~To moja wina...~

121 10 1
                                    

Obudziłem się w kajdankach, które mocno ściskały moje nadgarstki. Leżałem na boku z podkurczonymi nogami. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, ale moje myśli powędrowały w stronę innych, a zwłaszcza, czy wszystko dobrze z Bakugou.

Nienawidziłem się w myślach za to, że nikomu nie powiedziałem o tym dziwnym gościu z ciemnej uliczki. Gdybym pisnął choć słówko, może nie siedziałbym tutaj.

Pomieszczenie, w którym byłem przetrzymywany było małe i całkiem puste, nie licząc kaloryfera, do którego były przymocowane moje kajdanki. Ściany zrobione z rudej cegły dawały ciekawy klimat, ale to było teraz nieważne.

Po upływie jakichś dwudziestu minut do mojej „celi" wszedł wysoki chłopak o ciemnych, najeżonych włosach - Dabi. Spojrzał na mnie z góry i powiedział:

- Jakbyś się martwił o swoich „przyjaciół", czy kim tam oni dla ciebie są...

Pomyślałem o Katsukim... ehh...

- Zamknęliśmy ich w podobnych pokoikach do tego twojego – zrobił ruch ręką, jakby pokazując pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy.

- Wypuść mnie! – wrzasnąłem.

On tylko się zaśmiał i wyszedł trzaskając drzwiami z ciemnego drewna.

Słysząc jego oddalające się kroki upewniłem się, że odszedł dostatecznie daleko. Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem użyć mojej zdolności starając się rozwalić kajdanki. Niestety, po wyczerpującej walce nie zdążyłem dostatecznie odpocząć i mój quirk nie był na tyle silny.

Poczułem, że oczy same mi się zamykają, więc po chwili zasnąłem.

~

Stałem na jakiejś dziwnej polanie. Słyszałem głos. Strasznie niewyraźny z początku, później zacząłem jednak rozumieć co do mnie mówi.

- Ratuj ich – to było upiorne – a zwłaszcza tego jedynego...

Głos znów się rozmył, a ja ujrzałem dobrze znanego mi blondyna. Miał skrępowane ręce za plecami, poobijaną twarz, a spod jego koszulki sączyła się ciemna krew. Patrzył na mnie z wyrzutem. Miałem wrażenie, że jego oczy mówią jedno:

- Spóźniłeś się...

Otworzyłem oczy i poczułem łzy na moich policzkach, jak i na szyi i obojczykach. Nie mogłem wymazać z pamięci tego, co właśnie zobaczyłem. Nie mogłem pozwolić, żeby to wydarzyło się naprawdę! Mam nadzieję, że jeszcze się nie spóźniłem...

Aktywowałem swój dar i jeszcze raz spróbowałem pozbyć się kajdanek. Ku mojemu zdziwieniu – udało się! Jak najciszej się dało położyłem odłamki metalu na podłodze i wstałem. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę. Złoczyńcy to faktycznie totalni idioci. Drzwi uległy pod naciskiem klamki i otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wyjrzałem na korytarz i uznałem, że najprawdopodobniej jesteśmy przetrzymywani na zapleczu tego „słynnego baru ligi złoczyńców". Wzdłuż wąskiego pomieszczenia znajdowało się jeszcze kilka wejść, myślę, że do takich samych pokoików, w jakim wcześniej siedziałem.

Niewiele myśląc, ruszyłem po cichu do najbliższego pomieszczenia. Te drzwi też były otwarte. W środku znajdował się Midoriya, na którego twarzy malowało się wielkie zdziwienie, ale i radość gdy mnie zobaczył. Zamknąłem drzwi z cichym skrzypnięciem i podszedłem do chłopaka.

- Co ty tu robisz? – wyszeptał.

- Próbuję cię uwolnić – odpowiedziałem również szeptem i uśmiechnąłem się lekko.

Rozłamałem jego kajdanki i pomogłem mu wstać.

- Innych też musimy uwolnić – powiedział zdecydowanie.

Skinąłem głową i wyszliśmy z „celi".

W następnym pokoju był Todoroki. Gdy go uwolniłem od razu rzucił się na Midoriyę szepcząc coś w stylu:

- Tak się o ciebie martwiłem.

Aizawa-sensei był pod wrażeniem, gdy zobaczył nas wchodzących do jego pokoiku. Oswobodziłem go i ruszyliśmy po ostatnią osobę...

Tylko chyba nie myślicie, że tak o wszyscy się wydostaniemy i ~uciekniemy za horyzont~. Oczywiście, że nie. To byłoby za proste. Zbyt piękne. Po prostu niemożliwe.

Cholera, a to wszystko moja wina...

Your love is gone? //kiribaku//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz