Mój Muza nazywa się Adrian. Wbrew pozorom (i przekazom mitologii) jest mężczyzną, w dodatku mężczyzną istniejącym tylko w mojej głowie.
Urzęduje w ciemnym, ponurym, zakurzonym pomieszczeniu gdzieś na obrzeżach mojej wyobraźni i zazwyczaj nie obchodzi go, co robię. Jego główne zajęcie to rozwalanie się na wysiedzianej oliwkowozielonej kanapie i palenie wyjątkowo śmierdzących skrętów z podłej jakości tytoniu. Jest cynicznym pesymistą, któremu wydaje się, że wszystko wie o życiu pisarza.
A ja?
Ja muszę się z nim użerać w najmniej oczekiwanych momentach lub znosić jego fochy, kiedy akurat próbuję zagonić go do roboty. Doprowadza mnie na zmianę do szału i do rozpaczy. W tych rzadkich chwilach, kiedy jednak decyduje się współpracować i robi to, co do niego należy, rzecz jasna wszystkie te awantury idą w zapomnienie... Dopóki wszystko nie zacznie się od nowa.
CZYTASZ
Rozmowy z Muzą, czyli pisarski shitpost
RandomDlaczego wena jest kapryśna? Bo dostarczający ją Muza jest humorzastym, niereformowalnym nierobem, który normalnemu człowiekowi działa na nerwy samym swoim istnieniem. Poznajcie Adriana.