Rozdział dwudziesty drugi czyli Bożonarodzeniowy prezent

302 17 1
                                    

Grudzień zawsze wydawał mi się taki magiczny. Człowiek ślepo wierzy, że to właśnie wtedy spełnią się jego wszystkie marzenia, szczególnie te utajone i zagrzebane w odmętach pragnień. A później trzeba zająć się przygotowaniami do świąt. 

Czas śmignął mi niczym z bicza. To zadziwiające, ale zaczęłam częściej konwersować z Dylanem. Wymienialiśmy kilka SMSów dziennie, a ja zaczęłam kwitnąć. Czułam się prawie szczęśliwa. 

Śnieg zasypał już okolicę, było naprawdę magicznie. Co prawda, praca w takich warunkach bywała bardziej utrudniona, ale szczególnie się tym nie przejmowałam. Dawaliśmy sobie świetnie radę. 

Oczywiście na święta Bożego Narodzenia zażyczyłam sobie wielką choinkę i biedny George z Luke'em musieli ją targać, a następnie ustawiać. Później ją ubierać. Jednym słowem, mogli naprawdę serdecznie dość mieć pracy ze mną. Rzecz jasna pomagałam im, na tyle ile mogłam, bo nie powinnam była tak długo unosić rąk. Pomijałam fakt, że bagatelizowałam to, choćby codziennie w stajni, gdy zakładałam kantary, czy ogłowia, ale to przecież krótko trwało. 

Tak więc, cały dom na kluczowy dzień przypominał jeden, wielki stroik. Czułam się jakbym szykowała te święta dla wielkiej rodziny, choć maluchy jeszcze się nie urodziły. Byłam zachwycona i wzruszona, nie potrafiłam opanować łez i krzyku. Chłopaki z wielką dozą cierpliwości to znieśli, gdy krzyczałam na nich, że przecież ta gwiazdka nie może być tak krzywo, a obrus nie może leżeć byle jak. 

Łatka, Boguś i Rolf wiernie pomagali, kręcąc się pod nogami i omal nie doprowadzając do jakiegoś wypadku. Było tłoczno, głośno i wesoło. Chyba tak jak chciałam, by zawsze było. Wyobraźnia podsuwała mi już obrazy, gdy tu będą biegać trzy bomble i ze wszystkim pomagać. Z czułością pogłaskałam swój brzuch, choć zazwyczaj uchodziłam za tą, która wcale nie chce tej ciąży. Nie wiedziałam dlaczego, ale ta linia obrony była najłatwiejsza dla mnie. Gdzieś w głębi duszy się jednak cieszyłam. 

Przesadziłam z ozdobami, wszystkiego było za dużo, ale co z tego? Byłam tym wszystkim zachwycona. 

Przygotowałam też za dużo potraw, które czekały w lodówce. Ubrałam złotą sukienkę, która ładnie podkreślała mój brzuszek i sięgała do kolan. Rajstopy w gwiazdki i beżowe buty na koturnie. Wystroiłam się, jakbym czekała na specjalnego gościa. 

W dzień wigilii wyciągnęłam chłopaków na pasterkę, choć była znacznie wcześniej i dla dzieci. Po całym dniu nie wytrzymałbym do tak później pory. Mimo to, nawet nie wytrzymałam do końca. George i Luke, weszli tylko na chwilę i wrócili do auta, nie chcieli mi robić przykrości, ale nie czuli potrzeby, by tam przebywać. 

Jakoś w połowie mszy źle się poczułam. Chociaż jeszcze dzielnie walczyłam, musiałam wyjść. Obaj od razu znaleźli się koło mnie, gdy tylko zauważyli mnie wychodzącą. Omal nie usiadłam na schodach. 
-Mówiłem, że to zły pomysł. - Mruknął George, który jako pierwszy mnie złapał. 
-Po prostu zrobiło mi się słabo, nie pierwszy raz. - Szepnęłam i usiadłam w aucie, sięgając po butelkę z wodą. Tak naprawdę nasiliły mi się zawroty głowy, ale o tym milczałam, bo zupełnie, by mnie z domu nie wypuścili. Właściwie dziwiłam się trochę, że nagle poczułam się źle, zazwyczaj takie objawy miałam, gdy przesadziłam nieco z pracą. 
-Wracajmy do domu. - Poprosiłam cicho, tknięta jakimś przeczuciem. Nawet nie protestowali. Pomogli mi usiąść z tyłu i chwilę później ruszyliśmy w drodze powrotnej. 

Wpatrywałam się jak za oknami sypie śnieg, który przykrył pola i łąki. Pod miękką pierzynką wszystko odpoczywało, a moje serce wciąż czekało. Może byłam naiwna, już dawno powinnam była napisać pozew rozwodowy i mieć to wszystko z głowy. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam też tak po prostu przestać go kochać. Tym bardziej, że ostatnimi czasy częściej SMSowaliśmy. Zazwyczaj były to dwie wiadomości dziennie, na dzień dobry i dobranoc. Dzisiaj mi nie odpisał. 

Czekam na ciebie 🗝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz