II. Siódemka, Brutus i lody z Anielskiej

982 74 294
                                    

     Józek uśmiechnął się lekko i podwinął rękawy do łokci, po czym rzucił przelotne spojrzenie ku zaskoczonej Faustynie. Wiola zachichotała, opierając brodę na dłoniach i przyglądając mu się z zaciekawieniem, ku niezadowoleniu Piotrka. Brunet zerknął ku pani Smokowskiej, czekając na jej dalsze słowa. Denerwował się tą chwilą już od wielu dni, kiedy to brat uznał, że pośle go do sercowskiego liceum. Po tym jak zrobił mu awanturę, zakończoną kilkugodzinną ciszą, postarał się jednak przyswoić nową sytuację, oswoić ją w swoim wzburzonym sercu.

     Jeśli jednak ktoś powiedziałby, że Józek był z tego powodu zaskoczony – skłamałby. Irysowskiemu nie uśmiechało się wchodzić w nową społeczność, w dodatku tak specyficzną (bo trzeba sobie szczerze powiedzieć, że szkoły katolickie są specyficzne). Na domiar złego Michał wymyślił, żeby ulokować brata w internacie i ściągać do siebie tylko w święta i w ważnych sprawach, tak więc Józek pojawił się w liceum z bagażem nie tylko materialnym, ale i duchowym, o wiele cięższym. Jednakże był na to przygotowany – tak miało być, to nie była pierwsza szokująca sytuacja w jego życiu. Ustalili to i nie było dla niego niespodzianką, że we wrześniowy poranek znalazł się w takim, a nie innym miejscu. Cóż, podobno Przypadek to imię Ducha Świętego. No, może ta szkoła – wydała mu się niecodzienna. Co za szaleniec pomalował wszystko na żółto? Irysowski czuł się tak, jakby zamknięto go w wybiegu dla kurczaków, jednak nie powiedział tego głośno, gdy szedł korytarzem. Starał się podziwiać powieszone tam obrazy, gdyż sztuka była mu o wiele bliższa niż Bóg, który także miał swoje honorowe miejsce w Żółtym Liceum. Jak gdyby zapomniał, że cały świat był wyrazem sztuki właśnie tego Boga. Zmienienie szkoły z liceum ogólnego na katolickie wiązało się jednak z zaakceptowaniem nie tylko siostry Jagody, lecz Dyrektora, który czuwał nad tym wszystkim z nieco innego gabinetu

     Kłamstwem byłoby też jednak stwierdzenie, że Józef Irysowski nie widział pozytywów w zaistniałej sytuacji. Wręcz przeciwnie – cieszył się pięknym otoczeniem, lubił obserwować ludzi i uważał za wyjątkowo ciekawą sytuację na korytarzu. Gdy więc zauważył pod oknem ową długowłosą szatynkę, której nadgarstki ścisnął nieco za mocno i która ofuknęła go z poirytowaniem, poczuł dziwne ciepło w sercu. Może to będzie ta jedna znajoma osoba? Siostra Jagoda powiedziała mu, że zawsze lepiej mieć gdzieś jedną bratnią duszę, by czuć się choć trochę mniej samotnym. Choć uznał to za czcze gadanie i wyświechtane ładne słówka, miało to w sobie jakiś – może sercowski – sens.

     — Józek uczył się wcześniej w klasie o profilu biologiczno-chemicznym w Batorym, na pewno znacie to liceum w Warszawie... Jednak postanowił po części zmienić rozszerzenia i dołączyć do nas. — Polonistka uśmiechnęła się, składając dłonie jak do pacierza, po czym posłała chłopakowi spojrzenie pełne troski, jakby chciała powiedzieć „wszystko będzie dobrze". — Siadaj, mój drogi, a wy, proszę, skupcie się, wybierzemy nowy samorząd. Proponuję skład z pierwszej klasy... 

     Chłopak odsunął krzesło przy ławce pod ścianą i usiadł powoli, patrząc na tablicę. Przez myśl mu przemknęło, że mógł znaleźć miejsce bliżej dziewczyny z korytarza, jednak zaraz uznał, że to nie byłoby tak dobre, jak ławka pod ścianą. Wtedy uważał, że odległość od danego człowieka daje większe pole do wyobraźni i myśli o nim. Że to bezpieczniejsze oglądać dzieło z daleka. Dotknięcie obrazu odbiera mu jego wyjątkową aurę. Gdy jest się daleko, można przecież tak wiele rzeczy dopowiedzieć. Na tym polega sztuka, pomyślał, na dopowiadaniu. Sam przecież trochę dopowiedział do swojej rzekomej relacji z Dziewczyną Sprzed Słoneczników.

     Faustyna skończyła ozdabiać balonikami napis piątek; choć nigdy na żadnej piątkowej zabawie nie była. Odłożyła cienkopis i zerknęła za okno, witając się z małym wróbelkiem promiennym uśmiechem. Ptaszek przeskakiwał z ramy okna na parapet, zupełnie tak, jakby to była największa odległość na świecie. Popukała palcem w szybę, na co ten przekrzywił główkę, zdziwiony tym nagłym hałasem. Dziewczyna zmrużyła oczy, widząc wzrok Wioli pełen wyrzutu. Przyjaciółka była absolutnie i okropnie zawiedziona postawą swojej towarzyszki, co zamierzała okazywać przez najbliższe dni. Nie rozumiała – a może też nie chciała zrozumieć – tego, co było w Faustynie. Tego lęku i obawy przed tym, że ktoś może być bezinteresownie dobry. Bo przecież mógł czegoś oczekiwać, prawda? A może chciał ją wyśmiać, tak samo jak dzieci w podstawówce – te myśli przewróciły się w głowie sercowianki jak strona ze szkolnego pamiętnika.

nie całuj się pod kapliczką [WYDANA/W KSIĘGARNIACH]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz