Rozdział III - Ucieczka, część 1

180 11 1
                                    

Biegłam korytarzem. Promienie słońca oślepiająco odbijały się od luster i złoceń, co wyjątkowo doprowadzało mnie do szału - a nie zdarzało się do często, jako że z nautury byłam dość spokojna i opanowana. Z sali tronowej aż tutaj dochodziły mnie krzyki i odgłosy ucieczki. Wiedziałam, że ta strzała była przeznaczona dla mnie - czułam to, a ogień strachu przeszywał mnie do kości. To moja wina, że ostrze trafiło kapłana, zatopiło się w jego sercu, pozbawiło życia, że trysnęła krew, spływająca po moich dłoniach...

- Serafina! - wyhamowałam i odwróciłam się. Sara dobiegła do mnie i przytuliła mocno. Czułam jej wargi na swojej głowie. - Uciekamy. - szepnęła. Nawet nie protestowałam.

- Gdzie?

- W głąb lądu. - pogłaskała mnie po ramieniu. - Przebierzesz się w to, co ja ci dam. Zrobisz to, co ci rozkażę, i pójdziesz tam, gdzie ci powiem. Jasne?

- Tak. - wyszeptałam przez łzy. - Kiedy?

- Teraz. Pobiegniesz do siebie. Ubierzesz się w to. - wcisnęła mi do ręki tobołek. - Weź to, co chcesz, ale niech będzie małe i lekkie. Spotkamy się za pięć minut w ogrodzie, w południowej części, przy furtce. Jest tam ścieżka, która prowadzi do miasta. Resztę wytłumaczę ci po drodze. Idź. Kocham cię. 

- Ja ciebie też. - chlipnęłam, odepchnęłam ją od siebie i, przyciskając zawiniątko do piersi, pobiegłam do komnaty. Po drodze nie spotkałam nikogo.

Wpadłam do komnaty, zatrzasnęłam z hukiem potężne drzwi i rozebrałam się do naga. Rozwinęłam tobołek i przebrałam się, nie patrząc, co na siebie wkładam. Wiedziałam tylko, że mam na sobie coś wygodnego i w dodatku były to męskie rzeczy. W ten sam materiał, w którym było ubranie, zawinęłam kilka drobnych rzeczy - srebrną szczotkę do włosów z miękkiego włosia, mały dzienniczek, naszyjnik od matki z wisiorkiem w kształcie serca i drugi, z fiolką eliksiru wyzwalającego magię w danej osobie. Eliksir ma fioletowe zabarwienie, ale przecinają go granatowe i białe wstęgi i delikatny, błyszczący pyłek. Jakby ktoś zamknął Niebo Śródpółnocne znad Ardenvary w maleńkim kryształku. 

Zarzuciłam tobołek na ramię i ruszyłam z powrotem korytarzem, unikając jak ognia służących i gości. Na szczęście nikogo nie spotkałam. Domyślałam się, że o naszej ucieczce wie tylko ewentualnie Ana, więc nie chciałabym odpowiadać na niewygodne pytania - a byłam kiepską aktorką i średnio asertywną osobą. Lekko zdyszana wybiegłam na dziedziniec.

Zachodzące słońce odbijało się od złotej fontanny i szemrzącej wody w centrum. Dookoła posadzono wiśnie, a o tej porze roku sypały się z nich delikatne płatki kwiatów. Wiatr cicho szumiał, w powietrzu dało się wyczuć magiczny pyłek i słodką woń eliksirów. Wodospad, widoczny na wzgórzu w oddali, kaskadami spadał do jeziora i zasilał pałacowe ogrody. 

Skierowałam się w pólnocną część ogrodu, gdzie od ukrytej wśród drzew furtki biegły trzy odnogi - do miasta, do lasu i w góry. Biegłam kilka chwil przez ukwiecone grządki i pełne maleńkich żyjątek krzewy. Zza niektórych wystawały łebki Białych Trolli. Na mojej ulubionej grządce, usianej różami, siedziało kilka wróżek, nie większych od ołówka. Było cicho i spokojnie, tylko mój urywany oddech mącił delikatność tego miejsca. 

- Serafina! - usłyszałam szept. Brzmiał ponaglająco. Sara. - Tutaj! 

Czmychnęłam do najbliższej kępy drzew, poślizgnęłam się i wylądowałam twarzą w trawie. 

- Ech, zapomniałam, że ty nie polujesz.

- Może powinnam zacząć. - prychnęłam i wstałam. Otrzepałam się szybko i spojrzałam wyczekująco na siostrę. Nie była sama.

- Ana? Co ty tu...

- Musimy wiać. Tu już nie jest bezpiecznie. - przerwała.

- Już...?

- Słuchaj, Serafina... Mamy ci wiele do wytłumaczenia. Ale nie teraz, teraz uciekajmy, i to szybko, lepiej...

- O co chodzi? - pisnęłam i skuliłam się. - Kto wypuścił tę strzałę?

- Sera, nie ma na to czasu. Idziemy do miasta tunelami, ukryjemy się na noc w gospodzie i rano ruszymy w góry. - Sara złapała mnie za rękę. - Wytłumaczę ci później, obiecuję, tylko chodź już. - pogładziła mnie dłonią po głowie. - Zaufaj mi. 

Skinęłam głową. 

Zaufam.

***

Przebiegłyśmy tunelem pod miastem dobre dwa kilometry. Wyszłyśmy ukrytym w jakiejś gospodzie wejściem w podłodze, przykrytym zakurzoną klapą. Przywitał nas zapach stęchlizny w magazynie na tyłach karczmy. 

- Spędzimy tu noc. - ogłosiła Sara, gdy zasiadałyśmy w kącie obok baru, gdzie obsługiwał jakiś znajomy Any. Podobno jemu też można ufać - ja jednak wolałam trzymać się z daleka od groźnie wyglądającego krasnoluda. - I jeszcze przed świtem musimy być w drodze. Jestem umówiona z Maxem. 

- Kto to Max? - spytałam, tępo przyglądając się siostrze. Ana westchnęła.

- Poznasz go po drodze. - wytłumaczyła. - Eja, Dragg! Napitek!

- Robi się! - krasnolud miał gruby, niski głos. Nieprzyjemny. 

Sara nachyliła się do mnie, a ja wyprostowałam się jak struna.

- Słuchaj uważnie, bo powiem to raz i więcej nie zamierzam. Wiedziałam o tamtym zamachu.

- Zamachu? Ale... na mnie? - zadrżałam. 

- I na mnie. - skinęła głową. - Od dobrych trzech lat usiłują się nas pozbyć i załapać na tron. Łatwiej byłoby co prawda wżenić się w nasz ród, ale według tradycji jesteśmy za młode na małżeństwo. 

- Kto? 

- Podobno stary ród z Wysp Południowych. Zależy im na naszych ziemiach. Pozbyli się rodziców, pora na nas.

- Ci... rzekomi piraci nie byli przypadkiem, prawda? - ściszyłam głos do szeptu. Osiem lat temu moi rodzice wypłynęli na morze i więcej nie wrócili - podobno zaatakowali ich piraci. Byłam za młoda, zbyt niedojrzała by zrozumieć ból po ich stracie, a teraz jest za późno, bym go kiedykolwiek poczuła. 

- Nie. Zostali wynajęci. Zrozum, musimy uciekać, inaczej dobiorą się też do nas. 

- Masz jakiś konkretny plan? 

- Owszem. Trzeba odpłacić się tym samym. Uciekniemy, rozpuścimy plotki że zginęłyśmy, a zamachowca został schwytany i powieszony. Kiedy przybędzie tu jeden z nich - a na pewno będzie to już niedługo - wrócimy do zamku i zabijemy go.

- My? - przełknęłam ślinę. - Zabić?

- Nie, w sensie, jakiś wojownik. 

- Gdzie dokładnie się ukryjemy?

- W Dolinie Świtu. To niedaleko pałacu, ale jest tam wiele wiosek, w których można się ukryć. Na wszystkie wodniki świata, zapomniałabym! - plasnęła się dłonia w czoło. - Mam coś dla ciebie. - sięgnęła do kieszeni wystrzępionego kubraka. Wyciągnęła z niej woreczek. - Proszę. - podała mi go i uśmiechnęła się.

Wyciągnęłam z niego naszyjnik. Zamiast wisiorka zawieszona była przy nim mała, kryształowa fiolka wypełniona płynem w odcieniach granatu i niebieskiego, pokrytego srebrnym pyłkiem.

- Ale Sara... - szepnęłam.

- Podoba ci się, prawda? - wyszczerzyła zęby. - Prawda?

Księżniczka z ArdenvaryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz