Był słoneczny wrześniowy dzień. Delikatny wiaterek targał włosy Uli, która prowadziła wózek z Antosiem w kierunku ulicy Lwowskiej. Wracali ze szczepienia i postanowiła na chwilę zajrzeć do męża. Rodzeństwo Febo przyjechało wczoraj z Włoch i zwołało natychmiastowe posiedzenie zarządu. Oboje z Markiem byli tym niemiło zaskoczeni, ale cóż, nie mogli odmówić, wszak Febo nadal byli współudziałowcami w firmie. Dlatego też wracając z przychodni Ula chciała odwiedzić Marka i zobaczyć jak potoczyło się spotkanie.
Jednak od samego rana miała niepokój w sercu. Tłumaczyła sobie to tym, że za bardzo przejmuje się wszystkim i wszystkimi wokół, i to tylko bezsensowny stres. Przecież niemiało prawa nic nadzwyczajnego się wydarzyć.
A jednak.
Ulę, będącą skrzyżowanie od siedziby Febo&Dobrzański, minęła jadąca na sygnałach dźwiękowych karetka. Nie lubiła tego sygnału, jednak starała się nie zwracać na niego uwagi, tym bardziej, że dzielny do tej pory Antoś, który nawet łzy nie uronił w gabinecie zabiegowym, teraz wystraszony rozpłakał się. Próbując go uspokoić weszła do parku i dopiero tam po kilku minutach udało jej się uspokoić niemowlaka. Jednak niepokój przeszedł z niego na nią. Serce zaczęło bić jak oszalałe. Coraz bardziej czuła, że coś się stało. Wsadziła Antosia do wózka i ruszyła w stronę biurowca przy Lwowskiej czując, że coś złego się stało. Chciała sprawdzić czy nie ma jakiegoś połączenia nie odebranego, ale swój telefon zostawiła w domu, więc nie ma możliwości by ktoś się z nią teraz skontaktował.
Wychylili się zza rogu i jej oczom ukazała się karetka stojąca przed wejściem do siedziby firmy. Za wszelką cenę próbowała wyrzucić z głowy myśl, że coś stało się z Markiem, jednak nadaremno.
Podchodząc coraz bliżej rozpoznawała sylwetki znanych ich osób stojących na schodach. Była Paulina, Władek. Sebastian dzwoniący przez telefon.
- Ulka! – krzyknął w chwili Olszański chowając telefon do kieszeni i podbiegając do niej. – Nie mogę się do ciebie dodzwonić.
- Sebastian co tu... Marek?!!! – krzyczy jakby z niedowierzaniem widząc otulonego folią termiczną ukochanego wynoszonego na noszach z biurowca. – Marek! Kochany. Co ci jest?! C tu się stało?! – pyta płaczliwym głosem Ula przyglądając się bladej i zakrwawionej twarzy męża.
- Pani jest? – pyta jeden z ratowników.
- Żoną. On... on żyje?
- Jest nieprzytomny. W ciężkim stanie. Musi szybko trafić do szpitala. Chce pani jechać z nami?
- Tak – odpowiedziała szybko. Podeszła jeszcze tylko do Sebastiana, który pilnował od dłuższej chwili Antosia. – Tu masz klucze od mieszkania. Proszę zabierz małego. Ala będzie później.
- Zadzwoń jak coś będzie wiadomo.
Ula kiwnęła tylko głową i wskoczyła do karetki, gdzie proszono aby usiadła naprzeciwko męża i położyła swoją dłoń na wychłodzonej już dłoni męża.
- Ulaaaa... - wyszeptał po chwili Marek, który czując ciepło żony odzyskał przytomność.
- Ciii kochanie. Jestem tu z tobą. Wszystko będzie dobrze.
- Uluś, jaaa... - kolejne słowa ciężko przechodzą mu przez gardło. – Byłem największym szczęściarzem mając ciebie za żonę. Dziękuję ci za te dziesięć lat razem. To były... to były najpiękniejsze lata mojego życia. Tak bardzo cię kochałem. Do ostatniej chwili będę kochać.
- Marek, proszę. Nic już nie mów. Oszczędzaj siły.
- Nasze dzieci były największym skarbem. Proszę cię dbaj o nie. Wspominaj im czasem o mnie. I to złe i to dobre. Mów im jak bardzo je kochałem.