- To będzie... Jedno szczenię... Dziewczynka - mówił lekarz jeżdżąc urządzeniem po moim brzuchu. Uśmiechnąłem się szeroko
- A jak bliźniaki? - zapytał
- Bardzo dobrze, mają już kilka miesięcy, rosną strasznie szybko. Mam mate, mieszkamy razem, jego ojciec także nam pomaga. Radzimy sobie w każdym razie - mimowolnie uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej małej szczęśliwej rodziny
- Cudownie się panu układa - podsumował na prawdę szczęśliwy
- Tak
- Bałem się że coś się panu stanie... Taka trauma, szczenięta... - powiedział realnie tym zainteresowany
- No cóż... Na początku było mi ciężko... Ale potem poznałem Akwina... I jest wszystko dobrze - powiedziałem ze śmiechem
- Cudownie. Zaraz wydrukuję zdjęcia i napiszę kartę - powiedział i podszedł do biurka na drugim końcu pokoju. Za ten czas zdążyłem się wytrzeć i ubrać. Zabrałem zdjęcia i dokumenty, zapłaciłem i wyszedłem do poczekalni
- Tatusiu! - krzyknęły chórem maluchy i przytuliły się do mnie
- Jestem już - zaśmiałem się i z obwieszonymi nogami podszedłem do mężczyzny na wózku.
- Grzeczni byli? - zapytałem mężczyzny, jednak on nie zwracał na mnie uwagi. Popatrzyłem w tą samą stronę, w którą on się wpatrywał. Stał tam mężczyzna w jego wieku. Pomimo lat był bardzo przystojny i postawny. Właśnie pomagał jakiejś wiekowej kobiecie wejść po schodach. Był ubrany w strój pielęgniarza, co oznaczało że pracował w tym miejscu. Spojrzałem na tatę, który wpatrzony jak w obrazek patrzył z lekko otwartymi ustami na mężczyznę.
- Tato... - szepnąłem lekko szturchając go w ramię
- Hmmm? - jakby ocknął się z transu i mrugając popatrzył na mnie. Z uśmiechem uniosłem jedną brew
- Co? - zapytał jakby obrażony
- Przystojny jest, prawda? - zapytałem patrząc na pielęgniarza, który pożegnał staruszkę i ruszył do recepcji
- Tak... - szepnął rozmarzony - Znaczy... Nie! - od razu krzyknął, ale chyba zbyt głośno bo mężczyzna spojrzał na niego swoimi szmaragdowymi oczami. Tatę zatkało i patrzył na zbliżającego się faceta wstrzymując oddech
- Dzień dobry - odezwał się niskim głosem alpha
- Dzień dobry... - szepnął dziadek
- Dziadziu się na pana dziwnie patrzy - szepnął Leoś ciągnąć pielęgniarza za fartuch
- Na prawdę? - zaśmiał się patrząc zalotnie na siedzącego na wózku.
- Mhmm - powiedział pewnie Trinit
- Na pewno się w panu kocha! - zaśmiały się chórem dzieci i zaczęły skakać wokół mężczyzny.
- Zakochana para! - śpiewały dzieciaki biegając po całej poczekalni i jednocześnie wywołując uśmiechy na twarzach wszystkich osób. Po chwili złapałem łobuzy za kołnierzyki koszulek tym samym ich zatrzymując.
- Dajcie dziadziowi spokój - powiedziałem głośno, żeby obaj mężczyźni mnie usłyszeli - Jeśli tak jest to na pewno da sobie radę bez waszych krzyków. - powiedziałem i pociągnąłem ich do taty - Tato, ja za niedługo zaczynam pracę, więc zabiorę ze sobą dzieciaki i pójdę z nimi. Zadzwoń jakbyś chciał już wracać do domu - powiedziałem mrugając okiem
- N-Nie... - wyjąkał - Nie trzeba... Zajmę się nimi - powiedział pewnie
- Nie. - tym razem odezwał się alpha, na którego wszyscy popatrzyliśmy ze zdziwieniem
- Przepraszam... - podrapał się po karku - Może dałbyś się zaprosić na kawę? - zwrócił się do taty
- Ja... - szepnął patrząc raz na mnie, raz na dzieci a raz na mężczyznę.
- Idź. Poradzimy sobie - powiedziałem do niego z uśmiechem - Wezmę maluchy do biblioteki - położyłem mu rękę na ramieniu i przytuliłem go
- Dziękuję - szepnął mi do ucha.
- Pa pa dziadziu - Leoś i Trinit dali mu po całusie w policzek i machając odeszlismy do mojej pracy
/Perspektywa Kilonina (dziadka)/
- Pomóc ci? - zapytał mężczyzna stając za mną.
- Jeśli mógłbyś... - szepnąłem onieśmielony. Ten mężczyzna zbyt na mnie działał... Chwycił uchwyty mojego wózka i lekko popchnął mnie w stronę wyjścia.
- Ja już kończę - powiedział do recepcjonistki i rzucił jej fartuch.
- Do zobaczyska - krzyknęła w odpowiedzi młoda kobieta.
- Zapomniałem spytać - zaśmiał się - Jak masz na imię? - zapytał
- Kilonin... - szepnąłem dalej nie mogąc się odezwać
- Znałem kiedyś jednego Kilonina... W liceum - powiedział zamyślony - Ja jestem Parswer, ale wszyscy mówią na mnie Par - powiedział wpychając mój wózek do kawiarenki.
- Mogę spytać dlaczego jeździsz na wózku? - zapytał nagle
- Bo... Nogi są tak słabe, że nie mogę na nich stać - powiedziałem przygnębiony
- Wybacz, że spytałem... Nie powinienem był - powiedział
- Nic nie szkodzi... - uśmiechnąłem się lekko
- Przypominasz mi kogoś... - powiedział znów po czym wzruszył ramionami - Co zamawiasz?
- J-Ja... Nie mam przy sobie pieniędzy
- Nic nie szkodzi. Ja stawiam
- Nie trzeba...
- Ciiii - położył swój palec wskazujący na moich ustach - Nalegam - uśmiechnął się
- W takim razie, czarną kawę poproszę - powiedziałem cicho na co uśmiechnął się i podszedł do lady. Czułem się bardzo dziwnie. Mój jedyny wcześniejszy związek, polegał na tym, że gdy moja żona mnie zobaczyła krzyknęła "mój". Pogodziłem się z tym że moim mate jest kobieta, wzięliśmy ślub, urodziłem Akwina. Nigdy nie czułem tego co przy tym mężczyźnie.
- Nad czym tak myślisz? - zapytał wyrywając mnie z zadumy
- Nad niczym konkretnym - poczułem jak moje policzki się rumienią. Nie pamiętałem kiedy ostatnio coś takiego się stało.
- Uroczy - zaśmiał się i usiadł na przeciwko mnie.
- Mogę o coś zapytać? - spytał nagle, a jego wzrok zmienił się. Nie patrzył już na mnie przyjaźnie. Wyglądał tak jakby miał się na mnie rzucić.
- Tak...? - zapytałem nadal cicho, nie mogąc odezwać się przy nim normalnie.
- Nie straciłeś nigdzie czucia, prawda? - zapytał nagle lustrując mnie
- Nie
- To dobrze... - powiedział jakby do siebie
- Dlaczego...? - spytałem nie pewnie
- Bo mam teraz pewność że wszystko poczujesz - powiedział przybliżając się do mnie. Przed oczami pojawiły mi się obrazy, jak mężczyzna całuje mnie... Dotyka...
CZYTASZ
Real Mate
RomanceElen jest młodą omegą, która ze względu swoich problemów zasięga pomocy u psychologa. Ten jednak zamiast pomóc robi mu potworną krzywdę. Na szczęście na drodze zrozpaczonego chłopaka staje pewien mężczyzna, który może go uratować lub zniszczyć ...