𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝖎

3.6K 238 250
                                    

         Młody chłopak spacerował niedaleko jokohamskiego portu. Korzystał z faktu, że pogoda naprawdę dopisywała. Było gorąco, słonecznie, nie do zauważenia był fakt bliskiego i nieuchronnego końca wakacji.

Zbrojna Agencja Detektywistyczna jak zwykle miała z tego powodu bardzo dużo pracy. Gdzieś zgubiono portfel, gdzieś bagaż, gdzieś psa i dziecko. Choć były to sprawy raczej dla policji i Agencja nie powinna być nimi męczona, to roztrzepani turyści przychodzili do nich, bo akurat mijali po drodze ich biuro, jakkolwiek absurdalne takie zachowanie by nie było. Cóż, tacy już byli ci zwiedzający, przyjeżdżali na wakacje gdzieś, gdzie nikt ich nie znał i wydawało im się, że mogą wszystko.

Atsushi o dziwo dostał wtedy dzień wolny. Z braku pomysłu, co mógłby zrobić poza porządkami w domu, gdy jego przyjaciółka była w pracy, postanowił pospacerować po mieście, jak zawsze żywym i zatłoczonym. Ale kochał Jokohamę właśnie przez to, jaka była za dnia.

Niestety ten błogi spokój towarzyszący spacerom w akompaniamencie gwaru betonowej dżungli nie mógł trwać wiecznie. Wyćwiczone ucho detektywa ze słuchem dodatkowo wzmocnionym dzięki tygrysiej zdolności wychwyciły oddalone krzyki. Złotooki bez zastanowienia poderwał się do biegu, uważając, by nikogo nie potrącić.

         Trudno by opisać tę mieszaninę emocji, którą chłopaczyna odczuł docierając na miejsce. Widział swojego wroga, bez ruchu stojącego nad zwłokami kilku zamordowanych mężczyzn. 

Tamten począł wpatrywać się w niego oczyma bez konkretnego wyrazu. Po prostu czarne tęczówki świdrowały twarz młodszego. Mimo wszystko, Akutagawa wydawał się w jakiś sposób skupiony, ale bynajmniej nie na świecie zewnętrznym.

Ta niezrozumiała, hipnotyzująca chwila mogłaby trwać zapewne bez końca, gdyby nie ledwie słyszalny wystrzał gdzieś w tle. Brunet przechylił się nagle do przodu i upadł.

Detektyw przez moment wpatrywał się w niego, analizując obecną sytuację.

— Snajper...? — zapytał sam siebie. Zaczął podchodzić do mężczyzny.

* * *

         Wskazówki zegara wiszącego na ścianie przesuwały się powoli, ze stuknięciem oznajmiającym minięcie kolejnej minuty. Atsushi siedział na krześle pod drzwiami do lekarskiej sali. Nie wiedział, co miał robić, jak miałby się zachować. Cała ta sytuacja była stresująca.

W końcu drzwi otworzyły się, a zza nich wyszła znajoma doktorka.

— Nie spodziewałam się, że będziesz tu czekać — ogłosiła. — Myślałam, że pójdziesz do domu.

Szarowłosy wzruszył ramionami.

— Co z nim? — zapytał.

— Żyje. Z jakiegoś powodu moja zdolność na nim nie zadziałała, choć rany prawdopodobnie były już śmiertelne. Podejrzewam, że to przez amunicję, jaką został postrzelony.

— Wcześniej walczył z jakimiś mężczyznami... Może to gang?

— Nie wiem, pogadam z Kunikidą, pewnie to sprawdzi — powiedziała kobieta. — Widziałeś, kto strzelał?

— Prawdopodobnie snajper.

 — Jasne... Chcesz go zobaczyć? — zapytała znudzona lekarka. — Jeszcze śpi, Roberts dobiera mu leki, zwłaszcza uspokajające, kiedy będzie już przytomny. Niestety zostanie tutaj pewien czas... Jego stan nie jest za dobry.

— Mhm... Nie muszę go widzieć. — Nakajima wstał. — Chciałem tylko wiedzieć, czy wszystko okej. Cóż... Będę się już zbierać. — Ukłonił się. — Bardzo pani dziękuję. — Stanął wyprostowany. — Do widzenia — powiedział, nieco się uśmiechając. Już miał odchodzić, gdy brunetka powiedziała coś więcej.

— A, jeszcze jedno, Nakajima.

— Tak?

— Roberts stwierdził, że chce, żebyś później oddał mu pieniądze, które pójdą na leczenie i pobyt tutaj Akutagawy. Wiesz, niedawno się tutaj przeprowadził i uważa, że musi oszczędzać czy coś, chyba rozumiesz.

— Um... No dobrze.

𝖘𝖕𝖗𝖆𝖜𝖆 𝖈𝖟𝖆𝖗𝖓𝖊𝖏 𝖗𝖔́𝖟̇𝖞 | shin soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz