14

78 6 0
                                    

rozdział XIV

Po wejściu do domu Mark trzasnął drzwiami. Coś z nim było nie tak, był bardzo zdenerwowany i zirytowany.
- Jesteśmy!- kszyknął
- Zaraz zejdziemy na dół!- dobiegł mnie głos kobiety.
- O co chodzi Mark?- spytała Doris.
- Zaraz się dowiesz.- odburknął.
Dziewczyna była zdziwiona zachowniem mężczyzny, był zawsze czuły i delikatny. A teraz stał się opryskliwy. Nie wiedziała co było powodem tej metamorfozy. Doris stała i rozejżała sie po domu. Zauważyła, że zasłonięto wszystkie okna ciemnymi roletami lub grubymi zasłonami, tak, że nie wpadał ani jeden promień. Doris była pełna obaw bo nie wiedziała czego się może spodziewać.
Usłuszała, że ktoś schodzi na dół stukając obcasami o stopnie, więc obruciła głowę w ich strone. Jej oczą ukazała się biękna brunetka o smukłej figurze. Miała ubraną malinową bluzkę i ołówkową szarą spódnice. Do tego miała podkreślone usta malinową szminką a oczy delikatnie obrysowane kredką. Dziewczyna uświadomiła sobie po chwili, że kobieta była równie piękna jak jej matka i była nieco podobna. Na tą myśl do jej oczu napłynęły łzy.
- Doris, prosze poznaj moją matke. Ma na imię Mia.- powiedział chłopak.
- Wiataj Doris, miło mi cię poznać.- powiedziała kobieta wyciągając wypielęgnowaną dłoń.
- Dzień dobry.- odpowiedziała Doris.
- Proszę przejdźmy do pokoju, zaraz dołoczy do nas twój ojcec, Mark.
To powiedziawszy zaprowadziła ich do salonu i usiedli na kanapie, na stoliku stały ciastka brownie i lemoniada do picia, jakby spodziewali się, że zaraz ktoś przyjdzie. Dziewczyna usiadła po lewej stronie zaś chłopak obok niej. Matka Marka zajęła miejsce na fotelu i założyła noge na noge.
- Doris nie miałam, cie jeszcze okazji poznać, ale Mark opowiadał mi o tobie wszystko co najlepsze, mam nadzieje, ze jesteście szczęśliwi.
- Mamo...- wtrącił chłopak, przewracjąc oczami.
- Tak?
- Przejdźmy do rzeczy w końcu i nie owijajmy Doris w bawełne, bo to nie ma sensu po tym co zaraz usłyszy.
- Mark o czym ty mówisz?- zapytała Doris.
- Zaraz się dowiesz.- odparł nieco opryskliwie.
Do pokoju wkroczył ojciec Marka wraz z ojcem Doris. Cała sytuacja była bardzo nietypowa i szokująca dla dziewczyny. Co do diabła sprowadza tu jej ojca. Czyżby sąsiedzi chceili się poznać, nie tak robi się spotkania integracyjne.
- Witaj Doris mam na imie Sam i jestesm ojcem Marka. Ale do rzczy tak jak już wspominał mój syn prawda, którą poznasz może być dla ciebie szokująca.
- O czym wy mówicie!?- kszyknęła dziewczyna z histerią w głosie.
- Spokojnie kochanie.- powiedział jej ojciec.
- Ty się nie odzywaj, dosyć mnie wkurzyłeś!
- Doris mamy ci coś do powiedzenia, ale musisz nas wysłuchać.- powiedziała matka Marka.
- Co jest tak ważnego!?
- Możecie wyjśc, porozmawiam z nią sama, może się uspokoji.
- No dobrze zawołaj nas później.
Z pokoju wyszedł ojciec Doris i Marka, chłopak też się zaczął podnosić.
- Ale ty zostań, sprawa dotyczy się też ciebie.
Chłopak przewrócił oczami i z niechęcią został na swoim miejscu.
- Doris, zdaje sobie teraz sprawe, że twoje życie będzie wyglądać zupełnie inczaczej, że to co brałaś za prawde teraz będzie kłamstwem, a to co byś uważała za totalny absurd prawdą.
- O czym pani mówi?
- Wyjaśnie ci wszystko, sama nie wiem od czego zacząć. No dobrze może od zaginięcia twojej matki. Wiem, że dla ciebie i reszty było to zaginięcie , uprowadzenie, ale to nieprawda.
- Co pani mówi! Pewnie kazał pani to powiedzieć mój ojciec, żeby ułożyc sobie nowe życie!
- Nie, Doris.
- To jak?
- To nie jest łatwe do wyjaśnienia, ale zacznijmy od tego, że twoja matka chciała zacząć nowe życie, wykruszyć się, zabrać cię...
- O czym pani mówi, ona kochała ojca, ona... ona... nie zrobiła by czegoś takiego!
- Doris, ona nie chciała takiego życia, nie chciała, żebyś przechodziła to samo co ona. Chciała żebyś była bezpieczna, chciała cie wywieść, zmienić waszą tożsamość. Była załatwiać formalności, mieszkanie... Kiedy wracała, nasza... sekta... ją uprowadziła, ona żyła wtedy jeszcze, ale kiedy ją przetrzymywali... w celi... zabiła się. Nie mogła dłużej tak żyć, nie chciała, ona by już nigdy nie mogła funkcjonować normalnie. Rozumiesz? Uciekła by znowu, tym razem z tobą, nie mogliśmy do tego dopuścić.
- O czym pani mówi?!!!! To jakiś absurd, głupoty, nonsens, fikcja. Jaka sekta, to brzmi jak średniowieczna bajeczka!
- Doris, wiem, że tak to wygląda, ale gdyby nie to, że twoi rodzice od samego początku wychowywali cie w duchu normalności, a nie sekty, jej zasad, to byś nie uważała to za bajke czy fikcje.
- Nie rozumiem to jakaś głupota, powinniście sie leczyć!
- Doris... To nie wszystko. Jak wspominałam, twoja matka nie chciała byś podzieliła jej los.
- O czym pani mówi?
- No bo widzisz, chcąc nie chcąc należysz do naszej sekty, każde dziecko rodzące się w niej, do niej należy. Jesteśmy wielką sektą na cały kraj. W każdym większym mieście są jacyś przedstwaiciele. Została założona 200 lat temu, niesety jest nas coraz mniej, albo jesteśmy zbyt spokrewnieni. Od czasu do czasu werbujemy nowe osoby. Akurat wasza rodzina przynależy od samego początku, ale nasza od 2 pokoleń. Zamiarem Rady Najwyższej jest połączenie naszych rodzin, danie przetrwania sekcie.
- Że co!?Jaka rada, jakie połączenie!
- Posłuchaj... Rada rządzi nami, wydaje polecenia, dekrety, żyjemy według kodeksu i praw. Mamy taką naszą społeczność. Jeżeli rodzisz się w niej to już w niej zostajesz. Rozumiesz?
- Czy to oznacza, że ja również w niej jestem?
- Tak. Do tego z rodzin członkowskich zostało nie wiele potomków, a krew założycielska musi cały czas być i płynąć. Ty ją masz, nie możemy cie połączyć z innym potomkiem założyciela, ze wzgłędów czysto etycznych bo to by było prawie kazirodztwo, dlatego wybrano ci Marka.
- Że co!?
- Doris czy tego chcesz czy nie, będziesz musiała urodzić dziecko właśnie mu. Wiem, że pewnie chciałaś się wyszaleć, iść na studia, ale najpierw musisz przedłużyć linie rodu. Kochana masz nas, pomożemy ci wychować to dziecko, jak tylko urodzisz myśle, że Rada pozwoli ci na dalsze kształcenie.
- Nie, nie, nie. Wy kłamiecie chcecie ze mnie zrobić wariatkę!
- Doris... nie chcemy, to jest czysta prawda. Tak już tu jest u nas. Nie zastanawiało cie czemu twoja matka tak szybko urodziła, czemu ja młodo urodziłam, czemu jesteśmy podobne?
- Nie, mama mówiła, że wpadła, że zaszła w ciążę będąc na studiach i że musiała je przerwać, dlatego ich nie skończyła.
- A co miała ci powiedzieć, ojciec nie chciał wychowywać cie w duchu sekty bo twoja matk miała zbyt duży wpływ na niego, a dziadek, twój dziadek też już miał dość wszystkiego. Twój biedny dziadek zabił się po śmierci córki bo nie mógł znieść myśli, że ona się zabiła.
- Pani kłamie.
- Co mam ci jeszcze powiedzieć żebys uwierzyła?
- Nic co pani powie, nie będzie dość przekonujące!
- Kochanie uspokój się. Twoja matka chciała jak najlepiej, ale nie zdawała sobie sprawy, że sekta ma zbyt duży wpływ i zbyt duże społeczeństwo.
- Skoro jesteście sektą- wyraz sekta dziewczyna wcięła w cudzysłowie- to w co wierzycie?
- Wierzymy i składamy cześć Amy, jest to upadły anioł, książę piekła, dowodzi upadłymi aniołami, które należały do Chórów Aniołów i Mocy.
- O matko! Jak możecie czcić takie coś!? To nie ludzkie.
- Doris od urodzenia jesteś namaszczona na członkinie i obiecana, więc ty też zaczniesz w to wierzyć, innej opcji nie ma.
- Nie, to nie prawda.
Dziewczyna nie mogąc słuchać dłużej tych bzdur zerwała się z kanapy i czym prędzej wybiegła z tego okropnego domu. Jej reakcja była tak spontaniczna, że ani Mark ani Mia nie mogli jej powstrzymać. Doris biegła ile sił w nogach. Jedynym miejscem gdzie mogła być choć troche bezpieczna był las, w domu raz dwa by ją znaleźli. Biegła nie patrzała za siebie, wiedziała, że będą jej szukać, nie mogła stanąć, strach spowodował, że nie czuła zmęczenia, chciała uciec od tych kłamstw i tych psychicznych ludzi. Zaczeła myśleć. Conor miał racje, że ten chłopak był niebezpieczny, ale skąd on wiedział o tym. W całym jej życiu nikt nie wspominał choćby słowem o sekcie. Doris czuła jak całe pojęcie o jej świecie właśnie zapada się jak domek z kart.
Zaczęło się ściemniać a ona była gdzieś w lesie, nie wiadomo gdzie, nie miała ze sobą nic. Zatrzymała się i rozejżała, kawałek dalej leżało obalone drzewo. Podeszła do niego i przyjżała się słoją tam gdzie były węższe, tam przed obaleniem pień był skierowany na północ. Całe szczęscie, że na połnoc pare kilometrów dalej było inne miasto. Postanowiła, że pójdzie w jego kierunku i poszuka pomocy.

ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz