieokrzesaną smarkulę załamana postanawia wyjechać. Po trzech latach wraca by podbić londyńskie salony. Czy pobije również serce swojej dawnej miłości?


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Zakazany romansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz