Rozdział piętnasty w którym pomoc nadchodzi nieoczekiwanie

311 14 6
                                    

W środku było przyjemnie chłodno. Miałam zrobić małe zakupy, ale to jeszcze to, jeszcze tamto i zebrał się cały koszyk, który ledwie doniosłam do kasy. Musiałam odstawić go jeszcze na ziemię, bo przede mną było dwóch mężczyzn. Gabarytowo wyglądali jak goryle w porównaniu ze mną. Zaczekałam grzecznie, nie przejmując się ich groźnym wyglądem i skórzanymi kurtkami. Zajęłam się zastanawianiem czy wziąć sobie jeszcze czekoladki. 

-Jasne, najlepiej ocenić po stereotypach, jakbyśmy się nie znali. - Prychnął jeden z nich do kasjerki. 
-Wyjdźcie stąd, bo zadzwonię na policję, a do kicia chyba nie chcecie wrócić. - Ostrzegła ich. Jeden na drugiego popatrzał i odwrócili się do mnie. Wtedy uświadomiłam sobie, że koszyk ustawiłam na środku wąskiej dróżki prowadzącej do wyjścia. Schyliłam się i trzymając za brzuch, spróbowałam podnieść ciężki koszyk. Wtedy jeden z nich złapał za niego i bez słowa postawił na ladzie. Minęli mnie, nim zdążyłam podziękować. 

Kasjerka zapakowała wszystko, zerkając na mnie, jakbym była nowym obiektem plotek. 
-Za długo spokój był. - Mruknęła, pakując wszystko i zerkając na oszklone drzwi, za którymi wciąż było ich widać. 
-Hm? - Zerknęłam na nią, a następnie się obejrzałam. 
-Luke i George. Siedzieli za jakieś porachunki z gangiem. 
-Wydawali się mili. -
Wzruszyłam ramionami i zapłaciłam. 
-Lepiej na nich uważać. - Wykrzywiła wargi. 
-To samo mówią o bykach, prawda? - Mruknęłam, chowając portfel i sięgnęłam po siaty. Spojrzała na mnie dziwnie, ale nie skomentowała już tego. Pożegnałam się i wyszłam. 

To nie było mądre z mojej strony. Już wkrótce musiałam postawić siatki na ziemi i chwilę odpocząć, jak ja sobie będę radzić z większym brzuchem? Oparłam dłonie na biodrach odliczając ile mi zostało do auta, przynajmniej nie musiałam tego targać pieszo. 

-Może pomóc? - Usłyszałam za sobą i odwróciłam się. 
-Jakby się wam chciało, byłabym wdzięczna. - Przyznałam, bo nie miałam siły zgrywać twardzielki. Jeden złapał dwie siatki i drugi również. Ruszyli obok mnie, a ja podtrzymywałam brzuch, który znów nieco mnie rozbolał. 
-Wszystko okej? - Spytał ten z dwoma jaskółkami wytatuowanymi na szyi. 
-Tak, niedługo mi przejdzie, bardzo dziękuję. - Powiedziałam i zawahałam się na moment. Wcześniej słyszałam, jak rozmawiali o szukaniu pracy. 
-Podobno szukają panowie pracy, niechcący usłyszałam. - Przyznałam, a oni spojrzeli na mnie nieco podejrzliwie. -Nie będę owijać w bawełnę. Jestem w ciąży i potrzebowałabym pomocy na fermie. Wyglądacie mi na silnych, a ja mogłabym dać wam schronienie, jedzenie, wypłatę i dobre referencje na przyszłość. - Oparłam się o auto i spojrzałam na nich uważnie. Ktoś inny stwierdziłby, że wyglądają groźnie. Dwóch wytatuowanych gości w skórach. We mnie jednak, budzili pozytywne wrażenie. 
-Gdzie jest haczyk? - Spytał ten drugi. 
-Musicie lubić zwierzęta i znosić moje humorki, ale za to oferuję dobre domowe obiady. Ach i jeśli spróbujecie okraść kobietę w ciąży to ja serio nie ręczę za siebie. - Rzuciłam konkretnie. -To jak, bo bym musiała wam pościelić, a chcę się wcześniej położyć. - Ponagliłam ich, wyciągając kluczyki z torebki. To było lekkomyślne, ale skoro Dylan miał mnie w dupie, musiałam sobie radzić. Zerknęłam na nich, gdy dłużej panowała cisza. 
-No chyba nie boicie się troszkę ubrudzić i wykazać w ciężkiej pracy. Ja sobie dałam radę, to wy również. - Uniosłam nieco brew. 
-No dobra, zgadzamy się. - Ten z jaskółkami odezwał się pierwszy. Klasnęłam radośnie w dłonie i wyciągnęłam jedną z nich w ich stronę. 
-Elise. - Przedstawiłam się z uśmiechem. 
-Luke. 
-George. 

Prawdą było, że nie chciałam w swoim domu obcych, ale teraz naprawdę potrzebowałam pomocy. Pomogli mi wnieść zakupy do domu, a Rolf łypał na nich nieufnie, obwąchując mnie dokładnie. Boguś i Łatka byli przekupieni już po chwili i tylko chcieli się bawić. 
-Jutro wam wszystko pokażę i przygotuję umowy. - Zaczęłam wyjmując rzeczy z siatek i odkładając je we właściwe miejsce. Mężczyźni w tym czasie ściągnęli kurtki i usiedli przy stole. 
-Wierzę, że chcecie zacząć życie jakby na nowo. Oferuję wam jakąś tam pomoc w tym, może to niewiele, ale jak już będziecie mieli ode mnie dobrą opinię to inni pracodawcy spojrzą na was bardziej przychylnie, a fajne z was chłopaki, to czemu miałoby się nie udać, co? - Odwróciłam się w ich stronę i uśmiechnęłam uroczo. Wpatrywali się we mnie nieco skołowani, a we mnie budził się instynkt macierzyński i stety, niestety przelałam go aktualnie na nich. 
-Co będziemy mieli robić? - Spytał George, który nosił na prawej ręce sygnet.
-Zbiorami, drobnymi pracami na terenie farmy. Czasem poproszę was o pomoc przy zwierzętach, czasem o zrobienie czegoś w domu. Lekarz zabronił mi się przemęczać, a jestem taka, że wszystko chcę zrobić sama, więc nieco wstrzymywać mnie od tego również. - Mruknęłam, siadając przy stole i otworzyłam czekoladę, częstując ich. 
-Pasuje wam coś takiego? - Spytałam dość niepewnie, bo przecież mogli się nie zgodzić, czy też w każdej chwili wycofać. 
-Tak, jasne. Dzięki za szansę. - Odezwał się Luke i lekko uśmiechnął. 
-No, poczekaj. Niedługo będziecie mieli mnie potąd. - Machnęłam dłonią nad głową i zaśmiałam się pod nosem. 

Czekam na ciebie 🗝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz