Przez parę pierwszych dni praktycznie nie odchodziłem od łóżka. Stan Noy raz się polepszał, a raz pogorszał. Pod koniec pierwszego dnia udało mi się zbić gorączkę, a jego ciało jakby od razu nabrało nowych sił. Ucieszony tym małym sukcesem pozwoliłem sobie nawet na ucięcie krótkej drzemki, jednak gorączka powróciła krótko po tym, gdy się obudziłem. Kolejne minuty mijały mi w nieprzerwanym stresie. Minuty zamieniały się w godzinu, a godziny w dni. W krótce zacząłem się gubić w obliczeniach i nie byłem w stanie nawet stwierdzić czy była noc czy dzień. Cały czas albo siedziałem i pilnowałem chłopca, albo wędrowałem ze świeżą wodą i lekami od studni do pokoju. Jeśli to możliwe; wychudłem jeszcze bardziej, brzuch zapadł mi się zupełnie i sprawiał wrażenie jakby przylepił się do kręgosłupa. Praktycznie nie spałem i nie jadłem, a przez stres i wyczerpanie oraz liczne zaniedbania, których się dopuściłem przez tych parę dni sprawiły, że moje rany przestały się goić.
Po paru dniach stan Noy, pomimo tego, że nadal nie był najlepszy ustabiluzował się. Gorączka nie występowała już w ogóle, jego oddech stał się bardziej wyczuwalny i przyśpieszyło tętno, a nawet mniejsze z ran zaczęło się powoli goić i zanikać. Pomimo tego chłopak przez ten cały czas nie obudził się nawet na chwię. Z tego powodu nie byłem go w stanie nakarmić, a ilość wody, którą usilnie wlewałem mu do ust nie była wystarczająca. Jego i tak już wątłe ciało chudło w oczach. Policzki zapadły mu się zupełnie, a ja musiałem coraz mocniej zaciskać na nim bandaż po każdej jego zmianie.
Coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o tym ile jego ciało będzie w stanie jeszcze wytrzymać i usilnie zdawałem się nie zauważać tego, że ja sam znajdowałem się w o wiele bardziej opłakanym stanie. Tylko w przeciwieństwie do niego ja nie mogłem umrzeć. Opamiętanie przyszło dla mnie dość szybko, pewnego dnia po raz kolejny niosąc wiadro po brzegi wypełnione wodą poczułem rozrywający ból w ramieniu. Wiadro upadło na ziemię, a ja powędrowałem w ślad za nim. Chyba krzyczałem, nie pamiętam, świat rozmazał mi się przed oczami i zahuczało w uszach.
Kiedy otworzyłem oczy, potrzebowałem czasu, by zrozumieć co się tak właściwie stało. Oprócz poczucia bezsilności i pulsującego w całym ciele bólu, udało mi się ustalić, że nie jestem w stanie poruszyć ręką. Z trudem usiadłem uświadamiając sobie, że moje ramie rozerwało się pod dźwigamym wcześniej ciężarem i teraz zwisało bezwładnie wzdłuż mojego tułowia. Podziałało to na mnie jak kubeł lodowatej wody. Jakbym obudził się z trwającego ostatnie dni letargu, poczułem, że muszę zacząć działać inaczej wszystko stracę. Zerwałem się na równe nogi i biegiem ruszyłem w stronę domu.
Udało mi się znaleźć zestaw do szycia i w pośpiechu niedbale pozszywałem rozerwane ramię tak by wróciło na swoje miejsce, a następnie przywiązałem je kawałkiem sznurka, by nie stawiło przeszkody kołysząc się bezwładnie we wszystkie strony.
W głowie kołatwała mi się tylko jedna myśl - musiałem uratować Noę. Wydawało mi się nawet, że wiem jak to zrobić, przywoływałem słowa starych szaleńców, którzy opowiadali bajki o magii. Na samą myśl o tym przechodziły mnie dreszcze i napływały wyrzuty sumienia. Dawno temu przyrzekłem sobie, że więcej tego nie zrobię, byłem pewny, że z tym skończyłem raz na zawsze... Aż do teraz.Przewróciłem dom do góry nogami w poszukiwaniu potrzebnych mi rzeczy. Nigdy bym nie przypuścił, że jeszcze kiedykolwiek ich użyję. W miarę poszukiwań wpychałem do ust każdą rzecz, która w jakikolwiek sposób nadawała się do spożycia, nie zważając na to czy była to wygrzewająca się w słońcu jaszczurka, natrętna mucha, czy rozkładające się gdzieś w kącie, stare truchło szczura. Po jakimś czasie zacząłem już to robić bezwiednie, zupełnie pochłonięty przygotowaniami. Przypomniały mi się czasy, kiedy miałem niewiele ponad dwadzieścia lat i odkrywałem ten rodzaj magii po raz pierwszy, poczułem to samo podniecenie i podekscytowane co w tedy. Uczucie to ustąpiło dopiero kiedy skończyłem ustawiać wszystkie rzeczy na właściwym miejscu. Przypomniałem sobie jak to skończyło sie ostatnim razem, dopadły mnie wątpliwości, to wtedy sprawiłem, że rozpoczął się mój koszmar, że nie mogę umrzeć. Stałem przez chwilę w bezruchu zastanawiając się co powinienem zrobić, wszystko było już gotowe, ale teraz jakoś zabrakło moich chęci.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, zdążył już zapaść zmrok i pokój rozświetlony był jedynie przez blask świec, które rozłożyłem w paru miejscach. Panowała dziwna atmosfera, blask świec, woń ziół z rozpalonego kadzidła oraz ciche pohukiwanie sowy gdzieś za oknem nadawał jej mistycznego charakteru, którego dopełniały jeszcze skomplikowane rysunki, które stworzyłem na jednej ze ścian, zgodnie z tym co udało mi się zapamiętać z dawnych czasów.
Zacisnąłem dłonie w pięści, pomimo jakiegoś wewnętrznego sprzeciwu wiedziałem, że nie mogę tym razem odpuścić. Tym razem nie chodziło tu o mnie, nie robiłem tego dla siebie, ta myśl sprawiła, że pewnym krokiem zbliżyłem sie do łóżka. Widok jego zmizerniałej sylwetki jeszcze bardziej uświęcił mnie w przekonaniu, że muszę to zrobić.
Zrzuciłem bandaż z górnej części naszych ciał i maczając dwa palce w czarnej kleistej substancji, którą przygotowałem wcześniej zacząłem malować na naszych chudych piersiach podobne symbole. Prawie zapomniałem jak to boli, to jakby malować po skórze żywym ogniem.
Myślałem o wszystkich rodzajach magii, jakich mógłbym w tej sytuacji użyc i ostatecznie pozostałem przy jednej z najsilniejszych z nich ... Magii pocałunku.Wolnym spokojnym ruchem, ukrywającym moje wewnętrzne rozdygotanie, dokończyłem malowanie wzoru ciągnącego się, aż na zapadnięte policzki Noy. Kiedy skończyłem wytarłem palce w jakąś szmatę i na chwilę zatrzymałem sie wpatrując się w twarz chłopca, która nadal nosiła ślady dawnego piękna. Moje usta zadrgały w uśmiechu, pogłaskałem czule jego policzek, ale szybko cofnąłem rękę.
Odłożyłem na podłogę pusty pojemnik i ostatni raz odetchnąłem głęboko, teraz nie było juz odwrotu. Wszedłem na łóżko i pochyliłem się nad chłopakiem tak, że jego ciało znajdowało się miedzy moimi kolanami. Wpatrywałem sie w niego oszołomiony, serce biło mi coraz szybciej i mocniej, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że było to coś co chciałem zrobić od pierwszej chwili, gdy ujrzałem go na oczy. W miarę zbliżania się mojej twarzy do jego mieszały się we mnie miliony uczuć. Miałem wrażenie, że powietrze zgęstniało, a czas zwolnił w oczekiwaniu na to co miało zaraz nastąpić. Przymknąłem oczy i wtedy to poczułem. . .
Moja głowa zawisła na parę centymetrów od jego ust, zawachałem się... Nie mogłem tego zrobić. Nagle wypełniły mnie wątpliwości, tak dużo wątpliwości i tak dużo sprzecznych myśli.
Krzyknąłem i z całej siły uderzyłem pięścią w łóżko. Przysiadłem na piętach i wyciągnąłem ręce w stronę głowy, chcąc pociągnąć się za włosy, których jednak tam nie było, bo przecież ostatnio całkowicie spłoneły.
Zamiast tego runąłem jak długi na podłogę.Nie mogłem tego zrobić, do oczu napłyneły mi łzy.... Nie mogę....
Podniosłem się i znów spojrzałem na jego twarz. Ten chłopiec budził we mnie dawno zapomniane uczucia, dużo wspaniałych, ale trudnych do opisania uczuć. Jeszcze przed chwilą byłem gotowy pogodzić sie z myślą, że się w nim zakochałem.... A teraz......
***
Ogłoszenia parafialne
Przepraszam, że dawno nie nie pisałamMam mega dużo do roboty w tym tygodniu, ale zamiast tego skończyłam rozdział... Cieszczie się :)
Miałam w tym rozdziale bonusowo wstawić rysunek głównego bohatera, który nie uwierzycie .... MA IMIĘ... ale nie wiem kiedy je poznacie. No ale rysunku nie ma bo jestem leniwą kluchą i nadal go nie skończyłam
Zbliżają się wakacje to może będę mieć czas częściej pisać (tak naprawdę to na to nie liczcie)
CZYTASZ
🌸Obietnica🌸 Jaśmin Cz.2
RomanceMiał być bonus do Jaśmina zobaczymy co wyjdzie.... PRZECZYTAJ NAJPIERW PIERWSZĄ CZĘŚĆ !!!!!!!!!!