Dzień 3 - tik tak tik tak bum

7 3 0
                                    

— Gratulacje, Milie. Moje szczere gratulacje! — oznajmił Zos, kiedy tylko wkroczyła do pokoju "treningowego".

— Dziękuję — mruknęła lekko zdziwiona tą reakcją.

Zos nie wydawał się zadowolony czy dumny. Jego postawa przypominała bardziej wściekłość, czy nienawiść. Dlaczego? Niczym przecież nie zawiniła, przeciwnie!

— Co się stało, Sol?

— Nic. Tylko ci gratuluję beznadziejnej symulacji.

— Przepraszam?

Wczorajsza symulacja byłaby z pewnością poniżej jej możliwości, gdyby jeszcze Mirio żył, ale jak na jej obecny stan, okazała się całkiem dobra. Owszem, niewystarczalna, ale wydawało się jej, że była na dobrej drodze. Czemu Sol Mi Zos tak bardzo jej nienawidził?

— Milie, nie sądzisz chyba, że ta jedna wygrana sprawi, że twój beznadziejny poziom zostanie niezauważony?

" Czego on ode mnie chce?"

" Nie mam pojęcia"

— Pytałem cię o coś, Milie.

— Nie wiem jak na to odpowiedzieć, Sol Mi Zosie. Twoje oskarżenia wydają mi się bezpodstawne.

— Bezpodstawne? — wysyczał Zos i przysunął swoja brzydką twarz do tej Milie.

— Wiem, że to nie jest dobry poziom, ale wydaje mi się, że się poprawiłam.

— Poprawiłaś się?

— Sam fakt, że wygrałam, powinien wskazywać poprawę.

— Ale tego nie robi! Miałaś po prostu szczęście, że nikt ci tego samobójcy nie rozwalił wcześniej. Jeśli masz samobójcę, powinnaś go wykorzystać na samym początku. Im dłużej go trzymasz, tym mniejsze szanse, że będzie przydatny. Wróg może się rozdzielić, albo co gorsza, rozwalić ci twojego samobójcę na twoim własnym terenie. To, co zrobiłaś Milie nie tylko były głupie, ale też po prostu kretyńskie. Plemię Aszdod — warkął pod nosem.

Milie patrzyła na niego przerażona. Chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. To by tylko pogorszyło sytuację. Stała więc tak, słuchając obelg na swoje plemię, na własną osobę i nie mogła nic zrobić.

— I jeszcze gdyby ktokolwiek z tych twoich podwładnych mógł zareagować, ale nie! Wszyscy się CIEBIE grzecznie słuchają. Zero wolnej woli, czy myślenia.

" Czy tak przypadkiem nie ma być? Gdyby zaczęli podważać moje decyzje, nigdy byśmy nie wygrali"

" Nie słuchaj go, Milie, on mówi głupoty"

" Skąd wiesz, a może mówi prawdę? Jest w końcu bardziej doświadczony"

" Ale nie prowadził Di od co najmniej paru lat"

Milie chwyciła się za nadgarstek i skuliła. Czuła się okropnie. Dlaczego była krytykowana? Dlatego, że wygrała? Jak tak można? Miała wrażenie, że tak naprawdę, to nie ona zawiniła, tylko Sol Mi Zos postanowił się na niej powyżywać. Nie dlatego, że coś zrobiła źle, tylko dlatego, że po prostu coś zrobiła.

" Tylko czemu on tak bardzo nie chce, by mi się udało?"

" Może dlatego, że on sam nie dostał drugiej szansy"

Krzyki się wzmocniły, zamieniając się powoli w warkot. Odrażająca twarz Sol jeszcze bardziej zbrzydła, kiedy wykrzywił ją grymas wściekłości. Górna warga mu drżała bez opamiętania. Przypominał bardziej dziki i bezmózgi organizm, niż Hasirana. Milie osunęła się na podłogę, drżąc. Nie rozumiała już słów wydobywających się z gardła swojego Sol, nie była nawet pewna, czy to były słowa. Czuła się, jakby coś ją biło, z całych sił. Każde silniejsze warknięcie odbierała jak uderzenie bicza. Słowa ekspolodowały jak bańki, brudząc ją i Zosa jego własnymi wymiocinami. Tak, czuła się właśnie tak. Jakby coś biło ją i obsmarowywało swoimi własnymi odchodami. Jakby nie była już Hasiranem, tylko bezmyślną istotą, pozbawioną umysłu i woli.

My dwojeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz