2. (Nie)Wdzięczni pacjenci

1K 99 15
                                    


-A więc, panie Lightwood, wszystko jasne?-Zapytała niska krępa, ciemnoskóra kobieta z dredami upiętymi na czubku głowy w elegancji kok.

Miała na imię Syvia i była oddziałową. Po krótce opowiedziała mu za co ma być odpowiedzialny i nakreśliła wszystko w dość oględny sposób.

Alec już miał krzyknąć na całe gardło: Nie, nie mam pojęcia co się do cholery dzieje!

Ale Syvia już maszerwała korytarzem, rzucając mu proste: Powodzenia!

Alec nie chciał wyjść na idiotę, poza tym oddziałowa wyglądała jak matka gotowa dać mu w każdej chwili reprymendę, a więc nie rzucił się za nią, nie padł do jej stóp i z płaczem nie błagał by nie zostawiła go samego.

Zamiast tego Alec ruszył do pierwszego pacjenta. Dzieciak całą noc gorączkował, więc zmiana pościeli i bielizny była niezbędna.
Zapach detergentów i lateksowych rękawiczek unosił się wszędzie dookoła. Szpital to dość specyficzne miejsce, nie dało się go pomylić z niczym innym. Wypolerowane na błysk podłogi lśniły w sztucznym świetle a ściany w kolorze jasnego brązu przedstawiły rysunki małych pacjentów.

Alec pdszedł do niskiej blondynki przy biurku i zapytał gdzie może znaleźć pościel i piżamę.
-Pewnie dla małego spod czwórki?-Zapytała, nawet na niego nie patrząc, wciąż coś zawzięcie pisała na komputerze.
-Schodami w dół i w prawo.-Wskazała palcem, nawet na chwilę nie przestając pisać.

Alec zebrał wszystko co potrzebne i podjechał metalowym wózkiem do pacjenta.
-Cześć.-Przywitał się.
Dzieciak, na oko siedmioletni, uśmiechnął się blado.
-Cześć. Znowu dostanę leki?-Zapytał, krzywiąc się malowniczo.
Za to Alec kochał smarkaczy, zawsze byli szczerzy do bólu.
-Może za chwilę. Dostałem cynk że przyda ci się świeża piżama i przy okazji zmienię pościel. Co ty na to?
Dzieciak znów się skrzywił.
-Nie chcę mi się.
Alec roześmiał się cicho. Normalnie jakby słuszał Jace'a. Z tą różnicą że tamten staruch ma dwadzieścia pięć lat.
-Twoja mama będzie zła że się obijam i pozwalam ci leżeć w przepoconym ubraniu.
Chłopiec posmutniał.
-Nie masz się czego bać. Moja mama nie przyjedzie, tak jak tata. Mają spotkanie zarządu, jak zawsze.
Alec przygryzł dolną wargę.
Znał to. Mając za rodziców tak ważne i zabiegane persony, często słyszał: zajmij się rodzeństwem, znajdź sobie zajęcie, dasz radę sam, w końcu jesteś już dużym chłopcem, zrób sobie coś do jedzenia, a i rodzeństwu też możesz dać, zapytaj czy jedli coś w szkole.
Odgonił te pieprzone myśli.
-A więc stawiasz twarde warunki, hm?-Zapytał Alec.-Będzie ci wygodniej a w nagrodę może przyniosę ci coś ze sklepiku. Hm?
Dzieciakowi oczy się zaświeciły.
-Serio?
-Pewnie. Na co masz ochotę? Ale bez szaleństw, bo szefowa wywali mnie z pracy pierwszego dnia.-Zastrzegł.

Potem Alec musiał pobiec do sklepiku na parterze po ciastka oreo, no bo prośba pacjenta to rzecz święta.

Dzień był... znośny.
Alec zawiózł dwie staruszki na rentgen i wypełnił dokumentację, potem zmienił opatrunek facetowi spod dziesiątki, bo minęła już doba.

Nie było tak źle. Alec miał właśnie westchnąć z ulgą, kiedy otworzyły się drzwi i czterech ratowników, wpadło wykrzykując jeden przez drugiego.
-Saturacja spada...
-... uciekł nam na chwilę, ale już go mamy...
-...wypadek na Green Point, ciężarówka uderzyła u przechodniów.
-... dwojka dzieci, stan ciężki, podaliśmy tlen...
-Pacjent pobudzony! Cholera ugryzł mnie!

Alec patrzył na chwilę na ten cały rozgardiasz i nie wiedział co ze sobą zrobić.
Nagle czyjeś mocne klepnięcie w plecy go otrzeźwiło.
-Rusz się Lightwood!-Krzyknęła Syvia-To nie pieprzone wczasy!

Alec ruszył na izbę segregacji i staną przy łóżku, czekając na polecenia lekarza. Starszy facet z wąsem badał palpacyjnie brzuch pacjenta. Zwrócił się do Aleca:
-Brzuch napięty, leki rozkurczowe... bla, bla bla... podamy kroplówkę... bla, bla, bla...

Alec miał ochotę krzyknąć, żeby mu to do cholery gdzieś zapisał, bo kurwa nie zapamięta, ale facet ulotnił się do następnego pacjenta.

Pacjent leżacy na łóżku spojrzał na Aleca z bólem.
-Przepraszam bardzo. To mój pierwszy dzień.-Wyjaśnił chłopak.
Facet jęknął.
-Ale ja tu umieram!
-Cóż...emm... wybrał pan sobie kiepski moment na umieranie...

Alec westchnął i ruszył do wąsacza, by powtórzył wszystko jeszcze raz.

Dwie godziny później Alec i trzech sanitariuszy, zdejmowali z noszy faceta mającego prawie trzysta kilo i kładli na szpitalne łóżko.
-Ja pieprzę...-Jęknął sanitariusz-chyba mi plecy pękły.
Alec też czuł ból w plecach i nogach. Ciągle gdzieś gnał. Był gdzieś potrzebny. Nawet chwili wytchnienia!

Kobieta z łóżka obok skarżyła się że nie będzie leżeć obok tego otyłego faceta, bo kiedy córka przyniesie jej coś do zjedzenia to gościu z pewnością wszystko zeżre.

-Więcej wiary w ludzi-Powiedział Alec, siląc się na uśmiech i rozprostowując plecy.
Jeśli miał kręgosłup to właśnie się złamał.
-Nie będę przy nim leżała!-Wykrzyknęła pacjenta.-Grupi śmierdzą!

Alec spojrzał na otyłego faceta na łóżku obok, byl nieprzytomny, ale to nie znaczyło że nie słyszał.

-Niech się pani tak nie gorączkuje, pani Fillen. To nie hotel tylko szpital. Proszę o wyrozumiałość.-Syvia stanęła przy łóżku i sprawdziła parametry.
-W dupie to mam!

Jak słodko-pomyślał Alec.

-Alec, leć do pacjenta spod dwójki.-Trzeba mu zmienić bieliznę.
Pacjentka zaśmiała się mściwie.
-Wielcy państwo po szkole, a pieluchy muszą zmieniać? Trzeba było się bardziej przykładach do nauki, to by się chirurgiem zostało a nie zmieniaczem pieluch!

Syvia spojrzała na Aleca spokojnie. To była próba. Próba jego charakteru i siły.

Chłopak odwrócił się w kierunku pacjentki i uśmiechnął szeroko.
-Jest pani bardzo miła, ale muszę wracać już do moich obowiązków.

Kobieta prychnęła z niechęcią, ale Syvia skinęła głową zadowolona.

,,Będziesz stać w cieniu, a twojej pracy nikt nie dojrzy. Czy warto się starać?"

Alec zacisnął dłonie w pięści, słysząc w głowie głos ojca. Jak zwykle ostry jak brzytwa, nieprzyjazny.

Dzień pracy dobiegł końca. Alec przebrał się i, nie mając ochoty, ani siły, wsiadać na rower, usiadł na pobliskiej ławce na terenie szpitala i wyciągnął przed siebie długie nogi. Sięgnął do torby i wyjął donata z różowym lukrem i posypką. W pracy nawet nie miał chwili by zjeść.
Słońce skryło się za budynkami, a ławkę oświetlał blask ulicznych latarni. Zrobiło się chłodno.

Alec już miał wgryzać się w pączkowane cudo, kiedy usłyszał kpiący głos.
-I co? Szpital jest tak samo piękny na zewnątrz jak w środku, panie Lightwood?
Za nim stał facet od BMW.

Alec zmarszczył brwi.
-Nie przedstawiałem się.
-Szpital to plotkarskie środowisko. Zresztą mężczyzna jako pielęgniarka...
Prychnął-...to zawsze jest jakieś urozmaicenie. A poza tym wszyscy już mowią o twoim szybkim czasie reakcji Lightwood. Podobno facet by zszedł, a ty stałeś jak słup soli.

Lightwood poczuł złość na własną słabość i głupotę. Jak mógł znów być tym głupim, beznadziejnym Alecem? No jak?!

Facet wyglądał jakby dobrze się bawił.
-Co w tym takiego zabawanego?-Zapytał Alec i poprawił na nosie okulary.
-To że coś sobie ubzdurałeś. Nie wiem co to miało być...
-Przepraszam, ale to nie jest pańska sprawa.-Rzekł chłopak, wkładając pączka do torby. Trudno, zje go w domu.-Proszę skupić się na tym co do pana należy, a swoje komentarze zachować dla siebie.

Facet zbliżył się nieco i włożył dłonie do kieszeni dżinsów. Bardzo obcisłych dżinsów...
-Jaki hardy. Daję ci miesiąc. To nie miejsce dla...
-Dobrej nocy życzę.
Alec wstał i odwrócił się do mężczyzny plecami.
-Miło było z panem gawędzić, ale musze jeszcze dojechać do domu.

Alec ruszył w kierunku roweru, nawet nie oglądając się za siebie.
Odpiął zatrzask i wsiadł na rower. Wtedy z głośnym rykiem minęło go czarne sportowe BMW, a Alec zamarzył żeby znaleźć się gdzieś indziej. Gdziekolwiek, byle nie tu.

W rytmie serca {Malec}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz