VIII. Bestia.

10 5 14
                                    

Załkałam głośno z bólu. Próbowałam się odsunąć, ale ból jak i ciężar, który mnie powalił, skutecznie mi to uniemożliwiał. Ocknęłam się, po czym zobaczyłam wślepiające się we mnie jasne, piękne oczy. Zwierzę, bo było to zwierzę, leżało na mnie i się wtulało. Było chyba zdezorientowane (tak samo jak ja) i dość przestraszone.

Lekko spróbowałam zdjąć puszyste ciało ze mnie, lecz bez skutku. Było straaasznie ciężkie. To "coś" domyśliło się jednak moich zamiarów i zeszło samo.

Było ciemno. W końcu wcześniej zgasła mi latarka - jedyne źródło światła. Sięgnęłam więc po zapałki i odpaliłam jedną. Jasny płomień zaczął się lekko żarzyć. Zobaczyłam wtedy wielkiego, szarego psa z radośnie wysuniętym językiem. Jego spojrzenie było jednak dość agresywne. Gdy zaczął machać ogonkiem cały przestrach spłynął ze mnie niczym deszcz.

- Wystraszyłaś mnie psinko. - powiedziałam i podrapałam psa za uchem. O dziwo zwierzak nie protestował.

Nie wiedziałam ile tu jest, ale zapewne dłużej ode mnie. Pewnie ktoś go tu zostawił lub pies po prostu się ukrywał.

Próbowałam się ruszyć, ale z braku adrenaliny poczułam niewyobrażalny ból. Sięgnęłam do boku, a na ręku pojawiła mi się krew. Obok zaś leżał nóż, którym chciałam się bronić przez niebezpieczeństwem. Przed niebezpieczeństwem, które jednak okazało się być bezpieczne...

Na boku miałam lekką ranę. Wstałam powoli i sięgnęłam po szalik z torby. Z braku lepszego pomysłu obwiązałam rane by zatamować krwawienie.

- Żeby tylko nie wdało się zakażenie...- pomyślałam.

Podeszłam do psa i ponownie go pogłaskałam. Był taki piękny! Duże, zwierze o puszystej sierści i lojalnym spojrzeniu.

Postanowiłam się nim "zaopiekować". Jednak do jedzenia ani picia sama nic nie miałam. Czułam się słabo i nic nie mogłam zrobić...

Jedyne co mi pozostało to pójść spać. Rano się stąd wyniosę i dowiem się o co chodzi.

Rozłożyłam koc, przytuliłam psa i po jakimś czasie prawdopodobnie zasnęłam...

***
Obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Wyjrzałam lekko zza desek. Pogoda była znośna. Jednak trochę zimno jak na wiosnę...
Nie miałam pojęcia która była godzina. Aczkolwiek baardzo wcześnie. Mój towarzysz jeszcze spał. Polubiłam tego psa. Nazwałam go nawet Piorun. Jak z tej świetnej bajki, którą w dzieciństwie uwielbiałam...

Odnazłam mapę i po raz kolejny dokładnie się jej przyjrzałam.

- Nie ma co wybierać - pomyślałam.

Postanowiłam nie iść w jakieś konkretne miejsce. Byle by się gdzieś ruszyć i oczywiście czegoś się dowiedzieć.

Zebrałam wszystkie "swoje" rzeczy (wraz z nożem) i spakowałam do torby, którą przewiesiłam sobie przez ramię. W międzyczasie Piorun się obudził i zamerdał radośnie ogonkiem.

- Dzień dobry Piorun. - rzekłam w stronę pieska. Wydawało się, że zrozumiał, gdyż uśmiechnął się "po psiemu".

Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę hm... centrum miasta? Nie wiem czy można tak to nazwać. Po prostu chciałam spotkać więcej ludzi. Chociaż po namyśle nie wiem czy to jest dobry pomysł...

Zwierze było bardzo grzeczne. Pies cały czas chodził przy mojej nodze i się nie oddalał. Cieszyłam się, że go spotkałam. Przynajmniej nie czułam się samotna.

Minęłam sporo budowli, domów, sklepów i sklepików.
Byłam jednocześnie zafascynowana tym światem jak i przerażona...

***
Gdy zegar w końcu zaczął bić, moja zagadka, która brzmiała "jaka jest godzina?" się rozwiązała.

Była 12 po południu. Szłam już jakieś 4 godziny. Byłam spragniona, głodna... I przede wszystkim zmęczona...

Usiadłam chwilę w jednej z wielu ciasnych uliczek i wyciągnęłam pamiętnik.

_______________________________________

nie wiadomo jaka data, coś około 12 godziny...

Drogi pamiętniczku...
Minęła cała doba odkąd przebywam w "innym" świecie. Nie wiem co się stało z moim życiem. Z rodziną, rodzicami, przyjaciółmi... Z moją szkołą i domem... Poznałam pięknego psa. Wabi się Piorun. Być może teraz on zastąpi mi rolę bliskich...

_______________________________________

Napisałam, po czym jedna łezka spłynęła mi po policzku... Kapnęła na kartkę, rozmazując przy tym słowo "bliscy"...

Piorun zauważając mój stan, od razu się do mnie przytulił. A ja? Czułam się coraz gorzej.
I nie była to obawa... nie była to niewiedza...
Po prostu.. czułam się źle. Moja rana na boku przesiąknęła przez "opatrunek" jakim był szalik.

Siedziałam tak chyba z godzinę. W tym czasie zdążyłam przejrzeć cały pamiętnik i szkicownik.
Gdy chciałam schować zeszyty, z pamiętnika wyleciała pogniecona karteczka.

Jej treść brzmiała:

"Kto Cię poznał, ten pokochał...
Kto pokochał, tęskni za Tobą..."

Tak - oczywiście.
Była to ta sama karteczka na której wtedy zapisałam cytat z nagrobka babci.

Nie wiem czy to jakaś siła wywiała go z pamiętnika, ale dało mi to sporo do myślenia.

Wstałam o chwiejnych nogach i postanowiłam iść dalej. Nabrałam wtedy sporo siły. Piorun mi w tym pomógł...

ZAGINIONA - Szafir & Wilk...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz