𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝖝𝖛𝖎𝖎

1K 119 24
                                    

         — Miała stawić się dzisiaj na przesłuchanie. To dziwne, że jej nie ma — powiedział Atsushi, dzwoniąc do drzwi już czwarty raz z rzędu. — Może wracajmy?

— Użyj tygrysiego węchu — rozkazał Osamu. — Bez dyskusji.

Nakajima wykonał polecenie.

— Pachnie krwią — ogłosił.

Szatyn chwilę wpatrywał się w klamkę, po czym położył na niej dłoń i nacisnął. Drzwi się otwarły.

Detektywi spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Atsushi zdjął kurtkę, podwinął rękawy, aby w każdej chwili bez problemu móc aktywować zdolność. Weszli do środka, nie zamykali drzwi. Złotooki poszedł w stronę sypialni, zaś szatyn udał się do salonu i kuchni. 

         Idąc do miejsca przyrządzania posiłków zauważalny był fakt, że ściana była nieco zniszczona, a komoda przesunięta. Smród coraz łatwiej dało się wyczuć.

Czekoladowooki stanął w drzwiach pomieszczenia. Zobaczył ciało.

— Atsushi, chodź tu! — krzyknął.

* * *

         — Co tak właściwie teraz zrobimy? — zapytał Kunikida. — I po co ktoś miałby ją zabijać? Zresztą, nawet jeśli to jest ten sam morderca, to to morderstwo i tak różni się od pozostałych. Jest bardziej brutalne, do tego popełnione jakby w popłochu... To oczywiste, że teraz zabójca będzie próbował uciec. Tylko gdzie? Nawet nie wiemy, kto to do cholery jest... — Mężczyzna mówił i krążył po całym biurze razem z kubkiem kawy.

— Stawiam, że zrobił to Michel Bourreau — powiedział Dazai. Wyciągnął przezroczystą torebkę z niebieską gumką do włosów w środku i pokazał ją. — On miał identyczną gumkę do włosów, do tego był brunetem, a na niej są czarne włosy. Są tutaj ślady DNA, oddam to do badań. Ale powinniśmy go sprawdzić, przesłuchać. I to natychmiast.

— Tylko gdzie ty chcesz go znaleźć?

— W jego domu. Albo w drodze z domu do lotniska. Na lotnisku.

— Równie dobrze może być już we Francji.

Może, nie musi.

* * *

         Michel zakluczył dom. Nie chciał się z nim rozstawać, w dodatku wciąż nie wziął wszystkich swoich rzeczy, jednak teraz nie było to najważniejsze. Postanowił na lotnisko udać się pieszo.

         Szedł ulicą, ciągnąć dwie walizki. W pewnym momencie powoli podjechał do niego samochód. Bourreau spojrzał na niego zdziwiony. Wtedy szatyn wyciągnął głowę zza szyby.

— Witam! — krzyknął Osamu z udawaną radością.

Brunet po prostu wpatrywał się chwilę w detektywa. Łzy zebrały się w oczach mordercy. Puścił walizki i zaczął cicho pochlipywać. Nie panował nad emocjami.

— Wsiadaj z tyłu. Bierz walizki — rozkazał chłodno Dazai.

Niebieskooki zrobił to w ciszy. Nie wyglądał i nie zachowywał się jak morderca.

— Wiem, dlaczego mnie aresztujecie. Przyznaję się — szepnął.

— To dobrze — rzucił szatyn. — A nie mówiłem, że tak będzie, co, Kuniś? — zwrócił się do współpracownika. — Miałem rację!

Blondyn za kierownicą nic nie powiedział, tylko westchnął zirytowany.

𝖘𝖕𝖗𝖆𝖜𝖆 𝖈𝖟𝖆𝖗𝖓𝖊𝖏 𝖗𝖔́𝖟̇𝖞 | shin soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz