Prolog - prawie dobrze ci szło

1.1K 70 35
                                    

                  Wszystko było niemal dwukrotnie większe od niego samego, a równie malutkie rączki jak on sam zaciskały się na materiale mundurka drugiego chłopca. Ten patrzył na niego wystraszonym, ciemnym wzrokiem, a spore krople łez spływały po czerwonych od płaczu policzkach. W ustach czuł nieprzyjemny, metaliczny posmak, podobny do tego, gdy usłyszał, że lizanie ranek wspomaga ich leczenie. Smak krwi nie należał do jego ulubionych. Nie był słodki, a jedynie słony i dziwny, jakby lizał zardzewiałą łyżkę. Z niebieskich oczu również popłynęły łzy, a krzyk obu dzieci słychać już było w niemal całej placówce, gdy opiekun wciąż głowił się, które powinno się ukarać najpierw. Mężczyzna wciąż powtarzał swą wieczną mantrę, która wibrowała pod czaszką, nie pozwalając chłopcu na uspokojenie. Płacz i krzyk wzrastał wraz z kolejnym słowem, kolejną falą poczucia winy zrzucaną na niesforne dziecko.

-Chuuya, powinieneś przeprosić - powiedział po raz kolejny w ciągu tak krótkiego czasu, marnując swą energię na wyciszenie płaczu zamiast zabrać drugie, wciąż krwawiące do lekarza, czy choćby zwykłej pielęgniarki. Nie chciał przepraszać, nie chciał czuć się winny, gdy jedynie zrobił to, czego wymagało społeczeństwo. Czy miał być Alfą, Betą albo Omegą nie miało znaczenia, gdy lubił chłopca stojącego przed nim, a gdy się kogoś lubiło zaznaczało się jako swojego.

Chuuya lubił gryźć zabawki, denerwował się, gdy ktoś inny się nimi bawił, zwłaszcza gdy ślad zębów był wyraźnie widoczny. To dawało mu mętne wyobrażenie, że w przyszłości zostanie rozpoznany jako Alfa, a te były najlepsze. Kochane i potężne, ale on był mały, porzucony i nic nie znaczący. Chłopiec przed nim był taki sam, zawsze spokojny i opanowany, a jego inteligencja już przewyższała rówieśników, jednak był również chorowity i nie radził sobie najlepiej z fizycznymi zajęciami. Chuuya wiedział, że wskazywało to na niższy z gatunków rządzący światem i jako przyszła Alfa jedynie oznaczył swoją Omegę. Nie obchodziło go, że są za młodzi, chciał jedynie zawsze wiedzieć, gdzie jest jego Shuji.

-Chuuya jest zły - zawył chłopiec, ocierając piąstką policzki, gdy niebieska koszulka nasiąkła już czerwienią. Słowa zrażonego dziecka, które uznawał za swoją ostoję, zraniły jego niewielkie ego i kolejna fala głośnego szlochu wydobyła się z drobnego ciałka. Nigdy więcej miał już nie spotkać tego dziecka, a jedyne co pamiętał to imię nadane mu w sierocińcu i poczucie winy za zniszczenie swoim znakiem tak pięknej szyi. Ostatni obraz jaki wyrył się w dziecięcej pamięci to zapłakane, brązowe spojrzenie rzucające mu urażoną potrzebę wzbudzenia poczucia winy. - Nie kocham już Chuuyi.

Silny dreszcz wstrząsnął ciałem, gdy zimny pot przykleił się do czoła, łącząc rude kosmyki razem. Ciężki oddech bolał z każdym opadnięciem klatki piersiowej, a mdłości wezbrały, wyswobadzając go z ciepłego uścisku kołdry. Usiadł na materacu przecierając oczy, gdy wspomnienia senne, wciąż świeże i prawdziwe, dudniły w splątanym umyśle. W myślach pojawiły się stare obietnice i deklaracja nienawiści. Posmak krwi powrócił żywszy niż pamiętał, a chęć zwrócenia wnętrzności zmusiła go do ponownego, silnego dreszczu. Gorąca dłoń owinęła się wokół drobnej talii powstrzymując żałosny jęk, a twarde ciało przylgnęło silnie do rudowłosego.

-Chuuya, czy wszystko w porządku? - zapytał delikatnie, muskając nosem szyję kochanka, uspokajając nieco napięte nerwy. - Czy przypomniało ci się nasze wesele? - zażartował, pragnąc wywołać uśmiech na bladej twarzy, przypominając nieszczęśnikowi o jego słabości do mocniejszych trunków. Rudzielec prychnął słabo zakrywając usta dłonią, by nie zwrócić pustego żołądka na drogie pościele i zmuszając mężczyznę przytulonego do jego pleców, by odsunął się nieco.

-Nie. Tylko - jęknął, łapiąc szybki wdech i odrzucając koce, by pobiec do łazienki. Zimne kafle ostudziły nieco gorączkę ciała, a plusk wody otrzeźwił po sennej marze. Stęknął boleśnie, gdy wyjątkowo silny dreszcz żołądka wydusił z niego ostatnie powietrze desperackich wdechów - musiałem się zatruć - dokończył, czując jak szorstkie dłonie opierają się o nagie ramiona. - Mówiłem, że tamte małże nie były świeże - mruknął, siadając na kafelkach, czując od nich przyjemne ciepło, dziękując wszelkim bogom, że uparł się na ogrzewanie podłogowe w całym mieszkaniu.

[BSD] Gdy mówię dobranoc - Omegaverse - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz