Opowieść o pewnej figurce

2 0 0
                                    

Na alejkach uzdrowiska panowała pogodna cisza. Czas płynął powoli, brnął jakby w mieliźnie czasu. Kuracjusze spacerowali, rozmawiali, jakby oderwani od czasu. A. pamiętał to miejsce zupełnie inaczej. Jeszcze dziesięć lat temu pełno było tutaj ludzi, hałas i gwar. Stało pełno kiczowatych tablic, które zapraszały do zakupu kolorowych pamiątek oraz niezliczonych tablic. Zawsze zatrzymywał się przy panu, który robił kolorową watę cukrową.

-Jeszcze sami staruszkowie. Za kilka dni będzie przyjadą tłumy z stolicy.-usłyszał znajomy głos za sobą. To Władimir, dawny przyjaciel ojca, który już od dawna mieszkał tutaj. A. pamiętał jak opowiadał, że pochodzi z Syberii i łapał niedźwiedzie gołymi rękami. Był jednak z tych ludzi, którym trudno ufać. Każdego ranka mogli być kimś innym. Z resztą czuć od niego, że już pił tego ranka - Jak się masz, stary druhu?

-Nie wiesz, jaki nowy numer ma mój ojciec. Dzwonię od rana.

-Ostatnio też od mnie nie odbiera. Chodź, obiecałem mu, że Ciebie oprowadzę po naszych wspaniałym uzdrowisku, przypomnisz sobie z dzieciństwa.

Szli powoli w stronę najstarszej części miasta, gdzie stały rozwalające się stare kamieniczki. Kilku miejscowych pijąc piwo opalało się na ławeczce na rynku.

-To jeszcze założenie średniowieczne, ale te kamieniczki jako takie powstały później. Nie mam pamięci do dat.-To chyba powiedział Władimirowi ojciec A., który był pasjonatem historii i opowieści. A. zupełnie nie wiedział, dlaczego jego tata wybrał taką osobę jako swojego kompana sanatoryjnych spacerów. Weszli teraz do gotyckiego kościoła, wypchanego tanim, dobrodusznym barokiem, z a'la złotymi dekoracjami, dominującą czerwienią, pulchnymi aniołkami. Najbardziej A. podobała się kaplica w bocznej nawie, gdzie chowano zakonników. Wokół obrazu zaś kamienne figurki świętych z emocjonalnymi, karykaturami twarzami. Zaś wszystko upiększały małe detale czaszek z pisztrzelami.

-Chodź no tu! Co się gapisz na to, co nieważne!- śmiał się Władymir. A. zaczęło już nużyć towarzystwo gadatliwego mężczyzny. Nie po to przyjeżdżał, aby wysłuchiwać tanich opowieści. Dołączył jednak do swojego przewodnika- Widzisz tą drewnianą figurkę na ołtarzu. Otoczoną zewsząd tymi złotymi ramkami. Popatrz uważnie! Tam powyżej tabernakulum. Wyżej, chłopcze, gdzie patrzysz. Tam, na górę! To Matka Boska z dzieciątkiem Jezus. Z nią jest ciekawa sprawa i sam w to nie wierzyłem, bo ja raczej niewierzący jestem. Pewna piękna sanatoriuszka opowiadała mi historię podczas naszej gorącej nocy. Ale ty już jesteś duży, to wiesz o czym mówię. Nie wierzyłem jej, ale to przytrafiło się mi, staremu worowi w zakonie.

Dawno, dawno temu w naszym mieście żył pewien młodziak. Czytał i studiował Pismo Święte, mało pił, nie patrzył na dziewczęta. Przynajmniej to ostatnie nie tak często jak jego kumple. Pewnego dnia poszedł do kościoła. Wtedy zupełnie inaczej tutaj wyglądało. Stał drewniany budynek, mały i ciemny w środku. Matka Boska z Jezusem stali na drewnianym cokole. Taka wiesz... średniowieczna improwizacja Pewnego dnia nasz młodziak modlił się namiętnie. Nikogo oprócz niego nie było. Cisza i spokój. Zuchwalec popatrzył na Matkę Boską, a ta nagle odwraca od niego wzrok. Nie drgnął z miejsca, a serca stanęło mu z przerażenie. Prawie by umarł. Po pierwsze, że przecież to jest niezwykłe samo w sobie. Jeszcze raz przygląda się figurce. To się działo naprawdę. Ogarnęła go jeszcze większa groza, bo zdał sobie sprawę, że nie ujrzy Boga w raju i będzie smażyć się w piekle całą wieczność. Pomyśl sobie, że jeżeli miłosierna matka nie chce stawić się za niego u Ojca, to jak on musiał być złym synem. Taka logika! Wreszcie budzi się z tego strachu. Jest jednak nadzieja, bo Jezus wyciąga do niego rękę. Małe dzieciątko, które swoim gestem mówi, że jeszcze jest szansa, aby świętować z nim w raju, że jeszcze nie będzie się smażył w ogniach piekielnych. Nasz młodzian nabiera wtedy pewności, co ma zrobić, aby uchronić się przed mękami wiecznymi. Kilka wiosen później wstępuje do seminarium, a po wielu latach zostaje biskupem i każe wybudować tutaj nowy kościół jak ta lala.

Wyszli z kościoła. Zbliżała się pora obiadowa. Na A. historia młodziaka nie zrobiła wrażenia. Chyba już wcześniej ją słyszał, może od ojca. Władymir nie odzywał się do A. Samo opowiadanie go chyba poruszyła i gdzieś zapadł się myślach. A. też raczej zmęczony był tą nocą. Weszli do małej, trochę starodawnej restauracji, która znajdowała się w ratuszu. Kelnerka uśmiechnęła się do nich, wskazała mały stolik przy oknie. Władimirowi zmienił się humor. Na jego zamyślonej twarzy pojawił się uśmiech, bo zaczął żartować z kelnerką. Jej perlisty śmiech wypełnił salę.

-Mówił kiedy przyjedzie? Nie mam za wiele czasu- A. zapytał się zniecierpliwiony.

-Jak z nim gadałem, to wczoraj miał już być. Znasz swojego ojca, ciągle kłamie.-śmiał się Władimir.-Coś ty taki posępny! Przyjedziesz kiedyś indziej i się spotkacie. Jak byłeś mały, to pamiętam, że byłeś słodkim, uśmiechniętym dzieckiem, a nie takim ponurakiem.

Na szczęście nie musiał odpowiadać, bo Władimir był zajęty obserwowaniem biodrzastej kelnerki. Nie odzywali się przez chwilę do siebie. A. czuł się totalnie zmęczony. Musiał tutaj zostać jeszcze kilka dni. Próbował nawet myśleć o Laurze. O tym jak przez przypadek spotykają się na korytarzu i wtedy zaprosi ją do pokoju pod byle pretekstem. Zupełnie nieważnym. Ona się zgodzi, powoli i delikatnie wejdzie do pokoju. Nie będą nic mówić do siebie. Podejdzie do niej łagodnie i oboje zaczną się śmiać. Ona dotknie delikatnie jego twarzy. Pocałują się. Potem zacznie całować jej szyje, zacznie dotykać jej biodra. Powoli rozpinać jej koszulkę, a światło słoneczne będzie oświetlać ich ciała Te naiwne marzenia przerwała kelnerka, która kołysząc biodrami, przyniosła im zupę. Władcze Proszę rozległo się po całej restauracji.

-Dziękuję, Słońce!-śmiał się do niej Władymir. Jak odeszła od nich, zniżył głos. Widać, że był poruszony.-A ja w to w ogóle nie wierzę, że on był taki święty, ten nasz młodzieniec, że Matka Boska się na niego gniewała się jedynie dla tego, że popatrzył sobie na jakąś młódkę, albo w piątek zdarzyło mu się jeść mięso. -Kelnerka przyniosła im butelkę wódki i kieliszki. Uśmiechała się zalotnie do Władimira. On jedynie śmiał się do niej. Nalał im po kieliszku.

-Już możesz jesteś dorosły, pij!-Władimir nalewał sobie kolejne kieliszki, nie czekając na kompana. Znów sposępniał i zaczął mówić przyciszonym głosem.

-Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Pewnego wieczoru wracałem ze spotkania z Twoim ojcem. Trochę byłem pijany. Nie bardzo jeszcze, ale nogi się trzęsły. Patrzę, kościół otwarty, choć już późno. Zdziwiłem się, ale byłem przepełniony smutkiem, wódka tak mi robi, więc wszedłem. Usiadłem na ławce i zrobiło mi się naprawdę żal siebie. Zacząłem się modlić słowami, które nauczyła mnie matka. Podnoszę głowę, a ona, Matka Boska, odwróciła ode mnie głowę. Mówi do mnie: morderca, a ja przecież tylko psy zabijałem. Powtarzał w kółko: morderca, a ja przecież zabijałem tylko szubrawców takich jak. Tylko mi i jemu się tak ukazała.

Po policzkach Władimira zaczęły płynąć łzy. A. dotknął jego ramienia, chciał go pocieszyć. Ten wielki mężczyzna płakał jak chłopiec i próbował wznieść do ust kolejny kieliszek.

-Wiesz, że oni są już blisko. Tyle lat się przed nimi ukrywałem, ale dowiedzieli się gdzie jestem. Powiedziałem kiedyś za dużo, chciałem za dużo. Piłem z nimi, kradłem z nimi, zabijałem z nimi. Są pamiętliwi, a teraz szczują na mnie swe szczenięta. Dziecko, czuję już od dawna, że szykują zasadzkę. Teraz kiedy twój ojciec nie przyjechał, nie mam już nikogo, więc zaatakują i wbiją we mnie swoje kły. A może twojego tatę dorwali gdzieś, że mi pomagał, że był mi jak rodzony brat.

Władimir zaczął łkać, położył się na stole, a kieliszek powoli zatoczył się po blacie i spadł na podłogę. Kelnerka podeszła do ich stolika. Zaoferowana usiadła obok mężczyzny, zaczęła masować mu plecy.

-Nie martw się, on tak czasami ma. Możesz iść, ja się nim zajmę. Odprowadzę go do domu.-uśmiechnęła się do A. Władymir nadal łkał przeraźliwie, ale ona szeptała mu coś do ucha i całowała. Potem jakby ta wielka masa człowieka zasnęła jak kamień.- Nie patrz tak na mnie i już się tak nie martw. Jutro będzie z nim dobrze.

Na zewnątrz zrobiło się już gorąco. Panowała leniwa cisza, nieliczni mieszkańcy załatwiali swoje sprawy. A. cieszył się, że kelnerka go wyręczyła i mógł się spokojnie odpocząć sobie od tych dziwnych opowieści. Przez chwilę nawet współczuł Władimirowi, ale przecież mogłoby to być jedynie pijackie gadania. Nie miał siły, aby zaprzątać sobie tym głowy. W oddali zobaczył, że Laura wychodzi z pobliskiego sklepu. Pomachała do niego, a potem zniknęła wśród domów. Chciał za nią pójść, ale był z

DrogaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz