Za dziecka uwielbiałam grać na fortepianie. Kochałam to uczucie, jak w upalne dni palce dotykały zimnych klawiszy. Za to w zimę, gdy okna były zasypane przez puchy śniegu, uwielbiałam okrywać się kocem i ocieplać muzyką. Gdy grałam, były to jedyne momenty, kiedy pragnęłam być w centrum uwagi. Lubiłam patrzeć, jak wiele osób gromadziło się wokół instrumentu i płynęli razem z moją muzyką. Za każdym razem, gdy ponownie miałam możliwość cokolwiek zagrać, zdawałam sobie sprawę jak bardzo mi tego brakowało. Przez życie, jakie wiodłam, nie miałam dużej możliwości zasiadać przed instrumentem. Kiedyś grałam codziennie, przynajmniej godzinę dziennie. A później... gdy musiałam zostać całkiem inną osobę, przybrać maskę tak bardzo różną od prawdziwej twarzy, moje własne zaspokojenia muzyczne odeszły na drugi tor. Grałam coraz rzadziej. Nieczęsto zdarzały się momenty takie jak te, gdzie mogłam grać niemal codziennie. Za to byłam wdzięczna Blondi. Za możliwość zastania Charlotte – niespełnioną artystką. O ironio, była mi ona najbliższa ze wszystkich moich dotychczas przybranych ról. Może dlatego że nam obie nie wyszło w życiu. Plany, które uważałyśmy za pewne, okazały się tylko dalekimi marzeniami.
Powoli przerzuciłam wzrok poza scenę, nie przestając grać. Melodia pleciona przez moje palce i instrument, była niemal zagłuszona przez rozmowy. Prawie każda osoba zatopiona była w rozmowie. Często się zastanawiałam, po co tak właściwie stał tu fortepian. Ludzie, którzy przychodzili do tego baru, na pewno nie robili tego ze względu na dobrą muzykę, a raczej na tani alkohol. Zastawiałam się, czy przypadkiem Blondi nie zapłaciła tutejszemu właścicielowi, aby pozwolił mi tu pracować. Jednak szybko odrzucałam tą możliwość. Właścicielem był mężczyzna w podeszłym wieku, spożywający codziennie więcej litrów alkoholu niż niejeden Rosjanin. Lubił gadać, a szczególnie o tym co powinno pozostać tajemnicą. Dlatego wątpiłam, że Blondi mogłaby zaufać mężczyźnie.
Powoli przerzucałam spojrzenie na kolejne osoby, aż nie natrafiłam na te jedyne oczy, które nie opuszczały mnie od ponad godziny. Właściciel ciemnych spojówek był jedyną osobą, która słuchała mojej gdy. Która przyszła tu specjalnie dla mnie. Nicolas odkąd przekroczył próg baru, nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaczynałam się martwić, czy aby na pewno nie byłam wiedźmą i nie zaczarowałam go. Od jego intensywnego i silnego spojrzenia czułam ciarki na ciele. Widziałam w nich więcej, niż mogłyby wyrazić słowa. On jako jedyny tu rozumiał. Rozumiał jak wiele chciałam wyrazić za pomocą mojej gry. Jak wiele smutku i żalu przelałam na instrument, a ten przeplótł to w muzykę, jak kołowrotek wytwarzający przędze z włókien.
Z niechęcią oderwałam wzrok od jego ciemnych oczu i spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Przerwałam granie, jak tylko wybiła godzina mojej przerwy. Nie odeszłam jednak od fortepianu. Postawiłam poczekać na Nicolasa, którego kątem oka dostrzegłam, że kierował się w moją stronę.
– To było piękne. – Usłyszałam już po chwili przy uchu niski głos. Mimowolnie wyprostowałam się na ten hipnotyzujący tembr.
Spojrzałam w bok, napotykając sylwetkę mężczyzny. Uniosłam oczy, skierowując je na błyszczące tęczówki Nicolasa. W tym świetle ich barwa wydawała się taka... szlachetna.
– Przyszedłeś. – Sama nie wiedziałam, czemu właśnie to powiedziałam. Może dlatego, że gdy zatapiałam się w graniu, rzeczywistość malowała mi się całkiem inaczej niż faktycznie była. Nie zdziwiłabym się, jeżeli to jedynie mój umysł postanowił dorysować Nicolasa. Jednak teraz jego bliskość, śmiech, udowodniło mi, ze naprawdę tu stał.
– Wiedziałaś, że przyjdę – skwitowałam konkretnie po chwili.
– Nie miałam pewności.
– Miałaś. Na pewno zauważyłaś, jak na ciebie patrzę.
Nie mogłam powstrzymać kącików, które poleciały w górę.
CZYTASZ
Odcienie szkarłatu
Roman d'amourOd początku wiedziała, że ta misja będzie inna niż dotychczas. Miała chronić. Pierwszy raz w życiu dostała takie polecenie. Zawsze podchodziła z pełnym profesjonalizmem do swojej pracy, dlatego tym razem również w pełni się zaangażowała... nawet za...