1. Prosto pod koła

1.9K 107 55
                                    


Alec zawsze lubił jeździć rowerem. Dziś na szczęście pogoda dopisywała i chłopak mknął między rozgadanymi ludźmi, wymijając ich niczym urodzony kolarz.
Cóż, nie zanosiło się by w najbliższej przyszłości dane mu było zmienić środek transportu.
Przyznajmy się szczerze, takie BMW nie byłoby takie złe, nawet jeśli chłopak kochał swój czerwony rower, który przeszedł z nim nie jedno.
Ale było jedno kluczowe słowo. Pieniądze.

Alec gwałtownie zatrzymał się na czerwonym świetle i zaczął uderzać palcami w kierownicę wystukując rytm.
W słuchawkach słuchać było,,Mercy" Joy Oladokun i chłopakowi nieco poprawił się humor.

Da radę. Szpital to nie koniec świata. Pewnie zrównają go z ziemią, ale miał już w tym spore doświadczenie.

Przedszkole i podkradanie kredek, podstawówka i zniszczenie makiety na geografię nad którą pracował miesiąc, podtapianie w sedesie, kradzież zeszytów z pracą domową, szkoła średnia i podkładanie nóg na wf–ie. No serio? Jak w przedszkolu.
No i studia. Niespanie po nocach, kpiny byłych kolegów i niesmak na twarzy rodziców kiedy zdecydował się na pielęgniarstwio.

,,Ty i pielęgnierstwo?! Chyba sobie żarty stroisz?!"

Taaa pewnie. Cały Alec, zawsze lubił postawić na swoim i rzucać sobie kłody pod nogi.
Rodzice się go prawie wyrzekli, przyrodni brat niemal posikał się ze śmiechu na wieść o tym że zostanie pielęgniarką, młodszy brat chciał wiedzieć czy Alec przeszczepi komuś nerkę. Jednymi młodsza siostra się ucieszyła.
—Wiedziałam że będziesz chciał robić coś podobnego.—Wyznała ze śmiechem—Pasuje to do ciebie.

Więcej mu nie było potrzeba.
Taki już był, lubił płynąć trochę pod prąd.

Światło zmieniło się na zielone i Alec ruszył dalej, czując na twarzy promienie wiosennego słońca.

Wjechał na podjazd przed szpitalem i spojrzał w górę.
Mount Sinai Hospital w Nowym Jorku był wielkim budynkiem z betonu i szkła. Mienił się w promieniach porannego i niemal oślepiał.
To tu miał zacząć swoją pierwszą pracę.
Alec czuł że pocą mu się ręce.

Odepchnął się od krawężnika i już chciał ruszyć do przodu, bo dotrzegł stojak dla rowerów, ale wtedy usłyszał głośny dźwięk klaksonu i o mało nie dostał zwału.
Czarne auto, chyba BMW 5 GT, zatrzymało się kilka centymetrów od niego, a chłopak z zaskoczenia spadł z roweru i (oczywiście że tak!) musiały mu spaść okulary.

Jęknął i rozmasował bolące ramię.
—Co ty do jasnej cholery wyrabiasz dzieciaku!
Jakiś facet wyskoczył z auta i  wciąż klnąc pod nosem jak szewc, podszedł do Aleca i chwycił go za ramię.
—Kręci ci się w głowie? Słyszysz szmery?
Aleca poczuł się jak kret. Prawie nic nie widział bez okularów, dostrzegał tylko wysoką męską sylwetkę przed nim. Chłopak zaczął szukać okularów,macają  dłonią dookoła.

Nagle facet przed nim poruszył się gwałtownie, chyba się po coś schylał.
—To chyba twoje.
I Alec poczuł znany ciężar okularów  na swoim nosie.
Aż zaschło mu w gardle na widok mężczyzny przed nim.
Był... wow.
Wysoki, bardzo. Kiedy się wyprostował Alec zauważył drganie mięśni pod skórzaną kurtką, jasne dzinsy opinały doskonale to co powinny,a na dłoni liśnił srebrny zegarek z solidną tarczą.
Mężczyzna miał lekko egzotyczne rysy. Azjata?
Jego oczy miały boski kolor płynnego złota z plamkami zieleni, a nieco przydługie, ciemnobrązowe włosy były niedbale zaczesane do tyłu. Kilka kosmyków niesfornie opadało facetowi na czoło. Nie wyglądał  na zadowolonego. Usta zacisnął w wąską kreskę i patrzył na Aleca jak na karalucha.

—Jesteś nienormalny że pchasz się pod koła?!
Alec w końcu odzyskał mowę.
—Ja...ja zapatrzyłem się...
Nieznajomy prychnął i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Stanął w lekkim rozkoroku.
—Taa? Na co?
—No na szpital. Pięknie wygląda w słońcu.
Facet spojrzał na budynek i zmrużył oczy od słońca.
—Szału nie ma. Dobrze się czujesz?
Jednak w jego głosie nie dało się wyczuć troski, raczej wyuczoną formułkę.
Alec pozbierał się i podniósł rower, który miał lekko zarysowany błotnik.
—Tak. Dziękuję za troskę.
Nieznajomy wzruszył ramionami i ruszył w kierunku auta.
—To nie troska—Rzucił do chłopaka, nim wsiadł do auta.—To moja praca. A teraz zjezdzaj! Tu jest przejazd!

Alec w popłochu usunął się w bok, a nieznajomy z widoczną przesadą dodał gazu i ruszył na szpitalny parking. Dźwięk silnika pieścił uszy chłopaka. Fajne to auto–pomyślał Alec i smętnie podszedł do stojaka na rowery.

Potem zarzucił na ramię swoją skórzaną wytartą torbę i ruszył w kierunku bocznego wejścia dla personelu.

W szatni (którą z trudem znalazł) był spory tlok. Ludzie dobrze się znali i wesoło ze sobą gawędzili.
—Widziałeś jakie auto kupił sobie Hamomd? Nie ma to jak chirurgia.—Trajkotał z rozmarzeniem jasnowłosy facet z tatuażem węża na szyi,a przysadzisty rudzielec pokiwał głową.
Nagle do środka wszedł...
No bez jaj!
Gościu z BMW!
Położył na szafce torbę i zaczął się przebierać. Kiedy zdjął fioletową koszulkę, Alec poczuł że tętno mu przyśpiesza.
Karmelkowa klata lśniła w promieniach poranka, a Lightwood zapomniał momentalnie jak się nazywa.

Nagle nieznajomy spojrzał w bok i dojrzał wzrok Aleca.
Chłopak był pewien że wygląda jak dojrzały pomidor.
Facet puścił mu oczko, ubrał granatowy uniform a z szafki wyciągnął fartuch lekarski. Czekaj, co?!
No tak, lekarz jak w mordę strzelił.
Po czym zamknął szafkę i wyszedł z szatni, a Alec nadal stał jak słup soli.
—A ty chyba jesteś nowy, hm?
Lightwood drgnął na dźwięk głosu rudzielca. Poprawił okulary w ciemnych oprawkach i odchrząknął.
—Ta‐tak. Alec Lightwood, nowy pielęgniarz.

Rudzielec się rozpogodził.
—Serio? Bardzo mi miło. Jestem Peter, najlepsza piguła w szpitalu, ale możesz być drugi zaraz po mnie.
Blondyn z wężem na szyi westchnął.
—Nie zwracaj na niego uwagi. Jestem Cole.
Wyciągnął do Aleca dłoń, którą chłopak od razu uścisnął.—Peter lubi się chwalić. Ja pracuję na pediatrii.
—Ale ja jestem świetnym pielęgniarzem!—Zaprotestował Peter.—Nie jestem? Jestem!
Obaj wyglądali maksymalnie na trzydziestkę i Alec poczuł że mogłby ich polubić.
—A więc... Gdzie cię rzucają pierwszego dnia, Alec?
Chłopak podrapał się po karku.
—Interna.
Cole zagwizdał.
—Młodych zawsze dają na głęboką wodę.
Peter od razu to podłapał.
—Pierwzego dnia też byłem na internie!
—Taa, a drugiego zarzygałeś łóżko, bo facet z demencją maczał w zupie mlecznej swoją protezę.—Odciął się Cole i zarechotał.—Twoje rzygi były wszędzie! Nawet na butach głównej piguły!
Próbował naśladować głos oddziałowej.
—Panie Denner nie wolno puszczać pawia na pacjentów, to nie hiegieniczne!
Zawył ze śmiechu i musiał przytrzymać się szafki żeby złapać równowagę.
Peter jęknął.
—Nie przypominaj mi o tym! Ten staruszek był cereepy, do dziś mam dreszcze.
Cole otarł łzy z kącika oczu.
—Aż się boję co ty będziesz odwalać na starość.

Alec uśmiechał się, słuchając ich sprzeczki.
Potem pożegnał się i ruszył ruszył ciasnym korytarzem w kierunku holu.
Błękitny uniform cicho szeleścił przy każdym kroku.
Wypuścił ciężko powietrze.
—Będzie ciężko—Powiedział sobie w duchu i ruszył przed siebie.

Kochane frędzle!
Przychodzę do was... z takim czymś. Pomysł jak zwykle powstał pod wpływem chwili, kiedy słuchałam muzyki. Aż się boję co z tego wyniknie.
Mimo wszystko, zapraszam!

C.

W rytmie serca {Malec}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz