12. Upór to cecha rodzinna (cz.1)

1.2K 106 25
                                    


Najpierw Alec był smutny i rozżalony. Serce go bolało na myśl że Bane potraktował go jak zabawkę, chociaż w głębi duszy wiedział że tak będzie. Przystojni, uzdolnieni chirurdzy nie zadawali się z nieogarniętymi pielęgniarzami.

Minęły dwa tygodnie. Magnus wysłał jeszcze dwa smsy z prośbą o spontaniczne bzykanko w zacisznym miejscu na terenie szpitala.

Alec go zbywał.

Uciekał, kiedy widział Magnusa na korytarzu i nie reagował, kiedy tamten krzyczał za nim.
Alec nie chciał by chirurg mieszał mu w głowie. Zabawił się i starczy. Koniec. Nie będzie niczyim popychadłem.

Lightwood nie był zbyt ekspresyjnym człowiekiem. Miał problem z wyrażaniem uczuć, momentami bywał flegmatyczny i wstydliwy. Całkowicie różnił się od swojej rodziny, dla której nie istniało słowo nie, żadne drzwi nie były zamknięte a coś zakazanego napędzało ich jeszcze bardziej.

Jednak istniała jedna cecha, która sprawiała że Alec mógł dumnie nazywać siebie Lightwoodem. Upór.

Ośli, twardy upór. Siła, która nie była widoczna na pierwszy rzut oka. Powolne, mozolne parcie naprzód mimo wszystko.

To dzięki uporowi Alec wytrzymał ze swoimi rodzicami, którzy nie szczędzili mu wyzwisk, dał radę na studiach i nadal radził sobie w szpitalu. Kluczem był ten cholerny upór. Jeśli Alec coś postanowił, to dawał radę.

Oczywiście Alec nie lubił czegoś na sobie wymagać. Lightwood angażował się w coś wtedy jeśli było warto lub chciał komuś utrzeć nosa.
Teraz postanowił traktować Bane'a jak powietrze i chciał tej obietnicy dotrzymać.

Zaczął brać nocne dyżury. Pracował ciężko i dużo aby nie mieć siły na myślenie i układnie scenariuszy, co by było gdyby.

Od czasu do czasu dzwoniła Izzy, pytała jak mu idzie w pracy i co słychać u Magnusa, ale Alec za każdym razem stwierdzał że to była tylko przygoda. Nieznaczący incydent. Wkrótce Izzy przestała drążyć.

Wszystko było super, do czasu.

Kiedy w poniedziałek Alec jak co dnia zostawił rower i udał się na swoją ulubioną ławeczkę żeby przekąsić batona, usłyszał podniecony głos Petera, który zmierzał w jego stronę.

—Alec!
—Co jest?
Rudowłosy dosiadł się do niego i zaczął gadać z przejęciem.
—Jutro będziemy mieli w szpitalu gości. I to jakich! Neurochirurg Natanael Sinnerow! Pan życia i śmierci! Jutro po południu będzie jakaś tam konferencja w naszym szpitalu. Wpadają prawdziwe szychy. No i jeszcze najlepszej sławy kardiochirurdzy! Robert i Maryse Lightwood!

Alec zakrztusił się batonem i zgiął się w pół. Peter nie czekając długo grzmotnął go w plecy.
—Wszystko okej? Pobladłeś...

Alec poczuł że ziemia ustępuje mu się spod stóp.

—Skąd wiesz o tej konferencji? To pewne?
—Jasne! Od nas ma być chyba Bane i Hale ale pewny nie jestem. Chcę zobaczyć co to za goście. Dobrze że trzecie okno na geriatrii wychodzi na wejście do szpitala. Będę ich oglądał i zgadywał kto jest kim. Jak myślisz, czy Sinnerow serio może wykonać każdą operację, czy tak tylko gadają? To chyba... Alec?

Lightwood nie wytrzymał, odbiegł kawałek za pobliskie drzewa i zwymiotował. Kręciło mu się w głowie i miał nogi jak z waty. Poranne słońce szczypało go w oczy.

—Ej!—Peter uklęknął przy Alecu i złapał go za policzki.—Okej? Wezwać pomoc?!
Alec pokręcił głową.
—Robert i Maryse Lightwood to moi rodzice a Natanael to... kiedyś z nim byłem... nie chcę ich tu spotkać... nie mogę...

W rytmie serca {Malec}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz