Rozdział 5

219 32 59
                                    

Rozdział do jeszcze jednego sprawdzenia, ale już dzisiaj nie mam sił, a bardzo zależało mi na stawieniu. Dlatego jeżeli widzicie błędy, to śmiało piszcie (za co już z góry dziękuję). Oczywiście jak zawsze komentarze mile widziane ;)

Dodatkowo z racji tego, że następny rozdział dopiero najszybciej za tydzień, chciałam Wam już teraz życzyć zdrowych i wesołych Świąt Wielkanocy :D 

***


Charlotte

Klubowa muzyka bębniła w moich uszach. Migoczące światła laserów, co chwile zmuszało mnie do ucieknięcia wzorkiem w przeciwną od nich stronę. Złapałam za kieliszek z drinkiem i obróciłam się w kierunku piszczących okrzyków. Po drugiej stronie sali na podeście didżeja kilka kobiet, ubrane jedynie w skromne stroje kąpielowe, trzęsły swoim ciałem i otwartym szampanem według grającej muzyki. Strumień alkoholu wylewał się prosto na głowy zgromadzonych tam osób. Mimo że wyglądali na zadowolonych, ja nie mogłam zareagować inaczej, niż skrzywieniem się. Odwróciłam wzrok od tego. Po raz setny dzisiejszego wieczoru przeleciałam oczami po otoczeniu. Nigdzie nie było śladu Nicolasa. Byłam już tu kilka godzin, w czasie których parę razy przeszukałam każdy dostępny skrawek tego klubu. Nie pojawił się.

Czułam jak grymas porażki pojawił się na mojej twarzy. Aby choć złagodzić tę gorycz, napisałam się alkoholu z trzymanego naczynia. Po całkowitym opróżnieniu kieliszka, odłożyłam na blat, a koło niego opadła moja głowa.

Musiałam znaleźć nowy sposób poznania go. Musiałam.... ale zrobię to jutro... później. Teraz musiałam się napić.

***

Nicolas

– Żeby spóźnić się na urodziny własnego kuzyna. Nieładnie – przywitał mnie tymi słowami Duży, kręcąc nieznacznie głową i cmokając z niedowierzania.

– Pragnę ci przypomnieć, że przyszedłeś pięć minut przede mną – zaznaczyłem, wysyłając mu wymowne spojrzenie. 

Jego wargi wyszczerzyły się w szeroki uśmiech.

Musiałem zniżyć lekko głowę, żeby dobrze widzieć jego twarz. Mimo że mówiono na niego Duży, to określenie w ogólnie nie odzwierciedlało jego budowy ciała. Szybciej było mu to krasnoluda niż olbrzyma. Miał około metr sześćdziesiąt wzrostu, dodatkowo był dość wiotkiej budowy. Nie był osobą, która wzbudzała strach. Dlatego, gdy ojciec mi go przedstawił jako mojego boia*, powiedzieć, że byłem zdziwiony, to było niedopowiedzenie. Miał nieść strach na samo jego zobaczenie, a w tamtej chwili jedyne o czym pomyślałem, że to tylko żart mojego ojca. Wszystko dopiero zrozumiałem, jak zobaczyłem Dużego w pracy. Potrafił wydobyć z każdego najmniejszy sekret. Jego tortury, niekoniecznie fizyczne, ale często psychiczne, powodowały, że nie było osoby, która zataiła prawdę będąc z nim zamknięta w jednym pomieszczeniu. Potrafił doskonale znaleźć miejsce, gdzie wbić szpilę, aby osoba pękła jak napompowany balon.

– A tak w ogóle, widziałeś solenizanta? – zapytałem po dłuższej chwili, rozglądając się dookoła. – Wypadałoby złożyć mu życzenia.

– A no widzisz, moje pięć minut przewagi opłaciło się – wypalił z głośnym śmiechem, jakby powiedział coś naprawdę zabawnego. Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek. – Gdy tu przyszedłem, właśnie zobaczyłem, jak był ciągnięty przez parę pań.

Na moją twarz wpłynął kwaśny grymas, gdy spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze parę spraw do załatwienia, a już dochodziła trzecia.

– Widzę tę minę.

Odcienie szkarłatuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz