Prolog

1.2K 56 2
                                    



Księżyc świecił jasno w całej swojej okazałości. Wiedział, że tylko odbija światło słońca, ale zawsze było mu miłe. Wolał słaby blask w nocy niż rażące promienie w dzień. W przeciwieństwie do jego całej rodziny.

Serce go bolało. Siedział skulony przy oknie, a promienie księżyca oświetlały całe jego więzienie. Siedział tu zamknięty. Nie było wyjścia, magia w nim buzowała, mógł komuś zrobić krzywdę. 

Nienawidził siebie za tą zdolność, nienawidził swojej rodziny, która go tu zamykała. Nienawidził tego domu, nienawidził swojego życia. Chciał być normalny, jednak od początku jego narodzin był skazany na taki los. 

Zadrżał z bólu, chwycił się za pierś, prosząc Boga by to się skończyło.  Nic innego mu nie pozostało. 

Chciał to kontrolować, ale nie dawał rady. 

Pierwsza fala odrzuciła łóżko w kąt. Druga fala wybiła wszystkie okna w wieży, a trzecia pozbawiła go przytomności. 

A w każdym razie tak mu się wydawało, gdyż zobaczył jasną postać wysokiego mężczyzny. 

To nie był żaden z demonów jakich znał. Ten mężczyzna miał zbyt ciepły uśmiech i zbyt kochające spojrzenie, by nim być. 

Pochylił się nad nim i zaskakująco delikatnie dotknął jego policzka. Dotyk był niemal prawdziwy, ciepły, choć wiedział że to niemożliwe. 

Sekundę później wszystko zniknęło, piękny nieznajomy i jego ból. A on znów leżał sam w wieży.

Po raz pierwszy przy trzeciej fali miał wyraźną wizję. Wizję, która go uratowała przed dalszym bólem. 

Wszystko zniknęło, pozostawiając po sobie tylko żal, że nieznajomy nie został dłużej. 




The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz