Powoli zaczęłam odzyskiwać przytomność. Tępy ból w okolicach kości śródręczych uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Natychmiast otworzyłam oczy, jednak szybko je znów zamknęłam. Jasne światło oślepiło mnie doszczętnie.
Przeczekałam parę minut, by znów je otworzyć. Znajdowałam się w pomieszczeniu przypominające skrzydło szpitalne, ściany jak i podłoga, czy sufit, były w białym kolorze. Na suficie były przymocowane ledowe lampy, oświetlające pomieszczenie.
Byłam sama w pomieszczeniu. Leżałam w łóżku, przypięta do jakiejś kroplówki. Cholera, ja jestem w szpitalu? Przeraziłam się nie na żarty. Zaczęłam szukać mojego noża w kieszeniach bluzy, jednak...
- No nie... - wyszeptałam cicho, powoli podnosząc się z łóżka. Gdzie jest mój nóż? Przełożyłam nogi na prawy bok łóżka, po czym zeszłam z niego. Dopiero teraz dostrzegłam bandaże, które były owinięte na moich nadgarstkach. Przejechałam palcami wzdłuż ręki, aż do miejsca wkłucia kroplówki. Podawali mi jakąś przezroczystą substancję.
Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna. I w sumie z automatu nazwałabym go doktorem, gdyby nie jego ubiór... Co prawda miał na sobie normalne ubrania, białą koszulę z czarnym krawatem, czarnymi spodniami i tego samego koloru butami. Jednak zaniepokoił mnie fakt, że koszula czarnowłosego była cała we krwi.
Miał jeszcze na twarzy maskę, na której był narysowany uśmiech.
- Oo, witaj. - przywitał mnie stłumionym głosem. - W zasadzie to możesz już opuścić salę. - stwierdził, po czym dodał. - Ale za nim to zrobisz, daj mi wyciągnąć igłę. Zapraszam tutaj.
Przełknęłam gulę w gardle. Spojrzałam na mężczyznę, który wskazywał na krzesło z przymocowanym oparciem na rękę. Niepewnie wstałam z łóżka, zabierając stojak ze sobą. Po chwili już siedziałam na owym krześle, z położoną ręką na oparciu.
- Doktorze... - chciałam coś powiedzieć, jednak ten mi przerwał.
- Doktorze? Pff, dziewczyno, daruj sobie. - zaśmiał się cicho, wyciągając igłę z mojej ręki. Dał mi jakiś wacik, bym mogła przyłożyć go do małej rany na przedramieniu. - To nie jest szpital.
- Uff, to dobrze. - zachichotałam, jednak po chwili zamarłam. - Nie jest? - mruknęłam niskim tonem głosu. - To gdzie ja jestem? I kim Pan jest do cholery?
- Mów mi Smiley, a to jest rezydencja Slender Man'a! - tym razem jego śmiech przyprawiał o ciarki. - Spokojnie Paniusiu, nie masz powodów do obaw. - dodał szybko, widząc moją minę.
On robi sobie żarty, nie?
To nie może być prawda, po prostu nie może. On mnie, kurna, zabije, Slendi mnie zapierdoli do grobu. I co ja mam teraz zrobić? Nie umiem się bić z ośmiornicą.
- Hah, zabawne. - prychnęłam, odwracając wzrok na stojak z kroplówką. - Czego wy ode mnie chcecie? - warknęłam, ponownie spoglądając na Smile'a groźnym spojrzeniem. - Dajcie mi święty spokój. - syknęłam, powoli podnosząc się z siedzenia.
- Spokojnie. - odparł ze stoickim spokojem. - Jak mówiłem, możesz już wyjść z sali. Ale Slender Man czeka na ciebie w swoim gabinecie, także wolałbym się do niego udać.
- Nie będę z nim rozmawiać. - rozejrzałam się po pomieszczeniu. - Wskaż mi wyjście.
- Drzwi po lewej. - miałam wrażenie, że się uśmiechnął. - Jak jesteś takim buntownikiem to sama sobie znajdź wyjście. Drzwi po lewej. - powtórzył, gestem ręki wskazując na wyjście z sali.
Westchnęłam cicho, wychodząc z pomieszczenia. Drzwi od razu zamknęły się za mną z głośnym hukiem.
CZYTASZ
Problem
RandomGłówna bohaterka prowadzi samodzielne życie od dwunastego roku życia. Wygląda dość normalnie, pomijając pirackiej opaski narzuconej na jedno oko. [imię] zmaga się z chorobami psychicznymi, w końcu to dojrzewająca nastolatka. Posiada pewną moc, która...