𝕾𝖊𝖕𝖙

179 9 0
                                        

Parę dni po tej sytuacji, gdy szedłem właśnie korytarzem, usłyszałem krzyki dochodzące z zewnątrz.

Co się dzieje? Na dworze nigdy nie było aż tak gwarno.

Z początku to zignorowałem i poszedłem dalej, jednak gdy zszedłem do holu ciekawość wzięła górę. Wyszedłem przez otwarte na oścież drzwi i zobaczyłem duży wóz zaprzęgnięty w konie. Nie była to piękna karoca. Przypominał bardziej te, którymi wozi się towary. Siedziało na nim parę osób, a jakby tego było mało, wśród nich zobaczyłem... Moich rodziców i brata. Z początku się ucieszyłem i chciałem się z nimi przywitać, jednak później coś mnie tknęło.

Po co ich tutaj przywieziono? Na teren pałacu nie można sobie wejść od tak.

- Na co patrzysz? - usłyszałem nagle znajomy głos za swoimi plecami.

- Na tych ludzi... To moja rodzina - odpowiedziałem, nadal zastanawiając się, po co zostali tu sprowadzeni.

- Nie przeszkadzaj królowi - książę położył rękę na moim ramieniu i odwrócił mnie twarzą do wnętrza pałacu.

- A mogę się przywitać z rodzicami i bratem? - zapytałem.

- Obawiam się, że to jest niemożliwe - wzruszył ramionami. - Muszą porozmawiać z królem. Załatwią co mają załatwić i rozwiążą sprawę.

- Sprawę? Jaką sprawę? - dopytywałem.

- Sam do końca nie wiem, o co chodzi - zaśmiał się, po czym objął mnie ramieniem i zaczęliśmy iść w głąb pałacu.

Następnego dnia rano do mojego pokoju wbiegła Alya.

- Ike! Wstawaj! - wskoczyła na mnie.

- O co... O co chodzi? - zapytałem, przytrzymując kołdrę, aby ze mnie nie spadła.

- Muszę powiedzieć ci coś ważnego! - krzyknęła z bardzo poważną jak na nią miną.

- Dobrze, tylko proszę, daj mi się najpierw ubrać - zaśmiałem się.

- Dobra, w takim razie czekam w ogrodzie - wstała i wyszła z mojego pokoju.

O co jej może chodzić? Co jest tak ważne?

Z tym pytaniem w głowie wstałem z łóżka i poczłapałem do łazienki, gdzie umyłem się oraz ubrałem. Później poszedłem do ogrodu, który nie był już tak zielony jak zawsze. Pierwszy raz miałem okazję oglądać go bez kolorowej roślinności. Teraz był przyzdobiony jedynie dawno obumarłymi liśćmi, trawą o brudnawym kolorze oraz łysymi drzewami i krzewami. W powietrzu było już czuć zapach zimy, a gdy lekki mroźny wiatr zetknął się ze skórą, człowiek od razu dostawał gęsiej skórki.

- Dobrze, że już jesteś - podeszła do mnie Alya.

- Więc o co chodzi?

- Gdy wyszłam dzisiaj z mojego pokoju, usłyszałam rozmowę dwóch stajennych, którzy z rana zajmowali się końmi - zaczęła opowiadać. - Mówili coś o wyroku, jaki król wydał na przywiezionych wczoraj ludzi.

- Czekaj... Co? Jakim wyroku? - mocno się zdziwiłem.

- Z początku też nie wiedziałam o co im chodzi. Postanowiłam więc podsłuchać nieco więcej i... Chodziło o wyrok śmierci.

- Jak to śmierci... - zamarłem.

- Ike... Przykro mi to mówić, ale wieczorem, w nocy, ani rano, żaden wóz nie wyjeżdżał poza bramy królestwa - opuściła głowę. Nie mogłem dopuścić do tego myśli, że moi rodzice oraz brat mogliby nie żyć.

Nie... To nie może być prawda... Call... Czy on o wszystkim wiedział? To by wyjaśniało dlaczego wczoraj mnie odciągnął. I czy to była ta "sprawa"? "Załatwią co mają załatwić"...

W jednej chwili w moich oczach stanęły łzy. Nie hamując ich bez wahania pobiegłem do pokoju, w którym Call akurat czyścił swoje pędzle.

- O wszystkim wiedziałeś! - wrzasnąłem w jego kierunku, nie zamykając nawet za sobą drzwi.

- Co? Niby o czym? - książę podszedł do mnie i chciał zetrzeć łzy z moich policzków, jednak odtrąciłem jego dłonie.

- Nie dotykaj mnie! - warknąłem przez zęby. - Dobrze wiedziałeś, jakie król ma plany co do mojej rodziny! To dlatego mnie odciągnąłeś, tak?!

- Ike, to nie tak - posmutniał.

- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zobaczyć się z nimi ten ostatni raz?! - płakałem jeszcze mocniej.

- Bałem się, rozumiesz?! - jego oczy się zeszkliły. - Cholernie się bałem, że jeśli do nich podejdziesz, mój ojciec zabije także ciebie.

- No i co z tego?!

- To z tego Ike, że nie chcę cię stracić. Nie potrafiłbym wybaczyć sobie, że pozwalając ci na choć krótką rozmowę z rodziną, skazałbym cię na ścięcie głowy - po tych słowach przytulił mnie mocno, a ja próbowałem się wyrwać.

- Puszczaj, słyszysz?! - wrzeszczałem. Moje wyrywanie się z uścisku Call'a nic nie dało. Szybko się zmęczyłem i poddałem, po czym przytuliłem księcia i pozwoliłem łzom płynąć swobodnie.

Przez kolejne dni nie byłem sobą. Słaby, wiecznie niewyspany i zmęczony, niemogący się skupić na niczym. Wieść o śmierci rodziny przytłaczała mnie do tego stopnia, że po tygodniu nie miałem siły wstać normalnie z łóżka. Wszyscy widzieli, że jest ze mną coś nie tak. Byli też świadomi tego, że straciłem właśnie trzy najważniejsze osoby w moim życiu. Każdy chciał mnie wyręczać i odciążać z obowiązków, ale to tylko jeszcze bardziej pogarszało mój stan i sprawiało, że zamiast zająć cię pracą, non stop myślałem o śmierci rodziny.

- Jak się trzymasz? - zapytał Call, wchodząc do mojego pokoju.

- Jak mam się w ogóle trzymać po czymś takim? - zapytałem smutno, nawet nie patrząc na niego. - Tak właściwie, to za co król ich zabił?

- Chyba nie powinniśmy o tym rozmawiać... - usiadł na łóżku obok mnie. - Ale skoro chcesz wiedzieć... Nie spłacili na czas daniny.

- Nie wierzę... - zacząłem płakać, na co Call mnie przytulił.

Jeszcze tego samego dnia po kolacji, ukradkiem zabrałem z kuchni duży nóż leżący na blacie. Do momentu pójścia spać schowałem go pod poduszkę. Gdy wszyscy się położyli odczekałem dłuższą chwilę, aby mieć pewność, że mieszkańcy pałacu już śpią, a potem drżącą ręką wyjąłem ostry przedmiot i wyszedłem na korytarz. Niepewnym krokiem szedłem w kierunku tej części budynku, na którą nigdy nie miałem wstępu - w kierunku komnaty królewskiej. Wdrapałem się na ostatnie piętro i znalazłem duże, bogato zdobione drzwi, które znaczenie różniły się od reszty. Nigdy nie byłem w komnacie króla, ale nie trudno było zgadnąć, że ten pokój należał właśnie do niego. Najciszej jak umiałem otworzyłem i tak skrzypiące drzwi, po czym zakradłem się do dużego łoża. Mężczyzna był odwrócony plecami do wyjścia. Serce waliło mi jak oszalałe, oddech znacznie przyspieszył i na pewno był mocno słyszalny. Chwyciłem nóż w obie, drżące od poddenerwowania dłonie, po czym uniosłem go wysoko nad królem. Nagle ktoś za mną po prostu wyrwał mi ostrze z ręki, przyciągnął do siebie i wyprowadził z komnaty. Tym kimś był Call. Nic nie mówiąc złapał mnie za nadgarstek i zaciągnął do swojego pokoju. Zamknął za nami drzwi i mnie przytulił.

- Ja... - zacząłem. - Nie wiem... Nie wiem co we mnie wstąpiło... - rozpłakałem się.

- Już dobrze - powiedział spokojnie. - Nic nie mów.

- To chyba przez to, że nadal nie pogodziłem się ze śmiercią rodziców... - tłumaczyłem się.

- To teraz nieistotne - kołysał się na boki, nadal mnie przytulając. Oderwał się ode mnie, objął moją twarz dłońmi i popatrzył mi głęboko w oczy. - Ike, ja nie jestem na ciebie zły, mimo że mogło dojść do tragedii. We mnie zawsze będziesz miał wsparcie, tylko obiecaj mi jedną rzecz - otarł kciukiem łzy płynące po moim policzku.

- Tak?

- Nie podejmiesz się kolejnej próby zabicia mojego ojca.

- Obiecuję - po tych słowach wtuliłem się w wyższego.

𝙼𝚊𝚕𝚊𝚛𝚣 [ZAKOŃCZENIE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz