Rozdział 4

646 54 58
                                    

Błędem jest to, że za nim tęsknię i zrobiłbym wszystko, by móc z nim jakkolwiek porozmawiać...? 

Otarłem szybko kropelki z policzków, w między czasie przełączając piosenkę, na inną. Taką, od której nie dostanę depresji. 

Niedługo później, gdy już odebrałem auto z warsztatu, wybiła godzina siódma trzydzieści osiem... Od tych nieszczęsnych ośmiu minut jestem w pracy, a dokładniej biurze, i już chcę wracać do mojego ciepłego łóżka, które mnie definitywnie woła. No nic, trzeba to jakoś wytrzymać. 

Westchnąłem, a następnie zacząłem porządkować papiery, które wziąłem z domu. W międzyczasie przypomniałem sobie, że nie uzupełniłem wszystkich tak, jak powinienem. Teraz czekają mnie dość duże poprawki... Nigdy więcej pracy od razu po powrocie z biura... ... Dobra kogo ja chcę oszukać, wszyscy wiemy, że i tak będę musiał to robić.

~ Magic Tim Skip ~

- Kageyama! Jesteś pewien, że która godzina? - usłyszałem głos swojego kolegi z biura, który widocznie chce się mni pozbyć, by mieć chociaż trochę wolnego i spokoju.

Dlaczego wolnego? Wszyscy doskonale wiemy, że obija się jak totalny leń, gdy nikogo obok nie ma. A dlaczego spokoju? To zwykle ja go zaganiam do roboty, bo mam dość jego obijania się, ale koniec końców, dobry z niego kumpel i gdy trzeba, to pomoże.

- Tak, wiem, wracaj do swoich zajęć, bo nigdy stąd nie wyjdziesz - zaśmiałem się i wyszedłem z pomieszczenia, zabierając po drodze teczkę z odpowiednimi dokumentami, by następnie skierować się w stronę windy.

Po zjechaniu na parter, mijając recepcję, kiwnąłem głową do młodej kobietki siedzącej za ladą, a ona odwzajemniła gest. Chwilę później znajdowałem się już na parkingu, na którym miałem znaleźć swój samochód.

Teraz pytanie... Gdzie ja go zaparkowałem...?

Kilka dobrych minut zajęło mi poszukiwanie auta, które stało, jak gdyby nigdy nic, praktycznie przy samym brzegu parkingu firmowego. Zaczyna się piękny dzień, pełen cudownych przeżyć...

Nie minęło pół godziny, a ja już byłem na miejscu spotkania. Razem z klientem mieliśmy spotkać się w parku Aobayama, skąd mieliśmy wyruszyć do pierwszych mieszkań, dostępnych na sprzedaż. 

Czekając w wyznaczonym wcześniej miejscu, rozejrzałem się spokojnie, dostrzegając paręnaście metrów ode mnie, boisko do siatkówki, na którym kilka osób obecnie grało. Nie tylko z ciekawości, ale i z uczucia powrotu do starych, licealnych lat, podszedłem bliżej, przyjrzeć się ich grze.

Na terenie boiska, czyli za siatkami, bylo czternaście osób. Łatwo było policzyć bo wszystkie pozycje na boisku były zajęte, a poza boiskiem stały jeszcze dwie inne osoby, które widocznie czekały na swoje wejście. Wszyscy mieli od piętnastu do dziewiętnastu lat, czyli typowi licealiści.

Jednak mój wzrok przykuł jeden z chłopaków, który miał wyraźnie rude i poczochrane włosy. Wyglądały identycznie, co włosy mojego partnera do szybkich ataków ze szkoły średniej, a nawet samo wspomnienie o nim, sprawia, że mam ochotę się albo rozpłakać, albo wskoczyć pod koc, razem z Kenku i nigdzie już nie wychodzić... Niestety, czas spotkania nadszedł, więc wróciłem na swoje miejsce, gdzie miałem czekać na klienta.

Czekałem, czekałem i czekałem... Minęło dwadzieścia minut, a jego ciągle nie było. Postanowiłem więc zadzwonić, by zapytać, co się dzieje.

Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty i po piątym sygnale uznałem, że nie ma sensu dzwonić. Odłożyłem komórkę z powrotem do kieszeni spodni, udając się ponownie w stronę boiska. Teoretycznie mam wyjście służbowe, więc chyba nic się nie stanie jeśli przyjadę do pracy odrobinę później, prawda?

Gdy tylko podszedłem, rudowłosy, którego wcześniej bacznie obserwowałem, spojrzał w moją stronę, po czym chyba pożegnał się że współgraczami, ponieważ po tym wybiegł z obrębu boiska, podbiegając do mnie.

- Przepraszam bardzo... - zaczął nieśmiało niższy ode mnie nieznajomy, który jednak wydawał się nieco znajomy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd go mogę znać - Jest pan może z agencji nieruchomości...?

- Tobio Kageyama, rozumiem że to pan jest moim nowym klientem? - przedstawiłem się podając rękę w stronę chłopaka, który zrobił minę, jakby zobaczył co najmniej smoka, czy coś w tym stylu - Czy... Coś się stało...?

Nagle rudowłosy skoczył wysoko, wieszając się na mojej szyi, sprawiając, że moja torba upadła na ziemię, a ja prawie razem za nią. Niezbyt rozumiałem co się dzieje, ale postanowiłem nie reagować. Sam nie wiem do końca, dlaczego tego nie zrobiłem, ale jednak...

Patrząc na jego roztrzepaną i rudą czuprynę, miałem przed oczami naszego małego kruczka, skaczącego ponad wszystkich, najwyżej jak tylko się dało do moich wystaw, które w ułamkach sekundy uderzały, z jego pomocą, o parkiet po drugiej strony siatki, w boisko przeciwnika...

- Czy coś się stało? Żartujesz sobie...? Tęskniłem za tobą...

-------------------------------------------------

HEY HEY HEY

Witanko w next rozdziale

Ogólnie to dzisiaj fajnie mi się pisało, więc uznałam, że zamiast dawać rozdział w dzień, wrzucam go w nocy, bo why not

Ludki, czytelnicy moi kochani, kolejny rozdzialik pojawi się w maksymalnie w sobotę, a do tego czasu, żegnam się z wami ładnie

Do następnego!

~Iwa-chan

It Was One Meeting [KageHina]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz