Prolog

379 24 4
                                    


Ostre kły zalśniły między liśćmi, w ciemnościach krzewów. Zwierzyna na polanie spożywała trawę, nic nie podejrzewając. Stąpała powoli po ciemnej, miekkiej zieleni, pod osłoną nocy. Spokojnie.

Trzask gałązek uniósł głowę łani. Rozejrzała się. Gdy pierwsza panika minęła, wolność nie trwała długo - zerwała się do biegu, ale było za późno. W ułamku sekundy leżała na ziemi, zmiażdżona ogromną siłą i zbryzgana krwią. Jęk uleciał z gardła jako ostatnie tchnienie.

Zwycięski drapieżnik uśmiechnął się, zadowolony z siebie. A zza krzaków wyszedł kolejny.

- Skończyłaś? - zapytał.

- Chyba widzisz, nie? - dziewczyna roześmiała się dźwięcznie i wstała ze zdobytej zwierzyny. - Jace dalej biega za tym zającem?

- Taa... - mruknął Alec. - A przez dobrą minutę ganiał się z tym królikiem wokół mnie, rozumiesz to?

Isabelle zaczęła się śmiać. Czerwona krew na jej twarzy, ustach i kłach lśniła w bladym świetle księżyca. Wampirzyca poprawiła włosy, także upaćkane.

- A ty? - spytała, patrząc na brata. - Złapałeś coś?

- Ja tylko pilnowałem was - wzruszył ramionami. - Bo chcę sobie polatać. Skończyliście, tak? Spuścicie krew i wrócicie do domu.

- Ahaa... - Isabelle chwyciła nogę łani i uniosła ją, jakby nic nie ważyła. Wbiła szpony w ciało zwierzyny. Krew zatrzymała się w martwym ciele. - A gdzie to lecisz, co? Sporo tak ostatnio sobie latasz. Masz jakąś dziewczynę, czy coś?

- Ja i dziewczyny... - prychnął marudnie Alexander. - Nie jestem tobą i Jacem - westchnął, zanim nie oznajmił: - Dobra, skończyłem rozmowę. Na razie.

- Na razie, bracie. Wysokich lotów.

- Dzięki - odparł wampir.

Napiął ramiona, potem skulił ręce przy klatce piersiowej, a gdy je rozprostował - nie były one ludzkimi rękoma. Mały, czarny nietoperz zatrzepotał skrzydłami, wznosząc się w górę. Patrzył, jak siostra macha do niego. Z lasu wyszedł Jace z zającem, którego trzymał za uszy.

Alec poleciał wyżej, i jeszcze wyżej. Wtedy zaczął pikować w dół. Leciał ponad leśnymi drzewami, z wiatrem, który muskał go po zwierzęcym ciele. Przyśpieszył, by nareszcie znaleźć się na Brooklynie.

Szybował w powietrzu, niewidoczny na ciemnym, rozgwieżdżonym niebie. Rozglądał się nad jasnymi willami wybudowanymi na osiedlu, które oglądał z góry. A gdy ujrzał ten dom, którego szukał - złożył skrzydła i pikował wprost do tego jednego okna. W czasie lata zawsze było otwarte do późnych godzin nocnych.

Wampir wleciał do pokoju, uderzając skrzydłem w tęczową zasłonę, i na niej pozostał, zwisając z materiału jak bombka z choinki. Wcale nie zachowywał się dyskretnie. Chłopak leżący na łóżku zauważył go od razu.

- Znowu? - jęknął azjata i szybko podniósł się z łóżka. - Jeny... Idź mi stąd, ale już.

Nietoperzy Alec puścił zasłonę, kiedy azjata ruszył w jego kierunku. Wyleciał przez okno, tym razem zaczepiając się drzewa. Patrzył, jak ludzki nastolatek zamyka swoje okno. Rozglądał się przez chwilę po ciemnej dzielnicy, a potem odsunął od szyby. Wtedy Alec znowu poleciał na parapet. Zaczął obserwować.

Magnus Bane z powrotem położył się na łóżku. Brzuchem leżał przed laptopem, w którego kliknął palcem, wznawiając serial bądź film. Żuł sobie czerwone żelki. Twarz była pozbawiona makijażu. Rozczochrane i wilgotne włosy tworzyły fantastyczny, ciemny bajzel na głowie. Ubrany był w mięciutki i puszysty, granatowy dres. Alec przytknął pyszczek do szyby i gapił się na Magnusa.

W pewnym momencie, azjata spojrzał w okno. Zapewne po to, by popatrzeć na gwiazdy, ale wtedy zmrużył oczy, patrząc w kąt szyby. Zauważył Aleca.

Kiedy Magnus do niego pomachał, Lightwood na ułamek sekundy zapomniał, że jest nietoperzem i że Magnus nie ma pojęcia, kto za nietoperzym wcieleniem się kryje.

Azjata wrócił wzrokiem do laptopa, uśmiechając się do ekranu. Nietoperzy wampir znowu przykleił nos do zimnej szyby, mogąc cieszyć się jedynie widokiem człowieka, który był w jego martwych oczach kimś idealnym.

Zwykłym, kruchym śmiertelnikiem, ale jakże idealnym...

𝕀 𝕎𝕠𝕟'𝕥 𝔹𝕚𝕥𝕖 𝕐𝕠𝕦Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz