prolog

785 69 12
                                    

Przesunąłem kolejny raz nożykiem po cienkim patyku, chcąc naostrzyć jeden z jego końców.  Liczne wióry opadały na moje kolana i podłogę. Kiedy patyczek był już wystarczająco ostry nacinałem go delikatnie w poprzek w pewnej odległości od szpica i zanużyłem w czarnym cuchnącym płynie, który znajdował się w niewielkim pojemniku przedemną.

Usłyszałem ciche kroki za sobą.

- Nie wiem po co mnie zaprosiłaś, ale nie zamierzam przyłożyć ręki do tego co chcecie zrobić

- Myślałam, że jesteś głodny... - zaczęła, wydawała się trochę zaskoczona i zmieszana tym, że ją usłyszałem.

- Wszystkim wam wydaje się, że to co robicie nie ma żadnych konsekwencji, w końcu macie asa w rękawie, kogoś kto zawsze posprząta burdel który za sobą zostawicie.

Zebrałem swoje rzeczy ze stołu i  wpakowałem do lnianej torby. Odwróciłem się w stronę kobiety, jak zwykle nienagannie ubranej, ze starannie spiętym koczkiem na czubku głowy. Patrzyła na mnie gniewnie.

- Nawet jeśli jestem głodny to nie pozwolę by ktoś wykorzystał to na kolejnym niewinnym stworzeniu.

- Będziesz tego żałował - wysyczała przez zęby

Dotychczas spokojny dom nagle wypełnił się ludźmi, pomimo bardzo wczesnej godziny wszyscy prócz najmłodszych już wstali. Od razu domyśliłem się co jest tego przyczyną, cokolwiek chcieli zabić tym razem, zamierzali to zrobić dzisiaj.  Przyglądałem się im ukryty w cieniu, zastanawiałem się jak wyglądałem z ich perspektywy, czy byłem dla nich zwykłym dziwakiem, który chodził w jeszcze dziwniejszym ubraniu i czaszką kozy na twarzy, czy się mnie bali, przerażało ich to co kryło się wewnątrz mnie, wszystkie demony które kiedykolwiek pożarłem....

Stałem w bezruchu obserwując ich.... ...prawdziwe widowisko, rój ludzi biegających z miejsca na miejsce. Niczym rodzina pszczół krzątająca się w idealnej harmonii, każdy dokładnie wiedział jakie ma zadanie.

Na korytarz wniesiono dwie drewniane skrzynie, jedną z nich znałem bardzo dobrze, w ciszy obserwowałem jak po kolei wyjmują z niej broń, przeniosłem wzrok na mniejszą która też została otwarta.
Wypełniały ją kule różnej wielkości, niektóre były wykonane z czystego srebra, inne były szklane, wypełnione wodą święconą i z wygrawerowanymi cytatami z bibli. Skrzynka musiała być kupiona przed paroma dniami bo nigdy wcześniej nie używali kul tego rodzaju.

W parę minut później dom znów stał pusty i cichy, wszyscy wyszli. Odkąd się tu znalazłem nie chciało mnie opuścić złe przeczucie.

W pewnym momencie usłyszałem przeraźliwy skowyt od strony lasu, zapiszczało mi w uszach i potrzebowałem chwili by odzyskać jasność umysłu. Wybiegłem przed dom i spojrzałem w stronę drzew, ich gałęzie wyginały się wściekle jak gdyby były smagane ostrym wiatrem, podczas gdy pogoda była zupełnie bezwietrzna. Złe przeczucia nagle przybrały na sile. Pradawne lasy od niepamiętnych czasów cicho śpiewają opowiadając historie swojego życia, jednak ten las przerwał swoją pieśń i teraz skowyczał żałoście  i krzyczał targany niewyobrażalnym bólem

Nagle mnie olśniło, przecież Barbara tyle razy opowiadała o demonie który nękał te okolice, o demonie który jej rodzina poprzysiegła sobie pokonac za wszelką cene. Poczulem jak oblewa mnie zimny pot.
Poprzysięgłem sobie, że dzisiaj nie splamię się krwią, że umyję ręce od ich decyzji, ale, ale ....

To nie moze byc prawda....

Powinienem posłuchać tego cichego głosu gdzieś wewnątrz mnie, który mówił, że powinienem zainteresować się co jest ich celem.
Jeśli to stworzenie zginie konsekwęcje mogą być zbyt duże.
Poruszałem się szybko, za szybko, nie była to prędkość osiągalna dla normalnego człowieka. Miało to swoje konsekwencje, moje ludzkie ciało, bezużyteczna skorupa protestowało,  serce ściskało mi się w piersi nie mogąc nadążyć z udeżeniami, a mięśnie odrywały się od kości przy każdym gwałtowniejszym ruchu tylko po to by po chwili znów się zrosnąć. Bolało, tak cholernie bolało, miałem ochotę paść na ziemię i wić się w konwulsjach, albo umrzeć i nie musieć się już przejmować niczym.
Gałęzie drzew nieznośnie smagały mnie po twarzy pozostawiając po sobie piekące czerwone ślady, a płuca zamiast napełniać sie powietrzem paliły żywym ogniem.
Muszę ich uprzedzić... nie może być za późno.
Dzwoneczki przymocowane do ubrania dzwoniły zagłuszając mój urwany oddech.

Wpadłem na pustą polane, kręciło mi się w głowie od biegu, ale jednego byłem pewien... spóźniłem się. Gorzka woń śmierci rozchodziła się dookoła drażniąc moje nozdrza .
Osunąłem się wzdłuż drzewa, wymiotując ze zmęczenią i mieszającego mi żołądku napięcia.
Całym sobą czułem jak las krzyczy i wije się męczony niesamowitym bólem po niedawno przebytej stracie, wygina się w przedśmiertnych drgawkach
Jeśli śmierć miałaby zapach to byłby to ten, który właśnie utkwił mi w nozdrzach, przesiąknięty krwią i cierpieniem. Miałem wrażenie, że stałem się jednością z tym miejscem, że razem cierpimy niewyobrażalny ból. Słyszałem jak las cicho woła, jakby znalazł we mnie iskierkę nadzieji. Błaga mnie abym tu został, zaopiekował się nim. Słodka, zwodnicza pieśń, spływała na mnie niczym otucha, kusiła...Opieram się , pomimo, że jego żałosny szloch ranił moje serce. Nie należę do tego świata i nie mogę tu zostać.
Czując moją odmowę las zawył po raz ostatni, atmosfera zgęstniała, a powietrze zagotowało się drastycznie podnosząc temperaturę.

Miałem wrażenie, że mineły lata zanim zdążyłem się podnieść i na wciąż chwiejnych nogach pokuśtykać bliżej martwego ciała. Skąpana we krwi, poraniona bestia leżała nieruchomo niczym symbol utraty władzy i majestatu. Przejechałem dłonią po szorstkiej skórze chcąc oddać jej cześć, gdy coś dostrzegłem.
Gdzieś tam wśród plątaniny gałęzi leżała mała pozostawiona samotnie istotka o przemoczonych łzami jasnych włosach przylepionych do napuchnietej od ciągłego płaczu twarzy. Umazany krwią, ziemią i łzami wyglądał żałośnie, coś we mnie drgneło.  Pierwszy raz zobaczyłem go u Barbary może tydzień temu, teraz powód, dla którego co chwilę wychodził z domu i znikał gdzieś w lesie stał się bardziej oczywisty.
Chłopak zauważył mnie, ale tylko mocniej przywarł do marwego ciała. Co chwilę wstrząsał nim cichy szloch, jego wątłe ciało drżało od płaczu. Uklękłem za nim i czekałem w ciszy, aż się uspokoi. Nie chciałem, go pośpieszać, potrzebował czasu, ale problem tkwił w tym, że z każdą sekundą mieliśmy go coraz mniej.

Wyciągnołem w jego stronę dłoń

Żołądek i serce na zmiane podchodziły mi do gardła, a ja walczyłem by ponownie nie zwymiotować, podczas gdy chłopak wachał się czy mi zaufać i odczepić się od istoty.

Tylko spokojnie - powtarzałem sobie w myślach oczekując jego decyzji.

Blondyn ponownie przywarł do besti i  przycisnął twarz do zimnej skóry.

- Musimy iść - wyszeptałem starając się by mój głos nieprzywykły do mówienia brzmiał jak najłagodniej

.
.
.

🌸Obietnica🌸 Jaśmin Cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz