W tej branży jak okazujesz serce, jesteś na starcie przegrany. Lata temu sama siebie pozbawiłam serca. Mam bardziej na myśli, że stałam się nieczuła na krzywdę ludzi, niż że dosłownie sobie je wycięłam. Chociaż niektórzy faktycznie myślą, że to zrobiłam, przez to, do czego jestem zdolna.
Dlatego zawsze byłam tak skuteczna. Kiedy ojciec przekazał mi "rodzinny biznes" starałam się mu zaimponować. To on nauczył mnie wszystkiego. Lepsza niż on kiedykolwiek, tym się stałam. Szybsza, silniejsza a przy tym inteligentna. Gdy go zamordowali, imponowałam już tylko sama sobie. Lecz nawet po jego śmierci nie pozwoliłam sobie na chwile słabości, nie pozwoliłam, aby szargały mną emocje.
Nie możesz się zawahać ani razu, nie ma, że jesteś niezdecydowany. To ty rozdajesz tutaj karty, to inni mają się liczyć z twoim zdaniem, a nie na odwrót. Role zawsze są jasno określone. Albo jesteś rybką, która miota się jak może, aby nie zostać zjedzonym, albo rekinem, który żywi się tymi rybkami. Kiedyś sama byłam łatwą pożywką dla innych. Nigdy jednak nie brakowało mi sprytu wiec przetrwałam, a teraz jestem na samym szczycie.
Pozbywanie się niewygodnych ludzi, którzy za dużo węszą. To właśnie jest moja praca. Żaden zawód nie hańbi. Równowaga w świecie musi być zachowana. Ktoś zawsze będzie odgrywać rolę tego złego a ktoś inny będzie udawać, że jest dobrym.
Nie miałam zbyt dużo ludzi pracujących stricte dla mnie. Tylko 13 osób, płatnych zabójców, których nic nie zatrzyma. Byliśmy znani jako pechowa trzynastka, tam, gdzie my tam były zawsze kłopoty. Każdy z osobna niebezpieczny, a razem byliśmy śmiertelnym zagrożeniem.
Na każdego miałam akta zachowane na czarną godzinę. Cicha nadzieja, że nie będą mi nigdy potrzebne towarzyszyła mi codziennie. To powtarzał zdrowy rozsądek, życie nauczyło mnie jednak, że jedyną osobą, której możesz spróbować zaufać jesteś ty sam. Gdy inni odejdą bądź odwrócą się przeciwko tobie, zostaniesz sam.
Od dawna przestałam być też Hope. Ona była słaba, wrażliwa, tak bardzo ludzka. Nie pamiętam nawet kiedy ktoś użył mojego prawdziwego imienia. Wszyscy znają mnie teraz jako Pandora. Jestem jak największy koszmar. To Pandora jest szefem, nie Hope. Ona zabijała z zimną krwią. Hope by się zawahała, gdyby miała pociągnąć za spust, zastanowiłaby się dwa razy, a nawet i pięć. Czy brzydzę się tym co robię? Już przestałam. Gdy ktoś staje na mojej drodze, po prostu usuwam go, tak rozwiązuje moje problemy.
- Mamy kłopot. - Ktoś bez pukania wszedł do mojego pokoju.
- Nie wiesz, że się puka. - Skarciłam wzrokiem mężczyznę w średnim wieku.
Jordan był moją prawą ręką. Pracował dla mojego ojca, nigdy go nie zawiódł tak samo, jak i mnie, więc ufałam mu bezgranicznie. Mimo że był porywczy to miał łeb na karku. Podczas jednego ze zleceń sprawy się skomplikowały. Zleceniodawca nas wykiwał i myślał, że przechytrzył. Jordan uratował mi tamtego dnia życie. Ciężko ranną przetransportował do bezpiecznego miejsca. Zajął się mną do czasu aż nie wróciły mi siły. Teraz jesteśmy nierozłączni gdzie on tam i ja.
- Przepraszam. - Pochylił głowę w zakłopotaniu a jego wzrok utkwił na dywanie.
- Mów. - Warknęłam.
Podszedł i położył teczkę na biurku, tuż przede mną. Cofnął się kilka kroków w tył, ewidentnie oczekując na moją reakcję.
- Co to jest? - Nachyliłam się nad nią.
- Myślę, że cię to zainteresuje. - W jego głosie czułam lekkie zawahanie się.
Czerwony napis 'ściśle tajne' nie wróżył nic dobrego. Wzięłam głęboki oddech i uniosłam brwi biorąc do ręki powód mojego zniesmaczenia. Na pierwszej stronie zobaczyłam zdjęcie, a obok niego podpis 'Zimowy Żołnierz'.
- Kto to jest? - Przyglądałam się fotografii z zaciekawieniem.
- Nasz obecny problem. - Podrapał się po karku.
- Siadaj. - Wskazałam dłonią na krzesło, a Jordan zajął miejsce bez zastanowienia.
- Bucky Barnes. - Imię mężczyzny zapisane pogrubioną czcionką na szarym papierze. - Płatny zabójca. - Czytałam kolejne słowa widniejące na kartce. - No, niezła przeszłość. - Rzuciłam teczkę na biurko samej opadając na oparcie fotela. - Co z nim?
- Za dużo węszy. - Ręce skrzyżował na klatce piersiowej. Zacisnęłam mocno szczękę na jego słowa. - Uprzedzając twoje pytania, ciężko się go pozbyć.
- Dla kogo pracuje? -Założyłam nogę na nogę.
- Kiedyś dla HYDRY. A teraz.. - Zawahał się.
- A teraz...? - Ciągnęłam zniecierpliwiona.
- Teraz należy do Avengersów.
Westchnęłam ciężko, przymykając tym samym oczy. Potrzebowałam pomyśleć przez chwilę. Z HYDRĄ nie wchodziliśmy sobie w drogę. Czasami odwalałam za nich czarną robotę, gdy ich wywiad okazywał się nieskuteczny. Jednak nigdy nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem. Z Avengersami było nam jednak bardzo nie po drodze. Mieliśmy jakby to ująć, burzliwą przeszłość.
- Czy oni nie bronią przypadkiem bezbronnych ludzi w opresji? - Teatralnie gestykulowałam rękami. - Cóż się nas uczepili. Chyba że nasz żołnierzyk działa na własną rękę. - Głośno myślałam. - Czego chce? - Pozbierałam w końcu swoje myśli.
- Próbowałem się tego dowiedzieć, ale na próbach się skończyło. Może ma żal, że pomagałaś Hydrze, był zmanipulowany przez nich swego czasu. Chce wyrównać rachunki albo się czegoś więcej o sobie dowiedzieć. Sam nie wiem. - Wzrok skierował na mnie.
- Biznes to biznes. - Wzruszyłam ramionami. - Czy ostatnimi czasy stanęliśmy Starkowi na odcisk? - Położyłam moją głowę na oparcie krzesła.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- To się dowiedz, masz być pewny. - Otwarłam oczy skupiając je na białym suficie.
Słyszałam jak krzesło szura po podłodze, a po sekundzie trzask zamykanych drzwi rozniósł się po pokoju. Wstałam i spokojnym krokiem podeszłam do okna. Biuro mieściło się na najwyższych piętrze jednego z wieżowców Nowego Yorku. Widok zawsze zapierał dech w piersiach. Wszystko było takie małe, cały świat leżał u stóp, wystarczy tylko po niego sięgnąć. Było już późno, spojrzałam na zegarek wskazujący 22:04. Za niecałą godzinę zaczynamy akcje. Nagle telefon w mojej kieszeni zawirował.Numer nieznany: Zlecenie. Zabić cel w białym garniturze. Cicha robota. Miejsce - klub PANAM na 5 ulicy.
CZYTASZ
Dear Diary || Bucky Barnes
Fanfiction„- Oh błagam cię James.. - Odwróciłam się w jego stronę a moje czoło spotkało się z zimną lufą pistoletu. Przyglądał mi się uważnie tym jego zimnym wzrokiem. Wzrokiem pełnym obojętności. Jednak coś było w jego oczach co odróżniało go od zwierzęcia g...