Prolog

133 21 1
                                    


-Śmierć się zbliżyła - delikatna nić uwiła się z pęku przędzy w dłoni Pierwszej.

-Śmierć się zbliża - teraz zgrabnym ruchem chwyciła ją Druga

-Śmierć się zbliży - Trzecia mocnym szarpnięciem przerwała delikatną smugę. - Czego szukać będzie u nas Śmierć?

Ucieleśnienie mroku stanęło przed trzema kobietami w całej swej okazałości - tak wyniosłe i przejmująco piękne, lecz bezforemne w sensie swego istnienia. Chłód i smród zgnilizny wypełniły przestrzeń, a światło wydało się wchłonięte przez duszącą ciemność, emanującą od nikłej, wręcz przeźroczystej postaci.

-Czyżbyś osłabła? Czyż trzecia nie zna całej przyszłości? -Rzekła głosem świszczącego wiatru.

-Tyś nie należała do przeszłości.

-Tyś nie należysz do teraźniejszości.

-Tyś nie będziesz należeć do przyszłości.

Po chwili słychać było w kościach i w szumie krwi słowa losu. -Ty byłaś/jesteś/będziesz poza czasem.

-Którą osobowość chcesz dziś obnażyć? Czyj los mamy Ci przedstawić?

-Martwi zaczęli mówić. Pierwsza – czy był w historii śmiertelnik naprawiający losy świata? Druga - czy żyje ktoś kto gotów zaradzić rozłamowi? Trzecia - czy powstanie kiedyś osobnik gotów poświęcić się dla mnie?

-Tak, widziałaś go.

-Tak, znasz go.

- Nie, czyś może Ty gotowaś poświęcać swoje ,,ja'' komukolwiek? -Tu rozbrzmiał śmiech szyderczy, brzęczący w czaszce.

-Koniec czczego gadania, parszywe bożki. Ukażcie mi dno świętej studni, jeśli nie chcecie mówić - Pierwsza i Druga odstąpiły na boki, ukazując mroczną i brudną studnię, na której brzegu siedziała Trzecia. Owa wzburzyła kościstą dłonią czarną wodę. Śmierć zajrzała w okręgi na smolistej cieczy...

***

- Pytam ostatni raz. Przyjmiesz mą propozycję? - powiedział pretensjonalnie mocno podpity szatyn próbując uśmiechać się sadystycznie. Powolnym, jak gdyby nigdy nic krokiem - choć z kilkoma potknięciami - zaczął zbliżać się do swojej ofiary ze sztyletem w dłoni.

- Uważaj z tym nożem. - odezwał się z przekąsem krępy dziad stojący w wejściu do pomieszczenia.

W tym momencie szatyn przewrócił się, po czym podpierając się na jednej ręce i usiłując wstać zwrócił się do swojego „więźnia":

-Powiesz coś w końcu? - podniósł mu podbródek sztyletem. Młody blondyn o srebrnych oczach i jasnej skórze zrobił minę zmokłego szczeniaka i spojrzał prosto w oczy mężczyzny stojącego w przejściu jakby błagał go, by zabrał go z daleka od tego, pijanego chłopaka. Po chwili szatyn upuścił oręż. Co dziwne, począł się z tego powodu śmiać. Krępy dziad spod drzwi gruchnął śmiechem gdy zobaczył, iż chłopak próbujący podnieść nóż, znów upadł. Mimo swego tragicznego położenia, ofiara również prychnęła śmiechem niczym speszona panienka na wydaniu, po czym chłopak szybko zaczął się śmiać jak opętany, aż począł ronić łzy. Uznał - w tym radosnym uniesieniu - że ciekawym będzie dołączyć do komicznej konwersacji. Jeśli wszyscy polegną z pijackiego śmiechu, będzie miał szansę na ucieczkę.

-Płaczesz książę? - Zapytał pijany sarkastycznie - Jeszcze więcej łez wypłynęło z oczu rozbawionego arystokraty.

-Błagam...

-Cóż powiedziałeś książę? - co dziwne, szatyn wciąż formułował sensowne zdania, przynajmniej jak na niego.

-Błagam, nie zabijaj mnie. - Książę zauważył, że jego zachowanie bawi zgrzybiałego starca. Chłopak wychowany na dworze, wyrośnięty na intrygach uznał, iż zdobycie sympatii staruszka jest najbezpieczniejszym wyjściem.

-Więc cóż, mam rozumieć, że przystajesz na mą propozycję? - blondyn nie dosłyszał słów szatyna, więc powtórzył tylko poprzednie zdanie:

-Błagam nie zabijaj mnie.

-Słyszysz mnie książę? - jego bełkot stawał się nie do zrozumienia.

-Błagam nie... - znów się śmiali.

W tym momencie pijany szatyn nie wytrzymał i uderzył młodego księcia w twarz. Jednak alkohol na tyle stępił jego ruchy, że uderzenie nie było zbyt mocne.

-Pytam ostatni raz. Przystajesz na mą propozycję?

-O-Oczywiście - odpowiedział drżącym głosem. Jednak po chwili znów się roześmiał. Wyglądający na coraz bardziej zdenerwowanego szatyn rzucił się ponownie na księcia, jednak przed upadkiem na arystokratę powstrzymała go ręka dziada. Chłopak zwrócił złowrogie spojrzenie na starego mężczyznę. Jego mina jednak szybko zrzedła, gdy ujrzał zardzewiałą patelnię w rękach starca:

- Dobrze „mamusiu". - powiedział szatyn, po czym upadając jeszcze kilka razy wyszedł z pomieszczenia, a właściwie został z niego wypchnięty.

- To jest ten wasz szef, którego miałem się bać?- zapytał uspokajając śmiech książę.

Starzec jedynie uśmiechnął się i pomachał księciu na pożegnanie.

***

Tymczasem, w brudnych lochach miasta rudowłosa uśmiechnęła się sama do siebie. Wszystko szło zgodnie z planem.

-Ała! - W skroń kobietki trafiła pajda niemalże skamieniałego chleba...

Gdy śmierć zaczyna zabawęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz