11

608 40 4
                                    

Wydawało mi się że dryfuje w próżni. nie myślałem, o niczym się nie zastanawiałem. nie wiem ile tak tu tkwię. Może dzień? Dwa? Kto to wie. Równie dobrze mogła przeminąć wieczność. Była we mnie jakaś... blokada. Dziwne otumanienie przez które nie byłem w stanie praktycznie myśleć. Sprawiało mi to ból w głowie ale z drugiej strony to dzięki temu bólowi utrzymuje jakąkolwiek świadomość. 

Nagle poczułem za sobą coś ciepłego. Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem maleńki płomyk białego ognika. Mimo że maleńki, bez trudu zmieścił by mi się w dłoniach, to dawał dużo przyjemnego ciepła. Zbliżyłem się do niego. Im bliżej go byłem tym bardziej czułem jak ból ustępuje a moje ciało zaczynają ogarniać uczucia o których istnieniu zapomniałem. 

Gdy byłem już krok przed płomykiem ten nagle rozbłysnął. Wystraszony zatrzymałem się ale płomień i tak mnie pochłonął. Myślałem że będzie bolało ale nic nie poczułem. W tedy nagle coś mną szarpnęło. Otworzyłem oczy. Okazało się że nie było to ciemne pomieszczenie w którym byłem uwięziony. Leżałem na miękkim łóżku. 

- Skrzydło Szpitalne? - Zapytałem sam siebie zaskoczony na głos ściszonym głosem

Powoli usiadłem na łóżku. Kości bardzo mnie bolały. Tylko po czym? Chwile zajęło mi rozmyślaniem nad tym. W tedy sobie przypomniałem. Byłem u Mrocznego Pana. On był niezadowolony z moich postępów w realizacji jego planu. Chyba się wkurzył i dostałem paroma Niewybaczalnymi. Ostatnie co pamiętam to szybki powrót do Hogawrtu, i padnięcie w półżywym w jakimś pomieszczeniu. Zaraz... Czy to aby nie była jedna z tych opuszczonych klas? Ale po co ja tam szedłem? No Tak! Pieprzeni Puchoni! Miałem tam z nimi umówione spotkanie. Widocznie byłem tak otumaniony przez ból że nie myślałem trzeźwo i zamiast wyleczyć rany jak głupi pobiegłem im na spotkanie.

Ale zaraz. Skoro mnie oni tu znaleźli, a ubranie miałem w bardzo złym stanie to na pewno widzieli Znak! 

- O cholera! - Syknąłem wstając na równe nogi

Pielęgniarka tym bardziej na pewno go widziała! A skoro ona wie to pewni i Dyrektor. A jemu, tym razem, na rękę ktoś taki jak ja. Prawdziwy Śmierciorzerca, z Prawdziwej Czystokrwistej Rodziny i który jest głównie, powszechnie, znany z tego że nienawidzi Pottera. Idealna karta przetargowa by udobruchać Aurrorów i zamknąć na jakiś czas usta Ministrowi a także Prorokowi. 

O nie, nie będę jakimś tam pionkiem. W Skrzydle co prawda było parę osób ale smacznie spały. A nawet jeśli choćby jedna jest tu by mnie pilnować to i tak nie ma sensu bym się krył. I tak już Stary mnie postanowił udupić. 

Czym prędzej opuściłem Skrzydło Szpitalne. Starej Paskudy nigdzie nie było co przyjąłem z ulgą. Szybko skierowałem się do Komnaty. Chyba nie mam wyboru i muszę zacząć ukrywać się razem z Harrym. W sumie to nie taki zły pomysł. Nikt tam bez naszej zgody nie wejdzie a Skrzaty, jako że kochają Harrego, załatwią nam wszystkie potrzebne produkty do życia. A Komnatę chyba zdołamy przekształcić w miejsce godne zamieszkania. Znaczy się, nie to że jest złe. Wszak to Komnata Samego Salazara! Ale jest tam stanowczo zbyt wilgotno. I to truchło Bazyliszka które ni jak nie chcę nam się mi przesuwać o co mam ciągłe dyskusje z Harrym. Niech się cieszy że rzuciłem zaklęcie eliminujące przykry zapach gnijącego ciała. Ale nie ten dalej musi marudzić że go mdli. Dla mnie to zajebista ozdoba. Ale jemu się oczywiście nie podoba. Kobiecie nie dogodzisz. 

Dość szybko zdołałem dotrzeć do Łazienki Jęczącej Marty. Swoją drogą, czy ta nazwa nie ma zbyt dwuznacznej nazwy?

Podszedłem do odpowiedniej umywalki z zamiarem odstukania tajnego kodu ale nagle poczułem poczułem jak ktoś przystawia mi różdżkę do skroni.

- Co do...!? - Wystraszony chciałem odskoczyć i sięgnąć po własną ale zostałem przygwożdżony do umywalki a ręce związano mi magicznym supłem

- Jesteś Aresztowany! - Oznajmił ktoś 

Zostałem podniesiony przez mojego "oprawce". I to nie przez byle kogo. Persy Weasley we własnej osobie stawił się dzielnie by bronić sprawiedliwości, bla bla bla. Za nim usłyszałem czyjś szyderczy śmiech. A nie przepraszam, dwóch osób. Szlama i Wiepszlej. Oboje zadowoleni ponad miarę. W sumie im się nie dziwię. 

- Co to ma znaczyć!? Jak moja Matka się o tym dowie to macie przesrane! - Starałem się zagrać pewnego siebie mimo że wiedziałem że jestem na straconej pozycji

- Nie odzywaj się Śmierciorzerco! - Szarpnął mną Starszy Weasley - Wiemy o twoim Mrocznym Zamieniu! - Pchnął mnie do przodu - Jesteś Skończony - Dodał na co Szlama i Wiepszej jeszcze bardziej zaczęli się cieszyć

To był koniec. Cholerny koniec. Nie miałem się jak bronić. A do tego jak uciec. Harry, Merlinie, Harry.

Z za korytarza wyłoniła się nagle twarz Dyrektora a tuż za nim szedł mój Wuj Severus z McGonaggal. Twarz dyrektora wyrażała smutek ale nie dla mnie takie gierki. W oczach skakały mu iskierki radości. Wokół niego rozpościerała się dziwna aura. Aura człowieka który ma jakiś zamiar. Tylko nie wiadomo jaki. I to jest zajebiście Straszne.

Konsekwencje {DRARRY}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz