Spacerek

190 6 1
                                    

Idąc wydeptaną ścieżką przez sztucznie nasadzony lasek iglasty snułem intrygi niczym przedawnione kłótnie powtarzane pod prysznicem. Wiem że sam nie zawojuję świata, a tym bardziej przestępczego pół-światka, ale warto mieć marzenia. Sam nie wiem kiedy słońce zaszło za zieloną kopułę koron drzew, a za moim plecami wyrósł monstrualny księżyc. Nie boję się wilkołaków, ale unosząca się we mgle atmosfera napawała mnie lekkim strachem.

Nie myśląc o tym zbyt wiele zrobiłem parę kółek wokół bezpiecznego terenu. Zapewne ku wielkiej rozrywce skrzętnie rozsianych, uzbrojonych po zęby zwiadowców. Co parę chwil spoglądałem nerwowo na zegarek. W końcu czeka mnie jeszcze poprowadzenie wieczornego apelu, ale to nie czas na formalności. Rzadko miewam czas aby zmierzyć się z własnymi myślami, a tymczasem tematów do rozważań nie brakuje.

Tak naprawdę boleśnie tęsknię za tym, co zwykłem zwać normalnością. Tęsknię za przyjaciółmi, za rodziną, za sielanką reszty dzieciństwa, które mi odebrano.
Nie pisałem się na służbę ku chwale cudzego kapitału. Nie pisałem się na przemoc, posłuszeństwo, musztrę i intrygi. A jednak coś na górze obdarowało mnie najciekawszą lekcją mojego życia.

Kończąc któreśnaste okrążenie zwróciłem się ku wejściu do budynku i zacząłem powolny marsz w stronę drzwi. Czułem zawód chłopców z lunetą czekających na akcję i rozlew krwi, ale nie dziś, a na pewno nie mojej.

Wewnątrz panowało mile ciepło, dające złudne uczucie bezpieczeństwa. Pospieszyłem do celu aby zdążyć przed podwładnymi. Pusta salka treningowa bez wyposażenia oczekiwała na nas wszystkich. W końcu sam zacząłem oczekiwać.

Chłopcy przyszli wszyscy naraz. W ich zachowaniu widziałem uczniów wchodzących do klasy. Ich żarty, codzienne życie w systemie i cichą chęć wyrwania się.

Rozpocząłem szczątkowy apel skromnymi słowami powitania. Czułem się jak wychowawca na ostatniej lekcji w tygodniu, gdy wszyscy chcą mieć aktualności z głowy i piękną wizję weekendu pełnego planów. Nie zabierałem im więcej czasu niż to potrzebne. Przebrnęliśmy przez wszystkie organizacyjne pierdoły następnego tygodnia. Nic ciekawego. Aura spokoju i rutyny w końcu zaczynała mnie uspokajać.

"dobranoc, do zobaczenia jutro rano. Odmaszerować"

No i fajrant.

Wychodząc po nich czułem wielką ulgę. Nareszcie nic się nie dzieje, nareszcie mogę spać spokojnie. Wróciłem do siebie, wziąłem szybki prysznic i runąłem jak kłoda do łóżka.

Dziękuję siłom wyższym za chwilę odpoczynku. Dziękuję za to że dalej żyję.

Na Smyczy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz