Rozdział 5

257 8 1
                                    

Następne dwa dni zniknęły w czasoprzestrzeni. Naprawdę. Byliśmy z Paolo tak skupieni na pracy, że nie zauważyliśmy, jak upływały kolejne godziny naszego życia. Domenico Terrazino podpisywał lukratywny kontrakt, a ja oraz młody Włoch zapewnialiśmy mu w tym czasie całkowite bezpieczeństwo. Był to jednak mimo wszystko dość spokojny czas. Od nieudanej akcji w dniu przyjazdu Terrazino do Polski jego wrogowie więcej nie kombinowali.
Na podpisaniu kontraktu w budynku Urzędu Miejskiego obecny był także Mariusz. Stojąc w korytarzu z Paolo w pewnej odległości widzieliśmy, jak obaj mężczyźni rozmawiają. Kontrakt na hotel był już zaklepany, a Mariusz z Terrazino mówili zapewnie o mnie, ponieważ wysoki Włoch wskazywał na mnie głową, po czym dał mojemu szefowi kolejny papierek do podpisania.

- Ciekawe, jakiego rodzaju kłopoty mam tym razem - zagadałam jasnowłosego chłopaka stojącego obok mnie.

- Czemu kłopoty? - Spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Mariusz obgryza długopis. - Kiwnęłam głową na pochylonych nad stołem i papierkiem mężczyzn. - zazwyczaj robi tak, gdy jest zdenerwowany. W dodatku podał rękę twojemu szefowi zagryzając przy tym dolną wargę, co wskazywało na spięcie w całej sytuacji. Twój szef ma nad nim jakąś przewagę. O co może chodzić? - Spytałam bardziej siebie, niż Paolo.

Chłopak roześmiał się.

- To twój facet? - Spytał bez ogródek.

- Co? To mój szef. - Oburzyłam się.

- To w niczym nie przeszkadza.

- W tym wypadku przeszkadza - odparłam. - Staram się nie łączyć pracy i życia prywatnego. Mariusz to tylko szef. - Spojrzałam na łysego mężczyznę, mojego pracodawcę. Wtedy on też na mnie spojrzał. Na króciutką chwilę wymieniliśmy się spojrzeniami, ale on szybko spuścił wzrok. Coś się działo. A nawet COŚ. To była prawda, z Mariuszem Moronem łączyła mnie tylko wspólna praca, ale też znaliśmy się na tyle dobrze, żeby widzieć po sobie nawzajem, że coś jest nie tak.
Mariusz spuścił wzrok, ale poczułam na sobie inne spojrzenie. Brązowe oczy Domenica Terrazino lustrowały mnie badawczo, aż zrobiło mi się gorąco. Coś było zdecydowanie nie tak.

Na lotnisko jechaliśmy w milczeniu. Odwoziłam mężczyzn, na których czekał już prywatny niewielki jet, gotowy do odpalenia. Co jakiś czas patrzyłam we wsteczne lusterko, ale Terrazino interesował się tylko mijanym krajobrazem Warszawy, a na mnie nie zwracał najmniejszej uwagi. Paolo natomiast całą drogę uśmiechał się tajemniczo.
Na teren lotniska wjechaliśmy boczną bramą. Ochrona wpuściła nas bezpośrednio na drogę do niewielkiego hangaru, a dalej był już VIPowski pas startowy dla prywatnych samolotów. Biały jet stał w gotowości. Nie był zbyt wielki, ale też na tyle duży, by starczyło paliwa na czterogodzinną podróż na Sycylię. A przede wszystkim prywatny. Z daleka dojrzałam pilota i dwóch ochroniarzy czekających pod schodkami. Gwizdnęłam w myślach z uznaniem.
Mocniej wdepnęłam pedał gazu. Sto trzydzieści, sto czterdzieści... zwolniłam przy prawie dwustu kilometrach na godzinę.

- Chciałaś nas zabić? - Spytał z tylnego siedzenia lekko rozbawiony Domenico.

- Zawsze chciałam to zrobić - odpowiedziałam uśmiechając się od ucha do ucha. - I proszę cię, jestem mistrzynią kierownicy.

Zatrzymałam się tuż koło jeta. Ochroniarze Terrazino doskoczyli, by otworzyć mu drzwi. Pokręciłam głową i wyszłam z auta. Byłam ubrana w biały T-shirt i jeansowe krótkie spodenki, ale i tak się gotowałam. W tej Warszawie zupełnie nie było czym oddychać, a dodatkowe gorąco pochodziło z odpalonych silników jeta. Okej, pożegnam się z chłopakami, wracam do Gdańska i będę spać do jutra. A jutro na plażę. Brzmi jak piękny plan.
Podeszłam najpierw do Terrazino, zeby się pożegnać, podziękować za współpracę i prosić oczywiście o pozytywną ocenę.

BodyguardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz