Rozdział 7

272 17 0
                                    

Czwarty Lipca był tuż za rogiem, ale z oczywistych powodów żaden z nich nie był w szczególnie świątecznym nastroju. Castiel zaproponował chłopcom wyprawę do parku na pokaz fajerwerków, ale oni odmówili, a on nie naciskał. Zamiast tego postanowili zostać w domu, zrobić od podstaw pizzę i może pograć w karty.

Dwa dni po pożarze wybrali się do szpitala. Podczas gdy Castiel został tylko pobieżnie zbadany, Sam i Dean przeszli dokładniejsze badania, połączone z pobieraniem próbek krwi. Postanowili zaczekać na wyniki w szpitalu, zamiast wracać do domu i potem przyjeżdżać jeszcze raz, dlatego ostatecznie zmuszeni byli zjeść wątpliwej jakości szpitalny lunch. Sam spróbował łyżkę zupy i wprost odmówił dalszego jedzenia; nawet Dean zostawił połowę porcji nietkniętą.

Na koniec dnia wyniki okazały się być w porządku i, chyba jakimś cudem, nie mieli żadnych oparzeń. Nie licząc bólu gardeł z braćmi wszystko było w porządku. Dostali pisemne wskazówki, czego wypatrywać jako oznak problemów po wdychaniu dymu, podobnie jak telefon kontaktowy w razie nagłych wypadków. Przy wychodzeniu przelotnie spotkali Jody, która bardzo się ucieszyła widząc, że wszystko wydawało się dobrze wyglądać. Castiel wziął sobie za punkt honoru pochwalenie jej za doskonałą postawę podczas pożaru, czym zarobił sobie rumieniec od Jody i ostre spojrzenie Deana.

Victor Henriksen wisiał nad nimi jak czarna chmura. Nie rozmawiali o nim ani nie spekulowali na temat tego, co mogło się wydarzyć, bo i tak mieli już za dużo na głowach, próbując odzyskać jakieś pozory normalności. Ale to uczucie czyjejś męczącej obecności wsiąkało im w skórę.

Mężczyzna wydawał się dość szczery, ale stało się aż nadto oczywiste, iż jego opinia była kluczowa dla przyszłości ich trzech.

- Czy chcesz wiedzieć? - spytał Dean tydzień po wizycie Henriksena.

- O czym? - Castiel zerknął na Deana sponad książki. Przebywali w pokoju dziennym, Castiel siedział w swoim fotelu, a Dean usadowił się na kanapie. Sam przebywał w sypialni, rzekomo czytając, ale najprawdopodobniej robiąc sobie drzemkę. Zrobił się zamknięty w sobie i sypiał dużo więcej, niż przedtem, co było zrozumiałe.

- O tym, o co mnie pytał.

Castiel położył książkę na kolana i przechylił głowę, aby spojrzeć na Deana. Chłopak leżał na kanapie, gapiąc się w sufit i dobitnie nie patrząc na Castiela, znowu mając na sobie ubrania alfy. Castiel zabrał ich do centrum handlowego, by kupić im parę niezbędnych drobiazgów, ponadto dostali paczki z ubraniami od wspólnoty mieszkańców, ale Dean wciąż wolał koszule i spodnie Castiela. Jego wewnętrzny alfa był z tego powodu bardzo, BARDZO zadowolony.

- Myślałem, że powiedziałbyś mi, gdybyś chciał. Nie chciałem być wścibski.

- Spytał o ciebie. O nas.

- Tyle się domyśliłem - odparł spokojnie Castiel i zamknął książkę.

- Zapytał o moje ruje. Ile ich miałem, czy biorę supresanty. Kiedy mu powiedziałem, że moje pigułki przepadły w pożarze, dał mi nowe pudełko. W ogóle to jaki alfa kręci się po okolicy z pudełkiem supresantów w kieszeni?

- Myślę, że taki dobrze przygotowany - powiedział Castiel i ucieszył się, gdy w nagrodę usłyszał rozbawione prychnięcie. Doprowadzanie Deana do śmiechu czy choćby uśmiechu stało się jego codzienną misją.

- Cóż, tak. W każdym razie. Zapytał, czy kiedykolwiek byliśmy ze sobą "intymnie" - cudzysłowy były dość oczywiste - a ja poprosiłem go, by doprecyzował. Wiedziałeś, że mój urodzinowy prezent w ich dokumentach podchodzi pod "seks bez penetracji"?

Castiel zamrugał.

- Więc. Um. Powiedziałem mu o roszczeniu, o znakowaniu zapachem, o całowaniu, o ocieraniu się. Chciał wiedzieć, czy to wszystko było moją inicjatywą, czy też może ty coś zacząłeś. Powiedziałem mu, że nie. Zapytał, czy kiedykolwiek mi się narzucałeś i czy użyłeś wobec mnie swojego alfa-głosu, a ja kazałem mu się odwalić.

NA WARIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz