Part 17

2.3K 166 7
                                    

Nie miałam przy sobie nawet złamanego grosza, aby chociaż spróbować złapać taksówkę. Nie wspominając o telefonie, który najprawdopodobniej został zabrany przez Jordana, bo nie pamiętam abym miała go gdy wychodziłam. Byłam zdana na siebie, swoje nogi, oraz, na całe szczęście, dobrą w moim przypadku orientacje w terenie.

Właśnie minęłam kolejne domy z czerwonej cegły gdy zorientowałam się, że jestem już na Brooklinie. Poszło całkiem szybko a przynajmniej tak mi się wydawało. Moja mała podróż w rzeczywistości trwała dwie godziny, przez co już zaczęło świtać, a miasto budziło się do życia. Prawdę mówiąc to miasto nigdy nawet nie zasypiało. Funkcjonowało jak duża firma. Ktoś kończy zmianę ktoś, zaczyna a inni nigdy nie przestają pracować. Nowojorczycy to zabiegani i bardzo egoistyczni ludzie. Wcale się nie dziwie, że Tony obrał sobie właśnie to miejsce za swoje ulubione. Pasuje tutaj idealnie. Zadufany w sobie miliarder z ogromnym ego bez autorefleksji. Co tu wiele mówić, dogaduje się zapewne z nimi. Ludzie obrali sobie go za bóstwo i gdy zapytasz się kogoś na ulicy gdzie widzi siebie za rok w dużej mierze odpowiedź będzie „Na samym szczycie, tam, gdzie Tony Stark!". Tutaj, każdy ma jakąś chorą ambicję dążenia do zwycięstwa, każdy chce być lepszy i lepszy nieważne jakim kosztem. Z czasem wykształci się tutaj naturalna selekcja, przetrwają najsilniejsi, bo oni wszystkich na swojej drodze pozabijają.

Ja wybrałam to miasto z innego powodu. W świecie, w którym ludzie nie patrzą na drugą osobę, bo mają klapki na oczach podczas realizowania własnych chorych ambicji, łatwo zniknąć. Nie zwracają tu na ciebie uwagi, nikt nie pyta co robisz kim jesteś nikt nie chce znać twojej przeszłości dla innych nawet nie istniejesz. To ułatwiało mi prowadzenie biznesu a właściwie powinnam chyba powiedzieć, że ułatwiało innym sterowanie mną jak bezmyślną marionetką. Ale to już przeszłość, stanę na nogi o własnych siłach, spróbuje żyć normalnie. Jednak zniknę dopiero jak rozmówię się z kilkoma osobami.

Nie chce jednak w tym stawianiu na nogi pomocy Tonego. Wiem, że na siłę próbowałby mnie zmienić, sprawić, że poczuje się lepiej, ale to nie jest takie proste jak jemu się wydaje. Nie da się tak po prostu wszystkiego zapomnieć, zwłaszcza że nadal nie uzyskałam odpowiedzi na kilka pytań. Na jedno najważniejsze, które zaprzątało moją głowę szczególnie. Co stało się z moją matką..

- 35, 36, 37.. – Wyliczałam śledząc wzrokiem numery budynków. – 38! – Odetchnęłam z ulgą stojąc pod drzwiami wejściowymi tak znajomego mi budynku. – Jeszcze tylko klucz...

Rozglądałam się dookoła zastanawiając się co ja z nim zrobiłam. Wkładanie go pod wycieraczkę było oczywiste, zbyt oczywiste. Doniczka, jak i kamień też odpadały.

- Cholera. – Burknęłam sama do siebie gdy nic nie przychodziło mi do głowy.

Najlepiej będzie improwizować. Kiedyś uczyłam się jak otwierać drzwi jedynie za pomocą drucika, wystarczyłoby takowy znaleźć co równie graniczyło z cudem. Tuż po prawej stronie na parapecie stała doniczka. Do niej na całe szczęście był wbity drucik, który podtrzymywał roślinkę. Ucieszyłam się na ten widok wiedząc, że jestem uratowana. Gdy podeszłam do okna, aby wyjąć kawałek metalu, zapalone światło w kuchni przykuło moją uwagę. W ułamku sekundy cała zalałam się zimnym potem a na czole pojawiły się małe wilgotne kropelki.

Liczyłam z całego serca, że to nie Jordan. Nie byłam wstanie w tamtym momencie spojrzeć na niego i jak gdyby nic z nim rozmawiać. Psychicznie byłam nadal rozdarta na tysiąc małych kawałków co sprawiało, że z łatwością mógłby mnie zmanipulować i teoretycznie mogłabym uwierzyć mu w kolejne kłamstwa. Zdesperowana dziewczyna bez rodzinny chwyci się nawet brzytwy, żeby znów odnaleźć akceptacje.

Czy powinnam wchodzić, stawić czoła problemom? Czy powinnam uciec nie próbując nawet zmierzyć się z tym co na mnie czeka? Nie miałam pewności co powinnam była zrobić co doprowadzało mnie do szału. Sama siebie nie poznaje od kilku dni. Coraz częściej odczuwam strach, niepokój, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. Mam wrażenie, że zaczynam stawać się normalnym człowiekiem?

Podeszłam do drzwi i najciszej jak potrafiłam otwarłam je po czym weszłam do środka. Salon przez który musiałam przejść był w takim stanie w jakim go zapamiętałam. Duża czarna kanapa dosunięta do ściany, drewniany stolik tuż naprzeciwko niej stojący na ciemnym dywaniku. W całym domu było niewiele mebli, bo też nie miałam czasu ani głowy, abym zajmować się jakimś mieszkaniem, w którym nawet nie bywałam. Skandynawski styl, który można było wyczuć w każdym małym zakamarku wywoływał ciarki. Zimne wnętrze nie zachęcało do pozostania w mieszkaniu nawet na sekundę.

Gdy mijałam niską komodę złapałam za złotą statuetkę. Nie zastanawiając się długo zmierzałam do kuchni zaciskając kawałek pozłacanego metalu w ręce. Zerkając ukradkiem do kuchni, aby sprawdzić kim jest mój niezapowiedziany gość dostrzegłam znajomą sylwetkę mężczyzny krzątającego się po kuchni. Namiętnie czegoś szukał przeglądając każdą szufladę oraz szafkę dokładnie.

- Co ty tu do cholery robisz?! – Zirytowana weszłam pewnie do pomieszczenia.

Tony podskoczył chwytając się teatralnie za serce, wzdychając głęboko.

- Chcesz żebym zawału dostał? – Oparł się o blat kuchenny.

- To ty wystraszyłeś mnie na śmierć! – Wygroziłam mu wskazującym palcem.

- Zauważyłem. – Wskazał na moje narzędzie obronne. – Chciałaś mnie tym pacnąć w głowę? – Prychnął odwracając się i kontynuując swoje poszukiwania.

Odstawiłam figurkę na wyspę kuchenną zasiadając na jednym z barowych stolików, które stały tuż przy niej.

- Myślałam, że to..

- Jordan. – Dokończył. – Spodziewałem się, że to będzie twoja pierwsza myśl.

W pomieszczeniu nastała cisza. Mężczyzna po swoich słowach znalazł to czego szukał. Pojemniczek z ciemnym proszkiem.

- Nie ma lepszego sposobu, aby zacząć dzień niż dobra kawa. – Zaciągnął się zapachem fusów.

Na blacie tuż obok czajnika stały trzy kubki. Zmarszczyłam czoło na ten widok. Nie miałam omamów, byliśmy tutaj tylko my.

- Zaraz przyjdzie, spokojnie. – Moje zakłopotanie nie uszło uwadze Tonego.

-Kto tu jeszcze jest? – Pełna podejrzenia mierzyłam go wzrokiem.

Za moimi plecami słyszałam ciche kroki. Wraz z osobą, która weszła do pomieszczenia podążył cichy bełkot niezadowolenia.

- Jednak przyszła. – Kapitan podszedł do Tonego uśmiechając się zadziornie.

- Co on tu robi. – Wstałam na równe nogi, wrogo spoglądając na Rogersa.

- Spokojnie nic ci nie zrobię. – Spoważniał widząc moją reakcję.

- Po naszym ostatnim spotkaniu nie jestem tego pewna. – Byłam gotowa, aby wybiec z tego mieszkania w każdej chwili.

- Chce ci tylko pomóc. – Zrobił kilka kroków w tył, aby wzbudzić we mnie odrobinę zaufania.

- Po co go w to mieszasz? Ściągasz tylko więcej problemów! – Moje ręce same się zaciskały.

- Nic mu nie powiedziałem. – Tony chwycił kubek kawy w ręce. – Barnes to zrobił.

Gdy tylko wypowiedział jego imię wszystkie emocje jakby ze mnie wypłynęły. Mimo że uspokoiłam się nadal nie byłam pewna po co James to zrobił. Jednak jeśli tak zadecydował chciałam wierzyć, że miał dobre intencje, lecz wszystko mówiło mi, że zbliżają się problemy.

Nie łapiąc z nimi kontaktu wzrokowego usiadłam za wyspą kuchenną zatapiając swój wzrok w ciemnym blacie.

- Jednak miałeś racje. – Kapitan wyciągnął coś z kieszeni.

- Ja się nie mylę, nigdy, zapamiętaj to w końcu raz na zawsze. – Stark przyglądał się banknotowi.

- Czy wy założyliście się o to, czy się tu zjawie? – Wykrzywiłam usta w lekki grymas.

- Oczywiście, że nie. – Tony wystawił ręce w geście obrony. – Założyliśmy się, o której przyjdziesz. – Steve zaśmiał się głośno na jego słowa.

Pokręciłam zrezygnowaną głową. Nawet nie chciałam znać szczegółów zakładu. Kapitan postawił przede mną parujący kubek, który szybko wzięłam w ręce.

- No więc czego tu szukacie? – Znałam doskonale odpowiedź na to pytanie.

Strange na pewno już poinformował go o całej sytuacji wiec dlatego tu jest. Chcieli abym wróciła. Chociaż nie do końca rozumiałam obecności kapitana tutaj. On raczej miał inne intencje co do mnie.

- Barnes złożył mi wizytę. – Zaczął Steve. – Przewidział, że będziesz próbowała zniknąć. Prosił mnie o pomoc, mnie, a potem Tonego. – Gestem głowy wskazał na mężczyznę stojącego obok. – Prosił również abyśmy cię przekonali abyś zmieniła zdanie.

- Nie zmienię go. – Odparłam zdecydowana.

- Przewidział, że tak powiesz. – Blondyn zaśmiał się pod nosem.

- Więc nie rozumiem, jaka jest teraz wasza rola. – Upiła łyk płynu. – Skoro James wiedział jak zareaguje to co tu robicie.

Oni popatrzyli na siebie i przez krótką chwilę jakby rozmawiali tylko za pomocą wzroku.

- James prosił abyś z nim porozmawiała.. – Kontynuował niepewnie.

- Więc dlaczego nie zjawił się osobiście?

Oni znów popatrzyli na siebie w zakłopotaniu.

- Dobra. – Odstawiłam kubek z impetem. – Wyjaśnijcie mi co się dzieje.

- Myślę, że Barnes ci to wyjaśni najlepiej. – Tony podrapał się po karku.

Westchnęłam głęboko mając świadomość, że kolejne, jakieś niejasności, są wywlekane. Przeczucie, że następne problemy nadciągają wcale nie było bez podstawne.

- To gdzie go znajdę? – Przetarłam ręką zmęczoną już twarz.

- Prosił abyś wieczorem zjawiła się tu. – Steve podsunął mi karteczkę z adresem.

Pokiwałam głową sprawdzając co jest zapisane na kawałku wymiętego papieru.

- Odpocznij. – Tony odstawił pusty kubek do zlewu. – Nie będziemy ci przeszkadzać. – Wskazał ręką blondynowi, aby wyszedł. - A my będziemy jeszcze musieli porozmawiać. – Położył rękę na moim ramieniu.

Pokiwałam jedynie głową a po chwili słyszałam zamykające się drzwi.

Nie wiem co znów mnie czeka ale najwyraźniej święty spokój nie jest mi dany. Tak czy siak, wiem, że chociaż to jedno ostanie spotkanie jestem dłużna Jamesowi. Spotkam się z nim ostatni raz i zniknę. On będzie żyć jak wcześniej, bez konieczności ciągłego wracania do przeszłości, a ja zacznę nowe życie z daleka od tarapatów.

Mimo opróżnienia kubka pełnego kofeiny czułam jak powieki same zaczynają się kleić. Wstałam odstawiając kubek obok zlewu. Upewniłam się, że drzwi są zamknięte opuszczając tym samym żaluzje. Skierowałam się do sypialni, która zresztą jak cała reszta pomieszczeń była utrzymana w ciemnych barwach. Położyłam się na łóżku owijając się uprzednio kocem. Nie potrzeba było mi dużo czasu abym odpłynęła w głęboki sen.

- Nigdy nie będziesz taka jak on. – Spoliczkował mnie kolejny raz. – On jest doskonały a ty jesteś niepotrzebna, rozumiesz? – Kolejny cios powalił mnie na kolana. – Jesteś tak beznadziejna, że nawet serum na ciebie nie działa. – Splunął na mnie.

Czułam jak każdy żołnierz na sali treningowej przygląda się całej sytuacji. Nie wiedziałam, czy policzki mam zarumienione ze wstydu i zażenowania, czy przez kilkanaście ciosów przyjętych na twarz.

- Zimowy Żołnierz jest lepszy niż własna córka. – Jego słowa w tamtym momencie bolały bardziej niż fizyczne ciosy.

- Tato.. – Wyszeptałam cicho pragnąc aby skończył.

- Nie. – Przykucnął przy mnie chwytając za włosy. – Nie jesteś moją córką. – Pchnął mnie na zimną podłogę.

Ta jedna łza wycisnęła się przez moje oczy spływając po policzku. Szybko ją wytarłam, aby tego nie zauważył i nie skatował mnie jak ostatnim razem.

- Zabierz ją stąd. – Zwrócił się do Buckiego.

Ten jak gdyby zahipnotyzowany podszedł chwycił mnie za ramię metalową ręką i uniósł jakbym nic nie ważyła. Syknęłam czując jak mocno mnie ściska. Chciałam, aby przestał, chciałam, aby znów był sobą..

Obudziłam się tak nagle, że szaleńczo szybkie bicie mojego serca uniemożliwiało mi nabranie oddechu. Usiadłam na łóżku czując jak pot spływa mi po całym ciele. Wizje stają się coraz gorsze a ja przez nie coraz bardziej pewna tego jak bardzo jestem nieświadoma przeszłości.

Wstając spojrzałam na zegarek, dochodziła prawie osiemnasta a ja musiałam za niedługo wyjść.

- Szybki prysznic powinien mi dobrze zrobić. – Szepnęłam do siebie zmierzając do łazienki.

Szłam już uliczkami, które z każdą chwilą pochłaniała coraz głębsza ciemność. O tej godzinie, a szczególnie o tej porze roku, na dworze jest już bardzo chłodno. Jednak ciemna kurtka załatwiała skutecznie mój problem.

Byłam kilka przecznic od docelowego miejsca. Ktoś nagle chwycił mnie w pasie, kładąc rękę na moje usta i zaciągając mnie w ciemny zaułek. Próbowałam się szarpać jednak silny uścisk uniemożliwiał mi nawet swobodne oddychanie. Napastnik przyparł mnie do ściany sprawiając, że staliśmy teraz twarzą w twarz. Z łatwością rozpoznałam te oczy, te cholernie piękne oczy.

- Bucky? Co ty wyrabiasz?! – Wyszeptałam gdy w końcu zdjął swoją rękę z moich ust.

- Jesteś w niebezpieczeństwie Hope... – Spanikowany rozglądał się dookoła. - I to ja cię w to wszystko wpakowałem.

Dear Diary || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz