1

447 49 13
                                    

- Musimy iść - wyszeptałem starając się by mój głos  brzmiał jak najłagodniej

Słowa rozpozpłyneły się w powietrzu, spotykając się z brakiem reakcji ze strony chłopaka.

- Musimy iść - powtórzyłem wlepiając wzrok w w chłopaka.

Brudna i za duża, czarna koszulka zwisała z jego ramion, jak szmaciana sukienka na lalce. Wiedziałem, że targają nim skrajne uczucia i cierpi. Powiedziałabym, że w tym momencie reprezętował sobą obraz rozpaczy. Było mi go szkoda, ściskało mnie w sercu gdy na niego patrzyłem, ale zarazem irytowała mnie jego ignorancja, zwłaszcza teraz gdy nie miałem pojęcia ile zostało nam czasu, bo las postanowił zamienić się w ogromną tykającą bombę.

Przestrzeń wokół nas wypełniało jedynie ciche łkanie dzieciaka. Las umilkł, a to milczenie nieprzyjemnie dźwięczało w uszach. Nie było słychać śpiewu ptaków, skrzypienia spruchniałych od starości gałęzi ani szumu letniego wiatru. Tylko nieprzenikniona, grobowa cisza, która spowiła świat i zwiastowała coś złowieszczego.

Pochyliłem się i złapałem chłopaka za ramię, wzdrygnął się zaskoczony i szarpnął całym ciałem próbując się wyrwać, ale nie udało mu się. Jego ramię nadal tkwiło w moim uścisku.

- Musimy iść - wypowiedziałem te same słowa po raz trzeci, zastanawiając się jak to możliwe, że mój zasób słownictwa nagle stał się taki ubogi - nie możesz już nic dla niego zrobić.

Chłopak znieruchomiał, otworzył szeroko oczy wpatrując się tępo w przestrzeń, trwało to tylko przez chwielę, ale bylem pewny, że w jego głowie kłębi się tysiące myśli. Nagle spojrzał na mnie, jego pierś uniosła się gwałtownie, kiedy ze świstem wciągnął powietrze, a twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Zaprzeczył moim słową ruchem głowy i podjął kolejną próbę wydostanią się z mojego uścusku, która ponownie zakończyła się niepowodzeniem.

Po chwili jego ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Smutne oczy błyczały mu od łez, ścisneło mnie w piersi, naoglądałem się w życiu wielu smutnych scen i za każdym razem utwierdzałem się w przekonaniu, że tego nienawidzę. Podrapałem się zakłopotany po glowie. Nie chciałem by dłużej cierpiał, ale żadne z nas nie było w stanie ot tak pokonać śmierci. Zastanawiałem się co powinienem zrobić, nie chciałem go osciągać siłą, ale nie wykazywał żadnej chcęci współpracy, a nie mogłem go tu tak po prostu zoatacić. Pociągnąłem blondyna w swoją stronę, początkowo szarpał się zawzięcie i wyrywał, a jego drobne ręce uderzały mnie na oślep, jak gdyby chciał w tym akcie znaleść ukojenie dla bólu który odczuwał. W końcu się poddał, uderzenia stały się coraz słabsze, zrezygnowany opadł na moją pierś, wtulił głowę w moje ubranie tak jak wcześniej przytulał bestię i ponownie zaczął ryczeć.

Westchnąłem i podniosłem go z ziemi. Drżał przez całą drogę przez las. Modliłem się w myślach by udało nam się stąd jak najszybcuej wydostać. Wśród drzew panowała jeszcze gęstsza atmosfera niż wcześniej, powietrze było coraz cieplejsze, rozmazywało się i drgało w oddali niczym miraż. W pewnym momencie trwająca dotąd głęboka cisza została przerwana przez głośny wysoki dźwięk, któremu parę sekund później zawturował drugi o wiele niższy i przypominający wybuch. Pochodził z samego serca lasu i rozszedł się falą po najdalszych jego zakamrkach.
Poczułem zimny pot oblewający mój kark, zbyt długo było cichi przyśpieszyłem kroku, obawiając się najgorszego. Chciałem jak najszybciej wydostać się z plątaniny drzew, która teraz więziła mnie w swoim wnetrzu.

W chwilę potem dźwięk powtórzył się. Dudniało mi w uszach, objołem mocniej chłopaka, któtego niosłem na rękach by upewnic się, że wszystko z nim w pożądku, ale on zdawał się niczego nie słyszeć. Zamiast tego wpatrywał się pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń.
Usłuszałem ten odgłos jeszcze parokrotnie, za każdym razem wydawał się mi głośniejszy, a od kolejnego dzielił go coraz krótszy odstęp czasu.

Po jakimś czasie znowu zapadła cisza, jeszcze bardziej ciężka i głucha niż wcześniej. Instynktownie zacząłem odliczać w myślach sekundy....

....

       ..... Raz ....
                         ...... dwa......
                                              ........ trzy ....
                                                                        .....

Kiedy dotarłem do trzech, ziemia zatrzęsła się powalając mnie na kolana i rozległ się głośny huk. W jednej chwili otaczające mnie drzewa zaczęły płonąć. Szumiało mi w uszach, a wszystko wokół przybrało pomarańczowo czerwoną barwę, znaleźliśmy się w samym centrum jebanego piekła. Blondyn przywarł do mnie przerażony, a jego krzyk zagłuszyły trzaskające płomienie. Było głośno, kręciło mi się w głowie. Gdziekolwiek nie spojrzałem gorące piekielne języki ognia lizały wszystko co spotkały na swej drodze.

Mój oddech przyśpieszył co poskutkowało tym, że  płuca w mgnieniu oka wypełniły się dymem. Ciało płoneło od wszechobecnego gorąca, nie mogłem oddychać i ledwo widziałem na oczy. Nie wiedziałem co powinienem zrobić, ale instynkt, o którym myślałem, że już dawno się go pozbyłem zadecydował za mnie. Puściłem się biegiem, starając się za wszelką cenę chronić własnym ciałem chłopca, którego niosłem.
Znów poruszałem się bardzo szybko, mięśnie odrywały się od kości, serce nie nadążało ze swoją pracą, a płuca dostarczały zdecydowanie za mało tlenu. Mój organizm reagował na to dwa razy gorzej niż poprzednio, to takie uczucie jakby człowiek umierał, ale nie mógł umrzeć. Wtedy poczułem, że się unoszę, moja świadomość oderwała się od ciała co automatycznie spowodowało, że potworny ból zniknął. Coś przejeło kontrolę nad moim ciałem, a ja stałem się tylko biernym widzem, który patrzył na to widowisko z góry. 
Moje ciało płoneło niczym kula ognia, jeśli to możliwe przyśpieszyło jeszcze bardziej, wręcz fruneło prawie nie dotykając ziemi. Przyglądałem się jak płomienie pożerają mnie, przez chwilę bałem się, że spłonę doszczętnie, ale wtedy płonąca kula wypadła na skraj lasu i rozpędzona z pluskiem wpadła  do jeziora, które znajdowało się tam jak gdyby tylko po to by nas uratować. Rolzegł się syk kiedy woda zgasiła trawiący mnie ogień i w tym momencie moja świadomość została ponownie wessana na swoje mniejsce w moim ciele. Uderzył we mnie potworny ból, którego nie była nawet w stanie ukoic zimna woda. Mimowonie wypuściłem z rąk  blondyna, który wyrwał się z uścisku próbując wypłynąć na powierzchnie. Moje usta zadrgały w uśmiechu... to dobrze... żył. Nie byłem w stanie poruszyć żadną kończyną, przez co nie mogłem powstrzymać tego, że moje ciało powoli opadało na dno. Jakież to ironiczne, przeżyć walkę z ogniem tylko po to by chwilę potem zginąć pochłonięty przez wodę. Światło emitowane przez płonący las igrało wesoło w tafli jeziora tworząc małe świetlne dzieła sztuki.
Przymknąłem zmęczony oczy ... jakie to ironiczne . . .


            

🌸Obietnica🌸 Jaśmin Cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz