4

2.5K 228 415
                                    

26 grudnia, 1977 rok

Kolejnego dnia Syriusz wstał jako pierwszy. Zegarek koło łóżka wskazywał godzinę siódmą rano. Czarnowłosy był pod wrażeniem, że obudził się sam z siebie o tak wczesnej porze. Raczej rzadko zdarzało mu się wstać przed ósmą z nastawionym budzikiem, a co dopiero bez niego. Automatycznie spojrzał w stronę łóżka Lupina. Zasłonięte kotary oznaczały, że musiał jeszcze spać. Syriusz poczuł okropną ochotę obudzenia go, ale po wczorajszych wyznaniach stwierdził szybko, że nie jest to dobry pomysł.

Remus po pełni musiał być wykończony. Syriusz co prawda nie wiedział za wiele o wilkołakach, ale domyślał się, że likantropia nie jest przyjemnym doświadzczeniem. Słyszał na ich temat wiele opinii. Jedni mówili, że są to potwory które powinno się tępić. Takiego zdania była przykładowo jego rodzina, ale wiedział także, że są czarodzieje którzy mają bardziej neutralne zdanie na ten temat. Sam Black osobiście nie uważał wilkołaków za bestie czy zabójców. W końcu są to nadal ludzie, tylko, że raz w miesiącu tracą nad sobą kontrolę. Taki Remus nie wydawał mu się w żaden sposób przerażający, a jedynie denerwujący.

Syriusz usłyszał odgłos rozsuwanych kotar. Po chwili mógł ujrzeć jeszcze zaspanego Lupina w flanelowej piżamie. Black nie mógł skłamać, że szatyn nie był przystojny. Remus choć był przeciętny, miał to coś. Chociażby blizny, które zapewne uważał za szpetne, dla Syriusza były czymś przyciągającym. Nie raz przyglądał się jeszcze nie ułożonym włosom chłopaka i jego zaspanemu wyrazowi twarzy. Gryfon nie czuł się nawet winnie, bo nie było żadnym sekretem to, że płeć drugiej osoby w żaden sposób go nie ograniczała. Czy chciałby z nim coś przeżyć? Może. Jednak ich relacja mówiła stanowcze nie. Choć byli blisko, to byli daleko.

— Wyspała się księżniczka? — Syriusz podszedł do łóżka Lupina, odsłaniając mu całkowicie kotary.

— Weź się ubierz. — Remus spojrzał zaspanymi oczami na Blacka w samych bokserkach.

— Czemu? Pociągam cię? — Syriusz się wyrzczerzył. Znów ten kretyński uśmiech.

— Jak już odstraszasz.

— Dobre żarty. Przecież widzę jak się gapisz na moje tatuaże.

Remus wstał, wyminął Blacka i skierował się do łazienki. Potrzebował prysznica i śniadania.

— Widziałem jak się czerwienisz! — Lupin zatrzaskując drzwi, usłyszał jeszcze roześmiany głos Blacka.

Kiedy znalazł się pod prysznicem poczuł ogromną ulgę. Zimna woda koiła ból ciała, który był skutkiem pełni. Lupin czuł jak spływa mu z pleców zaschnięta krew. Mimo, że nie było to dość przyjemne odczucie to poczuł się przez chwilę wolny. Jakby prysznic miał zmyć z niego likatropię i go oczyścić. Szatyn tak bardzo nienawidził swojej drugiej natury. Kiedyś jak był młodszy wyczytał, że czekolada jest szkodliwa dla zwierząt. Od tamtego czasu zaczął ją jeść w ogromnych ilościach, licząc, że zabije ona siedzącego w nim potwora. I choć miał siedemnaście lat, nadal w to wierzył.

Remus nie zwracając zbytniej uwagi, użył pierwszego lepszego szamponu, a następnie wyszedł z kabiny prysznicowej. Kolejną rzeczą, którą musiał wykonać była zmiana bandaża na ręce. Lupin odwiązał przemoknięty opatrunek i z obrzydzeniem spojrzał na ranę. Przez jego lewe przedramie ciągnęło się dość pokaźne ,,zadrapanie", które za pare dni zamieni się w kolejną bliznę. Młody wilkołak nie był już w stanie stwierdzić ile ich miał, ponieważ było ich zbyt dużo. Nie chcąc o tym zbytnio myśleć, pośpiesznie zmienił opatrunek i opuścił łazienkę.

Syriusza nie było już w pokoju, co musiało oznaczać, że udał się na śniadanie. Lupin posprzątał pośpiesznie bałagan wokół łóżka, a następnie skierował się w stronę Wielkiej Sali. Podążając przez puste korytarze czuł się wręcz nader dobrze. Jako introwertyk cenił sobie prywatność i samotność. Brak ludzi w jego przypadku oznaczał szczęście, co niektórym mogło wydawać się dość dziwne.

We should be lovers instead ━ wolfstar ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz