𝕼𝖚𝖆𝖙𝖗𝖊

98 9 0
                                    

Parę dni później Celine wyzdrowiała i wróciła do pracy. Nie musiałem się już powstrzymywać od rzucenia okiem na malującego księcia. Razem z Alyą wróciliśmy do swoich codziennych prac.

Po obiedzie miała odbyć się jakaś uroczystość na dziedzińcu. Wszyscy się tam udaliśmy.

- Ciociu, o co chodzi z tym zebraniem? - zapytałem, gdy staliśmy w tłumie.

- Dokładnie nie wiem, ale wydaje mi się, że to jedna z wystaw obrazów księcia Call'a - wyjaśniła.

- Panie i panowie! - usłyszeliśmy nagle głos jednego ze szlachciców, który stał przy mównicy. - Nasz król, Edward Cormier, chciał przedstawić wam obrazy swojego syna, naszego księcia, Call'a Cormiera, na wystawie, która odbywa się w drugiej połowie dziedzińca - gdy to usłyszałem, odwróciłem się i zobaczyłem sześć obrazów stojących na drewnianych sztalugach. Z daleka nie widziałem, co jest na nich przedstawione, ale nawet z takiej odległości mogłem śmiało stwierdzić, że wyszły one spod dobrej ręki. Razem z tłumem podeszliśmy bliżej. Zacząłem przyglądać się obrazom. Były raczej w ciemnych kolorach. Na jednym był przedstawiony szlachcic na koniu z dwoma myśliwskimi psami u boku. Na drugim uczta w jadalni pałacu, a na reszcie obrazów tłumy na bazarze albo inne zbiorowiska.

- To jest niedorzeczne... - usłyszałem nagle szept dobiegający z tłumu. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem dwóch szlachciców, szepczących coś między sobą. Zastanawiałem się o co im chodzi.

Gdy wróciliśmy do pałacu, udaliśmy się do kuchni.

- Idę na spacer - oznajmiła Alya.

- Dobrze - odparła Lilina.

- Ciociu - odezwałem się, podchodząc bliżej do kobiety, gdy dziewczyna opuściła pomieszczenie.

- Tak, Ike?

- Gdy staliśmy w tłumie usłyszałem, jak dwóch szlachciców powiedziało o obrazach księcia "niedorzeczne". O co mogło im chodzi? - zapytałem.

- Widzisz... Książę nie ma żadnych osób, które mogłyby pozować do jego obrazów. Ma dobrą wyobraźnię oraz pamięć i świetnie wykorzystuje to w sztuce. Problem tylko w tym, że dużo osób uważa to za absurd - wyjaśniła.

- Co? - zdziwiłem się. - Niby dlaczego? Przecież to ogromny talent... Tak mi się wydaje.

- Masz rację, też tak uważam - uśmiechnęła się. - Ale inne zdanie ma duża część szlachciców - wzruszyła ramionami i zaczęła myć naczynia. - Ike, pomożesz mi? - zapytała.

- Oczywiście - odparłem i wziąłem się do pracy.

Parę dni później, gdy sprzątałem hol, przeszła koło mnie Alicia. W rękach trzymała kilka grubych ksiąg.

- Coś się stało? - zapytałem, widząc jej zdenerwowaną minę.

- Tak! - powiedziała marszcząc czoło. - Król znów wziął z biblioteki książki i jak gdyby nigdy nic, po prostu zostawił je w jadalni! - była nieźle wkurzona. - On się nigdy nie nauczy szanować pracy innych. Mam jeszcze pełno roboty...

- To może ja zaniosę książki? - zapytałem.

- Na prawdę byś to zrobił? - zapytała uradowana.

- Oczywiście - wyciągnąłem ręce do przodu, a kobieta dała mi ciężkie księgi.

- Dziękuję ci za pomoc - uśmiechnęła się i szybkim tempem poszła w stronę małej kanciapki na miotły. Poszedłem na piętro, gdzie na końcu korytarza znajdowała się biblioteka i odłożyłem tam książki na odpowiednie miejsce.

- Boże święty, jakie to ciężkie - idąc przez korytarz masowałem moje bolące od ciężaru ksiąg ręce. Wtedy zobaczyłem otwarte drzwi od pokoju, który właśnie mijałem. W środku na krześle siedział książę Call przed czystym płótnem z pędzlem w ręku. Stanąłem w progu i oparłem się o framugę, która cicho skrzypnęła, zdradzając tym samym moją obecność. Brunet odwrócił się w moją stronę ze zdziwieniem na twarzy. Stanąłem jak wryty. - Prze-przepraszam książę, j-ja tylko... tylko... - jąkałem się.

- Podejdź tutaj - odparł z lekkim uśmiechem przypatrując się mi od góry do dołu. - Co tu robisz? - gdy zadał to pytanie bez żadnych emocji na twarzy czułem, że będę miał nieprzyjemności.

- Nic... Ja... Przechodziłem obok. Już idę do obowiązków, książę - mówiłem chaotycznie.

- Masz ładną figurkę - powiedział nagle i przejechał pędzlem od moich żeber do biodra. Przeszły mnie dreszcze. - Idealna na płótno - uśmiechnął się.

- Książę, pozwól, że już pójdę... - powiedziałem.

- Zaczekaj. Powiedz mi jeszcze swoje imię.

- Ike, książę - ukłoniłem się lekko.

- Gdy jesteśmy sami możesz mówić mi po imieniu. Jestem Call - uśmiechnął się. Zdziwiły mnie jego słowa.

On rzeczywiście nie jest taki, jak król...

- Możesz już iść - odparł, wyrywając mnie z zamyśleń. Ukłoniłem się po raz ostatni i wyszedłem z pomieszczenia. Gdy byłem pod drzwiami swojego pokoju zorientowałem się, że serce bije mi jak oszalałem. Nie wiedziałem jednak, czy od szybkiego marszu, prawie biegu, czy też od emocji jakie przeżyłem stojąc na przeciwko księcia. Wszedłem do pokoju i opadłem na łóżko twarzą w poduszki. Zacząłem myśleć o tym wszystkim i nagle... Złapałem się na karygodnych wyobrażeniach z udziałem księcia Call'a.

- Jezu... - burknąłem pod nosem, po czym wstałem na równe nogi. Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół, gdzie zobaczyłem leżącą na podłodze mokrą ścierkę.

Przez to wszystko nie skończyłem sprzątać!

Od razu padłem na kolana i zacząłem zamaszyście szorować kafelki.

- Jejku, spokojnie - zaśmiała się ciocia Liliana, która akurat przechodziła obok. - Dalej sprzątasz hol? Myślałam, że już skończyłeś.

- Pomagałem Alicii w zaniesieniu książek do biblioteki - wyjaśniłem.

- W takim razie jak skończysz to idź do pokoju jednego ze szlachciców. Wylał tam wino na dywan - westchnęła.

- Dobrze, już tu kończę - oznajmiłem, nie przestając szorować podłogi.

Paręnaście minut później poszedłem do pokoju, w którym była rozlana czerwona ciecz. Siedział tam jeden ze szlachciców i patrzył na mnie złym wzrokiem.

- No nareszcie - burknął pod nosem. - Ileż można czekać?! - wrzasnął.

- Proszę mi wybaczyć, już biorę się za sprzątanie - podszedłem do plamy rozlanej na posadzce i ścierką zacząłem ścierać plamę z podłogi.

𝙼𝚊𝚕𝚊𝚛𝚣 [ZAKOŃCZENIE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz