4. Co to za miejsce?

13 1 0
                                    

Z całych sił próbowałam się nie rozkleić, ale nie potrafiłam już więcej powstrzymywać słonych łez, spływających po moich policzkach i brodzie.
Kropelki powolnym tempem spadały na moje ubrania i dłonie chłopaka, zostawiając po sobie głuchą ciszę.
Wszystko w jednym momencie zabarwiło się na czerwono, a do bólu dołączyła się chęć zniknięcia z tego świata.
Czy naprawdę, o tak dużo proszę?
Chcę po prostu odzyskać swoje dawne życie, którego swoją drogą w ogóle nie pamiętam i nie wiem do końca, która opcja byłaby lepsza.
Zostać tutaj i dalej być torturowaną, czy może wrócić nawet nie wiedząc, gdzie i do kogo?
Kiedy chłopak odsunął ode mnie swoje dłonie, a zakrwawiony nóż wyrzucił gdzieś w kąt pokoju - szybko zebrałam się w sobie i spojrzałam na niego, wcale nie ukrywając swojego cierpienia.
Czułam, że słabnę. Oczy powoli mi się zamykały i miałam ochotę zapaść w głęboki sen - jednak wiedziałam, że nie mogę.
Muszę jakoś się uwolnić albo chociażby zyskać ich zaufanie, aby móc następnie zwiać od tych szaleńców.
- Na początku... - szepnęłam - byłam w białym pokoju. Później wszedł do niego jakiś koleś, wstrzyknął mi jakąś dziwną substancję i powiedział, że mam przeżyć - zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co było potem, a kiedy sobie przypomniałam moja mina zrobiła się niemalże błagalna - Obudziłam się tutaj na ziemi, więc wstałam i poszłam się rozejrzeć. Wtedy ktoś mnie postrzelił. Straciłam przytomność - mruknęłam, uważnie obserwując każdy ruch nieznajomego - Naprawdę nic więcej nie wiem...
Zapadła ponowna cisza.
Nie mogłam przestać myśleć o bólu, jaki czułam w podbrzuszu. Ostre kłucie w klatce piersiowej, zawroty głowy i spora ilość krwi na podłodze.
W tej chwili bałam się, że jeśli ktoś szybko mnie nie opatrzy i nie zatamuje krwawienia - umrę jeszcze zanim uda mi się uciec...
Nagle kątem oka widzę, jak mężczyzna gwałtownie odwraca się na pięcie i wychodzi na zewnątrz, gdzie przez krótki moment słychać przyciszone rozmowy.
Po dosłownie kilku minutach, wszystko znowu cichnie.
Moje skostniałe dłonie trzęsą się z zimna, a rana na brzuchu robi się coraz bardziej sina i zamiast czerwonej krwi, z ciała wypływa mi ciemno-pomarańczowa ciecz, przypominająca czyste złoto.
Spoglądam na to zjawisko oniemiała i myślę: co się ze mną dzieje?
- Pewnie bardzo długi czas na tobie eksperymentowali. Każdy z nas ma inny kolor krwi, więc nie masz się czego obawiać - wystraszona spoglądam przed siebie i zauważam zupełnie obcą mi dziewczynę, trzymającą wielki kufer - Spokojnie, jestem uzdrowicielką i przyszłam cię wyleczyć.
Kiwnęłam delikatnie głową, pozwalając jej na rozerwanie mojej górnej części ubioru i dotknięcie moich obrażeń. Nieznajoma zajęła miejsce, na którym wcześniej siedział tamten facet i zaczęła oczyszczać moje rany wacikiem nasączonym wodą utlenioną, a następnie zszywać rozciętą szramę.
Po skończeniu swojej pracy, blondynka spojrzała na mnie z błyskiem, w tych swoich ogromnych niebieskich oczach.
- Przepraszam, że zapytam... - zaczęła niepewnie - ale serio nic nie pamiętasz? Podsłuchałam trochę i wiesz, oni tylko imię nam zostawiają.
- Czemu, tylko imię? - pytam szeptem, marszcząc w zastanowieniu brwi.
- Nie wiem... - wzruszyła ramionami - mogę ci tylko powiedzieć, że nie uwierzą ci dopóki im tego nie udowodnisz - wywróciła oczami - w sensie...Watson ci nie uwierzy. On do wszystkich ma jakieś problemy, palant jeden!
- Kto, to jest Watson? - pytam, nie bardzo wiedząc o kogo chodzi.
- Nie przestawił ci się? - zdziwiła się - Dziwne. Zawsze, jak kogoś przesłuchuje to mówi kim jest i czego chce...dlaczego, teraz zrobił inaczej?
- Co to za miejsce? - zadaje kolejne pytanie, aby nie musieć już dłużej słuchać o chłopaku, który o mało mnie nie zabił.
- Mówimy na to 'niebezpieczny teren' - zaśmiała się.
- Dlaczego?
- Bo wszystko co nas tutaj otacza jest niebezpieczne i zagraża naszemu życiu. Niektóre rośliny mają w sobie truciznę, tylko nieliczne wody są nie skażone, zwierzęta okropnie groźne i my, jedni z najgorszych. - wyjaśniła szybko - Żyjemy w grupach. Nie dużych, ale liczących co najmniej trzydzieścioro młodych ludzi. No przynajmniej na początku tylu nas było...
- Jak to...było? - spojrzałam na nią zaciekawiona.
- Większość została zabita przez inne grupy, których jest zdecydowanie więcej niż nas. Oni są tak, jakby dostosowującymi się do zasad tego pierdolonego terenu. Walczą ze sobą, ponieważ w każdej grupie musi być chociaż raz dziennie walka o śmierć i życie, gdzie tylko najlepsi mogą pozostać, a ci co sobie nie poradzą będą po prostu martwi. - odparła, prychając - My raczej preferujemy własne zasady. Na co komu zabijać się nawzajem na pokaz? Owszem nasza ekipa także okalecza i zabija, ale to tylko w obronie własnej. Według mnie moglibyśmy żyć razem w zgodzie i jakoś przetrwać, czyż nie? Tylko, że ja nie mam tutaj nic do gadania. To Watson wszystko ustala. Odkąd go tylko poznałam od razu zauważyłam, że krzywdzenie innych sprawia mu ogromną przyjemność. Jest typowym agresorem, który ukrywa się pod maską obojętności. Nie wiem, kto normalny dał mu władzę. Nie pasuje do nas, jednak co poradzić? Ma podobne myślenie, do tych ludzi z góry...
- Z góry?
- No to, ci co nas... - zaczęła, jednak jej wypowiedź została gwałtownie przerwana przez głośny huk od strony wejścia.
Zdezorientowane spojrzałyśmy na drzwi, w których stał wściekły Watson. Wpatrywał się w nasze twarze z niebywałą wrogością i zirytowaniem.
Te drugie odczucie było skierowane zapewne na blondynkę, ponieważ opowiadała mi o rzeczach, o których zdecydowanie nie powinna.
- Nie za dużo jej już zdradziłaś, Chloe?

Walcz, Zabijaj, PrzetrwajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz