5

265 32 10
                                    

Ależ was rozpieszczam, ale od teraz już polsat :)

***

Bolał mnie każdy centymetr ciała a przy jakimkolwiek ruchu czułem jakby wszystkie moje rany na nowo się otwierały, a potem mokre od krwi i ropy przylepiały się do materiału, którym pokryta  była moja skóra.
Wyszedłem na zewnątrz, ale parne, ciepłe powietrze tylko wszystko pogorszyło. Skierowałem się w stronę studni, brodząc wśród zdziczałej, pożółkłej od nadmiaru słońca trawy sięgającej mi czasem aż do pęka. Kiedy nabierałem wody w pamięci zamajaczył mi niewyraźny obraz wąskiej udeptanej ścieżki, która kiedyś wiła się od drzwi do studni, ułatwiając przebycie tej drogi, ale teraz nawet ją całkowicie pochłoneła wszechobecna zieleń. Kiedy tylko zardzewiałe wiadro z połyskującą w słońcu wodą pojawiło się blisko krawędzi od razu chwyciłem za nie i wylałem na siebie jego zawartość. Lodowaty strumień przyniósł chwilową ulgę. Znów opuściłem  pojemnik na dno i nabrałem kolejną partię wody, którą położyłem przed sobą na trawie.
Zacząłem zdejmować z siebie bandaż. W wielu miejscach przylepił się on do skóry i teraz odchodził zabierając ze sobą jej kawałki. Moim oczom  ukazywała się doszczętnie poparzona czerwona skóra, pokryta w wielu miejscach jadzącymi się ranami, z których wypływała ropna wydzielina. Rozplątane kawałki nateriału płukałem w wodzie i rozwieszałem na jutowym sznurku, który został przymocowany do spadzistego daszka studni i ciągnął się aż do znajdującego się nieopodal drewnianego płotu, na którym nadal jak dawniej wisiały stare gliniane i metalowe garnki.
Zdjęcie wszystkiego zajeło mi dość długo, słońce zdążyło na dobre zawitać na niebie, powodując, że wokół robiło się jeszcze cieplej. W nielicznych miejscach gdzie ostały się zdrowe kawałki skóry pojawiły się drobne krople potu. Nie robiąc sobie nic z faktu, że stałem tam kompletnie nagi po raz kolejny nabrałem wody, kręcenie korbą było męczące, zardzewiały metal wbijał mi się boleśnie w poranione dłonie, ale nie mogłem przestać kręcić bo wiadro opadłoby na dno i cała moja praca poszłaby na marne. Kiedy wiadro po raz kolejny wylądowało na trawie zacząłem przemywać sobie rany i obwiązywać nadal mokrymi skrawkami matetiału.  Co jakiś czas trochę niechętnie spoglądałem w stronę domu, wypatrując w jego wnętrzu jakiegokolwiek ruchu, który mógłby świadczyć, że Noa wstał, ale za każdym razem z ulgą stwierdzałem, że nic takiego się nie stało.

Kiedy skończyłem zajmować się swoim ciałem mogło być coś koło siódmej, nabrałem po raz ostatni wody i przelałem ją do innego pojemnika, który zabrałem ze sobą w stronę domu. Miałem wrażenie, że jego ciężar wyrwie mi całą rękę, nigdy nie byłem silny, ale też nigdy codzienne czynności nie sprawiały mi tyle bólu. Szedłem pochylony, zataczając się lekko, z wolną ręką wyciągniętą w bok by utrzymać równowagę. Przy każdym kroku woda z wiaderka wychlapywała się po trochę oblewając spragnioną deszczu ziemię. Postawiłem pojemnik na progu, a sam udałem się w stronę niedziałającego generatora. Zepsuło się to co zwykle, dokładnie widziałem jak to naprawić, ale i tak zajęło mi to parę godzin. Kiedy skończyłem byłem wyczerpany, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, osunąłem się wzdłuż ściany i przysiadłem na ziemi, chowając twarz w dłoniach. Zastanawiałem się co ja tak właściwie robię i po co. Po co przywlokłem ze sobą tego gówniarza, to tylko dodatkowy kłopot, nie mam warunków, by go tutaj trzymać, jeszcze mi tylko brakuje by ktoś zaczął go szukać i ściągnął na mnie kolejne kłopoty. Przez chwilę rozważałem nawet czy nie wywieść go gdzieś do miasta, zostawić gdzieś na ławce, albo podrzucić do szpitala, ale szybko zrezygnowałem z tych planów. Jego ran nie wywołał zwykły ogień tylko magiczny, moje ciało z trudem radziło sobie z poparzeniami, więc nie chciałem nawet myśleć co w tym momencie przeżywał ten chłopiec. Nigdy nie słyszałem by ktokolwiek uciekł przed ogniem z martwego lasu, a nam się udało, czułem lekką dumę na tę myśl, ale szybko ustąpiła ona miejscu roznącemu przerażeniu, wiedziałem, że ten ogień da o sobie jeszcze znać.

Kiedy rąbałem drewno w przybuduwce, nadal nic nie wskazywało na to, że Noa wstał. Coraz częściej kierowałem wzrok w stronę okien i przyłapywałem się na tym, że za każdym razem patrzę na nie coraz dłużej, jakbym chciał, żeby w ich wnętrzu coś się poruszyło. Starałem się nie roztrząsać, dlaczego chłopak nadal się nie obudził, ale czułem dziwne uczucie w żołądku, które nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Próbowałem skupić swoją uwagę na miarowym stukocie  ciętego drewna i odpryskujących przed ostrzem siekiery małych jego kawałkach.  Kiedy cały kosz wypełnił się pociętymi skrawkami drewna zaniosłem go do domu. Wyminąłem wiadro z wodą, które zostawiłem na progu i wszedłem do środka. Podłoga zaskrzypiała jak zwykle, ale nawet mimo tego panowała tutaj głucha cisza.
Od razu skierowałem się do kuchni, umyślnie omijając szerokim łukiem pokój w którym zostawiłem rano Noę. Przedzierając się przez sterty śmieci, które nazbierały się tutaj przez lata dotarłem do starej kaflowej kuchni. Był to wielki piec obniżony w jednym miejscu, w którym znajdowała się prostokątna, metalowa płyta. Zdjąłem z jej powierzchni wszystkie łatwopalne rzeczy, te które miały jakąkolwiek wartość  położyłem na i tak zagraconym stole, a pozostałe wrzuciłem w głąb pieca, gdzie po chwili znalazły się również kawałki drewna. Dmuchnąłem do środka, a łakomy ogień od razu zaczął porzerać to co dla niego przygotowałem.  Wyszedłem na chwilę z kuchni i wróciłem niosąc ze sobą wiadro z wodą, którą przelałem do kilku w miarę czystych metalowych garnków. Położyłem je na metalowej płycie, by woda mogła się zagrzać. Zamierzałem przygotować coś do jedzenia, a pozostałą wodą obmyć rany Noy, gdy ten się obudzi.
Zacząłem po kolei otwierać szafki i uważając na wypadające z nich przedmioty, przetrząsać je w poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia, które nie zepsuło się, nie spleśniało, czy zważywszy na warunki w jakich mieszkałem nie zostało nadgryzione przez szczury.
W końcu znalazłem worek wypełniony ziemniakami, wszystkie były pomarszczone i większość z nich posiadała liczne kożenie, a nawet wątłe pędy przyozdobione nędznymi liśćmi. Musiały leżeć w tym miejscu od dawna, nie zdziwiłbym się gdyby ktoś zostawił je tu zanim, tutaj zamieszkałem.

Nie zrażony wiekim ziemniaków, obrałem kilka z nich i pokroiłem w kostkę, po czym wrzuciłem do jednego z garnków. Woda nadal nie zaczęła się gotować, ale powoli z jej powierzchni zaczynała się unosić cienka strużka pary. Garnek, w którym były ziemniaki przykryłem prowizoryczną przykrywką z pękniętego talerza, a wrzącą  wodę z drugiego garnka przelałem z powrotem do wiadra, w którym nadal było trochę zimnej wody ze studni.
Nabrałem i wypuściłem powietrze parę razy, tak bardzo nie chciałem by ten moment nastąpił, ale musiałem w końcu pójść i sprawdzić co się dzieje w pokoju.

Wziąłem do ręki wiadro i wolnym krokiem przeszedłem przez skrzypiącą podłogę na korytarzu. Okno na jego końcu wypełnione witrażem rzucało na podłodze jasne, kolorowe błyski. Pchnąłem drzwi i wkroczyłem niepewnym krokiem do pokoju, mój wzrok od razu padł na łóżko. Stanąłem jak w wryty, w jednej chwili poczułem jakby wszystko się zatrzymało, nie mogłem nabrać powietrza, wiadro wypadło mi z ręki i potoczyło się po podłodze rozchlapując wszędzie wode. W jednej chwili podskoczyłem do łóżka, spodziewając się najgorszego.

🌸Obietnica🌸 Jaśmin Cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz