Rozdział 4

211 13 1
                                    

Ponieważ Castiel był rozsądnym, dorosłym mężczyzną, zrobił jedyne, co mu przyszło do głowy: uciekł.

Po pocałunku we Wigilię Dean zszedł mu z kolan i wyszedł. Castiel potrzebował dłuższej chwili, żeby dotarło do niego, iż wciąż siedział na sofie, trzymając rękę w górze, ściskając jemiołę i gapiąc się w oszołomieniu na drzwi. Opuścił jemiołę na kolana i zagapił się na nią, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się zdarzyło. Podniósł dłoń do ust i delikatnie je pogładził, smakując Deana i wspominając dotyk jego warg.

Dean pocałował go porządnie, jak się należy. Czemu?

Powoli wstał z sofy i udał się do sypialni. Ostrożnie położył jemiołę na stoliku nocnym, usiadł na łóżku i starał się zebrać myśli.

Dean zgłosił wobec niego roszczenie już dwa razy, a teraz go pocałował. To były fakty. Wyglądało na to, że wiedział, co robił, choć Castiel nie potrafił zrozumieć powodu, dla którego to robił. Było głupotą i niedorzecznością sądzić, że Dean naprawdę chciałby go za partnera. Czemu taki cudowny, piękny i ognisty młody omega miałby chcieć związać się ze starym alfą, który nawet nie uchodził za materiał na partnera? Do Deana zaczęłyby ustawiać się kolejki w chwili, w której rozeszłaby się wieść o tym, że szukał partnera. Dla Castiela nie było miejsca w tej kolejce. Nie mógł się jednak okłamywać. Gdyby miał okazję, z radością sparzyłby się z Deanem i poświęciłby życie sprawianiu, by Dean czuł się jak najcenniejsza rzecz na świecie. Był nim całkowicie, absolutnie i dogłębnie zauroczony i nie miał pojęcia, jak wrócić do poprzedniego stanu rzeczy.

Ponieważ to właśnie należało zrobić. Nieważne, co czuł, nieważne, co był gotów zrobić, to musiało się skończyć. Musiał to zakończyć, zanim nie byłoby za późno lub, cóż, przynajmniej za późno dla Deana. Castiel umiał stwierdzić, że dla niego samego już było za późno, ale wciąż mógł obrócić sytuację na korzyść dla młodego omegi. Dean nie powinien cierpieć z powodu niedociągnięć Castiela, powinien przygotowywać się na młodych, oszałamiających zalotników, którzy mogliby być tym, czego potrzebował, a jednocześnie liczyć na aprobatę SSWO. Opuszczenie Deana byłoby bolesne. Bardzo bolesne. Nie, żeby Dean jako taki kiedykolwiek był JEGO, ale niestety, umysł Castiela już zaczął dostosowywać się do Deana, uważać go za partnera i ten odwyk byłby torturą. Ale nie aż tak bolesną, jak by to się mogło stać, gdyby pozwolił, aby sytuacja się ciągnęła.

Spakował dość ubrań, aby wystarczyło mu na kilka tygodni, oraz dość niezakończonych jeszcze tłumaczeń, by mieć czym zająć umysł. Sprawdził dom, zamknął i zabezpieczył drzwi i okna, zaciągając połowicznie rolety, aby ewentualni podglądacze nie mogli zajrzeć do środka. Nie musiał się martwić o żadne rośliny, ale dopilnował, by wynieść śmieci i opróżnić lodówkę, by zapobiec nieprzyjemnym zapachom. Kiedyś o tym zapomniał i po powrocie do domu przywitał go mocny aromat zgnilizny.

Nie ośmielił się osobiście porozmawiać z żadnym z Winchesterów, ale zamiast tego zostawił im w skrzynce na listy notkę z informację, iż na jakiś czas wyjeżdżał z miasta i że byłby bardzo wdzięczny, gdyby mogli sprawdzać, że nikt nie włamał się do jego domu. Nie zostawił numeru telefonu, głównie dlatego, że nie miał komórki, oraz ponieważ nie miał absolutnie żadnego pojęcia, gdzie się wybierał.

Zatem uciekł.


Wezwał taksówkę, by podjechać na dworzec autobusowy, i przypadkowo wybrał autobus. To mu wystarczyło tak długo, jak długo oddalał się od Deana. Mógł równie dobrze po prostu udać się do sąsiedniego miasta, zameldować się w jakimś tanim motelu i zająć pokój na dwa tygodnie. Nie życzył sobie i tak bawić się w turystę i zwiedzać czegokolwiek, co tam było do zwiedzania w okresie świąteczno-noworocznym. Chciał zwinąć się w kulkę na łóżku i udawać, iż ten ból w piersi nie pochodził od jego alfy przeżywającego rozłąkę i odrzucenie ze strony partnera, którego nigdy nie miał.

NA WARIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz