Rozdział 6

256 16 1
                                    

Castiel uczcił urodziny Sama, nawet, jeśli nie mógł uczestniczyć w nich osobiście. Zakup karty upominkowej do miejscowej księgarni nie zajął mu wiele czasu, ale uznał, że było to trochę bezosobowe. Byłoby miło podarować Samowi również coś innego.

Zastanawiał się nad tym w czasie swego lotu do Bostonu, gdzie miał spotkać się z wydawcą. Podróż sama w sobie była absolutnym marnotrawstwem, olbrzymią eksploatacją zasobów naturalnych oraz głupią demonstracją statusu wydawcy. Castiel był pewien, że wszystko dałoby się załatwić przez telefon zamiast za pomocą wielogodzinnego lotu, spotkania, noclegu w hotelu i lotu powrotnego. Oczywiście, wydawca pokrywał wszystkie jego koszty, ale nie zmieniało to faktu, iż, zdaniem Castiela, była to oznaka najwyższej próżności. Skoro jednak musiał lecieć do Bostonu, to mógł równie dobrze wykorzystać okazję i odwiedzić księgarnię Harvardu.

Po nudnym i bezcelowym spotkaniu z przygotowanymi wcześniej kanapkami w tle pojechał taksówką do księgarni. Długo i starannie zastanawiał się nad tym, czy kupić Samowi płócienną torbę, ale zamiast tego zdecydował się na zakładkę do książek. Dla siebie kupił jednak torbę z wizerunkiem maszyny do pisania, tylko dlatego, że uznał ją za uroczą, a tak się składało, że miał słabość do maszyn do pisania.

Kiedy zauważył kubki, zawahał się. Chciał kupić Deanowi taki z napisem UWAGA: GORĄCY I OCZYTANY, ale nie ośmielił się, bo zostałoby to prawdopodobnie odebrane jako arogancja. Po bolesnych pięciu minutach rozważań wewnętrznych kupił go i tak. W końcu nie musiał tak naprawdę dawać go Deanowi, prawda?

Źle mu się spało w klimatyzowanym pokoju, ból w piersi dawał mu się we znaki jeszcze silniej, niż przedtem. Zupełnie, jak gdyby odległość pomiędzy Deanem a nim była powodem objawów fizycznych, co powinno być niemożliwe. Nie byli małżeństwem, nawet nie uprawiali seksu, a ponadto już od dłuższego czasu nie mieli ze sobą kontaktu. Castiel uznał, że wszystko to działo się w jego umyśle.

Umysł, jak się okazało, bywał zdradziecki. Castiel na własnej skórze doświadczył pełnej mocy własnego o godzinie 3.30 nad ranem, kiedy obudził się, dysząc i ocierając się o materac. Okazało się, że myślenie o seksie z Deanem tuż przed pójściem do łóżka nie było najlepszym pomysłem, ponieważ jego ciało bez jego zgody postanowiło zafundować sobie imprezę. Kiedy tryskał na pościel, pomodlił się przelotnie o przebaczenie ze strony biednej pokojówki, która miała się użerać z tym bałaganem o poranku, po czym doszedł znowu.

Po ogłuszająco nudnym locie powrotnym był aż nadto szczęśliwy, mogąc bezwładnie klapnąć na tylne siedzenie taksówki, gdzie chętnie czekał na powrót do domu. Niepokoił się o swój ogród, co było śmieszne, skoro nie było go tylko dwa dni. Ale i tak. Hodowanie roślin wiele dla niego znaczyło. Oczywiście, ogródek za domem miał się świetnie, ale Castiel i tak poszedł przyjrzeć się roślinom. Nie można było być dość ostrożnym przy wszystkich tych szkodnikach i w ogóle.

Długi czas zastanawiał się nad tym, czy zanieść Samowi prezent osobiście, czy zostawić go w skrzynce pocztowej Winchesterów. Ostatecznie postanowił być dzielny i w niedzielę, trzeciego maja, zadzwonił do drzwi sąsiadów pierwszy raz od Święta Dziękczynienia. Zerknął na bok i ujrzał stojący na podjeździe czarny samochód. Przełknął nerwowo ślinę, bo nie miał pojęcia, co by się stało, gdyby to John otwarł mu drzwi. Na szczęście otwarła mu Mary. Castiel uprzejmie odmówił wejścia do środka i zamiast tego poprosił o spotkanie z Samem.

Kiedy czekał, zauważył Deana siedzącego na kanapie w pokoju dziennym. Wczesnomajowe słońce świeciło przez okno prosto na niego i Castielowi zdało się, iż Deana obejmowało złote światło, a jego włosy lśniły niczym aureola. Był cudowny, piękny, doskonały. Anioł.

I nie jego.

Oderwał wzrok od Deana i skierował uwagę na Sama, który był cudownie uszczęśliwiony prezentem i ogłosił Castiela swoją ulubioną osobą w tym roku. Mary przewróciła oczami i czule pokręciła głową.

NA WARIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz