Rozdział 7

249 8 1
                                    

W Palermo panował gorąc, niczym w piekle, choć w przeciwieństwie do Warszawy, tu było czym oddychać. Od morza powiewała przyjemna bryza ochładzająca twarz i odkryte nogi.
Wysiadłam z samolotu i przeciągnęłam się. Za mną wyszli Paolo i Domenico, robiąc dokładnie to samo. Rozglądnęłam się ciekawie. Nigdy nie byłam we Włoszech, a co dopiero na Sycylii, o której wiele opowieści słyszałam. Na pasie czekały już dwa czarne SUVy. Do pierwszego wsiadł Paolo, do drugiego wciągnął mnie Domenico. Przywitałam się grzecznie z kierowcą, na co skinął tylko w odpowiedzi.

- Co z moimi rzeczami? - Spytałam czarnowłosego Włocha. - Przecież ja tu nic nie mam.

- Jutro pojedziemy na małe zakupy do Taorminy lub zostaniemy tu, w Palermo - odpowiedział. - Zrobisz potem listę, czego potrzebujesz z domu, ktoś te rzeczy spakuje i przyśle.

- Poproszę moją mamę albo przyjaciółkę - powiedziałam. Przecież nie będą mi obcy ludzie, ludzie Domenica, grzebali w stanikach. - Właśnie. - Zreflektowałam się po chwili. Wyciągnęłam telefon komórkowy i wybrałam numer do mamy. - Cześć mamo - powiedziałam po polsku do słuchawki. Momentalnie zachciało mi się śmiać, ponieważ na dźwięk mojego ojczystego języka Domenico Terrazino, wielki pan mafiozo, przechylił główkę niczym szczeniaczek. Odwróciłam się do okna, żeby na niego nie patrzeć. - Mamo, nastąpiła mała zmiana planów na weekend. Chyba jednak do ciebie nie przyjadę.

- Czemu? - Spytała zawiedzionym głosem.

- Bo... jestem we Włoszech.

- Chyba warszawskich. - Zakpiła.

- No właśnie nie. Pamiętasz ten ostatni kontrakt, na który trochę narzekałam? Tego hotelarza z Włoch? Zaproponował mi posadę szefa ochrony u niego w sieci hoteli.

- I zgodziłaś się? A Vegeta? To było całe twoje życie.

Zagryzłam wargę. Tak, było. Okazało się jednak, że ja nie jestem całym życiem Vegety.

- Było, mamo. Dopóki nie usłyszałam, ile proponują mi tutaj.

No właśnie. W zasadzie wciąż nie usłyszałam, ile.

- Mamo, mogę cię o coś prosić? Zrobiłabym ci listę rzeczy do spakowania i wysłałabyś mi je tutaj?

- Jak to? To ty tam nic nie wzięłaś? Poleciałaś tam zupełnie bez niczego? To trochę dziwne.

„Nawet nie wiesz, jak bardzo dziwię się sama sobie." - Pomyslałam.

- To nagła sprawa. Trochę było tu pracy, więc musiałam szybko się decydować. Wóz albo przewóz. Postanowiłam zaryzykować.

- Ale nikt cię nie porwał? Bo wiesz... To różnie bywa.

„Tak, właściwie to..."

- Nie, mamo. Chyba jakby mnie porwali, to nie daliby zadzwonić, żebyś mi gacie przesłała.

- W sumie racja. Poza tym ciekawa jestem, po jakim czasie odesłaliby cię z karteczką „nie chcemy okupu, tylko niech pani ją już zabierze". - Zaśmiała się.

- Dzięki mamo - odparłam z przekąsem. - Potem wyślę ci SMSa z listą rzeczy i adresem swojego pobytu.




Gdy jechaliśmy wąskimi uliczkami, z ciekawością oglądałam urokliwy krajobraz przez przyciemnioną szybę SUVa. Od czasu do czasu zerkałam na Domenica. Siedział rozluźniony i patrzył... właściwie nie miałam pojęcia, gdzie patrzył, bo miał te cholerne okulary. Wiem, że wyglądał w nich naprawdę seksownie, ale to ja powinnam je założyć, żeby móc go bezkarnie podglądać.
W końcu dojechaliśmy pod dom na wzgórzu. Powiedziałam dom? Wielka, przepiękna willa. Pewnie było tu jacuzzi, siłownia i takie tam. Cicho jęknęłam z zachwytu, co nie uszło uwagi Domenica.

- Podoba ci się? - Spytał z uśmiechem.

- Zajebiście - szepnęłam.

Powoli wyszłam z samochodu, ignorując rękę, którą Terrazino chciał mi podać. Nie lubię takiej przesady. Z samochodu za nami wyskoczył rozradowany Paolo.

- Witaj w naszych skromnych progach. - Zaśmiał się. - Zaraz ci wszystko pokażę, oprowadzę, przedstawię cię i w ogóle.

Chwycił mnie pod rękę i weszliśmy po kamiennych schodkach do góry, gdzie czekała już na nas służba Domenica. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na czarnowłosego Włocha. Szedł za nami, delikatnie się uśmiechając.
Paolo oprowadził mnie po całym domu. Mój pokój mieścił się na piętrze, tuż obok sypialni Domenica. Dalej spał Paolo. Pokój kontrolny ochrony był co prawda w piwnicy, ale my mieliśmy jeszcze jeden, do którego dostęp mieli do tej pory tylko Paolo i Domenico. Znajdował się na końcu korytarza, z pozoru zawalony starymi meblami.
Miałam rację, co do siłowni. Po raz kolejny nie mogłam wyjść z podziwu. W tym miejscu stało więcej sprzętu, niż w mojej starej siłowni w Gdańsku. Część z niego, jak kółka gimnastyczne czy kettle były zupełnie nowe.

- Domenico kazał to sprowadzić, gdy jeszcze byliśmy w Warszawie - szepnął konspiracyjnie Paolo. - Dowiedział się, na czym lubisz trenować i kupił sprzęt.

Spojrzałam zdziwiona na Terrazino, ale on jak zwykle nie zwracał na mnie uwagi. Klikał coś z zainteresowaniem w telefonie. Najpewniej chciał po prostu, żebym szybko wróciła do pełnej sprawności. W sumie miało to sens i było miłe z jego strony.
Paolo z wielkim zaangażowaniem pokazywał mi resztę domu, rozległy zielony ogród i zejście do mariny, w której do swojej dyspozycji miałam skutery wodne, motorówkę, a nawet niewielki jachcik. Poznałam też służbę Domenica, kilku ochroniarzy i consigliera, czyli doradcę - postawnego siwowłosego Luciusa. Mężczyzna ucałował mi rękę z ciepłym uśmiechem. Z miejsca się polubiliśmy. W zasadzie wszyscy byli naprawdę przemiłym ludźmi i pewnie gdybym nie miała do czynienia z niebezpiecznymi przestępcami, czułabym się tu jak w domu. Okej, nie wszyscy byli okazami sympatii. Terrazino nie odezwał się do mnie od momentu przyjazdu i już zaczynało mnie to denerwować. Wciąż nawijał tylko Paolo.

- Czy żeby z tobą porozmawiać, muszę umówić się na jakąś audiencję? - Spytałam Domenica. - Chciałabym uzyskać kilka odpowiedzi na moje pytania.

BodyguardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz