Była zła. Tak makabrycznie zdenerwowana, że zrzuciła kuty kryształowy wazon na ceramiczne podłoże. Wszędzie było szkło, woda i oczywiście kwiaty. Czyli zjawiskowy bukiet białych róż, równie zimnych jak kolor jego oczu.
Po jej policzkach zaczęły lecieć pojedyncze łzy, które spadając mieszały się z kałużą wody. Elen Pierce, która zawsze pozostawała nieskazitelna zrysowała na sobie pręgę. Mogła porównać się do podłogi, na której uderzenie wazonu spowodowało cienką rysę, równie odbarwiającą się od reszty jak pocałunek z Cedriciem Douglasem.
Nie powinna się na to godzić. Albo, może inaczej, powinna zrobić to wcześniej. Ale nie na balu "bez tożsamości" tylko po prostu - wcześniej. Na przykład wtedy kiedy sama leżała na trawie obok wrzosowiska i obserwowała jak chmury zmieniają swój kształt i położenie, albo kiedy odkryła opuszczony dwór porośnięty jasnozielonym bluszczem. Nieważne, że lorda Douglasa wtedy nie było, i że napewno miał dużo ważniejsze sprawy do załatwienia, tylko to, że powinien być przy niej zawsze i nie opuszczać jej nigdy. Tak powinno być.
Jednak on skradł jej pocałunek, bez żadnej dyspensy i pozwolenia. Uczynił to, jak człowiek, pozbawiony skrupułów moralnych. Zrobił to tak, jakby dostawał wszystko co zapragnie. I w sumie tak było, bo dostawał wszystko czego tylko chciał.
Natychmiast do pokoju weszły sprzątaczki, które błyskawicznie zmiotły resztki kryształowego wazonu. Elen nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Czuła się jak skała, nietrwała i słaba, którą może zmieć z powierzchni każde tchnienie wiatru i każda kropla deszczu. Grzmiał w niej wulkan, który nie chciał wydostać się na zewnątrz, a jedynie wyrażać swoje myśli cichym szlochaniem.
Zjawiskowe białe róże, jedna ze sprzątaczek spięła cienką wstążką. Mocno zacisnęła pęka, który blokował przepływ wód we wnętrzu łodygi. Potem wyszła, razem z ogromnym bukietem. Elen stała i patrzyła jak znika z jej oczu obraz przypominający księcia.
Jednak nagle na miejsce służby w fiołkowym salonie zmaterializowała się Caroline. Była zdyszana i niosła w dłoni bordową parę rękawiczek. Uśmiechała się blado i z impetem opadła na fotel, na którym wcześniej siedziała Elen.
- Usiądź - matka wskazała na srebrną sofę.
Dziewczyna lekko się wzdrygnęła, jednak wykonała polecenie matki (a był to nie lada wyczyn, ponieważ wcześniej na tym miejscu siedział książę Queensberry i Dover we własnej osobie).
- Czego nowego się dowiedziałaś? - zapytała Elen chwiejnym głosem.
- Charlotte mówi, że książę nie unieważni zaręczyn - to akurat Elen już wiedziała.
- A co z Kate Withsley?
- Podobno wciąż nachodzi lorda Douglasa i nie daje mu spokoju. - Caroline uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem, czy to dobrze czy źle - córka przycisnęła dłoń do czoła.
- Ja też.
Caroline zaczęła opowiadać jej o nowych przymiarkach i o różnorodnych kształtach kapeluszy, które widziała w sklepie krawieckim. Kiedy jej matka (która była dla niej bardziej przyjaciółką, niż matką) podnosiła się z ozdobnego fotela i nagle oznajmiła podekscytowanym tonem:
- Zapomniałam powiedzieć ci o tym, że jesteśmy zaproszone na jutrzejsze popołudnie do twojego narzeczonego na soiree . Choć powiedziałabym, że jest to względnie kameralne soiree, ponieważ będziemy tam tylko my i ród Douglasów. A musisz wiedzieć, że ród Douglasów nie należy do małych rodzin.
- Nie łatwiej nazwać to podwieczorkiem? - zapytała Elen przyglądając się ze zdumieniem matce.
- Charlotte wyraziła się jasno, że jest to soiree, nie możemy przecież kwestionować słowa księżnej - Caroline posłała w jej stronę porozumiewawczy uśmiech - niedługo sama zostaniesz księżną i będziesz miała równie porządny i godny autorytet jak jego matka, a może i nawet lepszy.
CZYTASZ
Diada
Historical FictionElen Pierce dawno straciła nadzieje, na to że jej narzeczony wreszcie się nią zainteresuje i poślubi. Kiedy poznaje aroganckiego i zimnego mężczyznę, który do reszty zawładnął jej myślami, nie ma pojęcia, że to jedna i ta sama osoba. _____________...