̶X̶̶X̶̶X̶̶I̶

801 61 5
                                    

̶A̶̶s̶̶h̶̶e̶̶r̶

Położyłem Cameron na stole operacyjnym i niemal od razu zostałem wypchnięty z sali przez lekarzy. Stanąłem na korytarzu, krzyżując ramiona na piersi. Tak naprawdę nie miałem pojęcia co teraz ze sobą zrobić. I w zasadzie pozostało mi tylko i wyłącznie czekać. Zarówno na to, czy wilczyca przeżyje i czy wszyscy wrócą z bazy łowców.

Z punktu widzenia postronnego widzą, to nie miało sensu. Ratowanie jednego wilkołaka, narażając przy tym kilku innych. Jednak tacy już jesteśmy. Wilkołaki zginą, by uratować jednego ze swoich. Zwłaszcza jeśli chodzi o członka sfory. Jesteśmy ze sobą mocno zrzuci i odejście chociaż jednego wilka to wielka strata. Oczywiście nie mówię, że wszyscy się kochają, bo to byłoby niewykonalna. Jednak łącza nas specyficzne więzy. Dlatego jak bardzo bez sensu by nie było będziemy o siebie walczyć aż do końca.

- I co z nią? - Spytała Camila, która wyłoniła się za zakrętu. Ona została w domu watahy, bo ktoś musiał pilnować domu i nim zarządzać. Tak na wszelki wypadek.

- Słabo. Straciła przytomność i wydawała się być słaba. W tej chwili nie obstawiałbym, że przeżyje. - Stwierdziłem spoglądając na drzwi z cichą nadzieją, że w końcu ktoś stamtąd wyjdzie.

- Łowcy są obrzydliwi. Już nawet pomijając to, jak nas traktują. Samo nastawienie nas na siebie i pranie nam mózgów to cios poniżej pasa. - Rzuciła kobieta, zaczynając zataczać koła. Zawsze to robiła, kiedy była wkorzona.

- Wiem. Tylko obawiam się, że nic z tym nie zrobimy. - Oświadczyłem, siadając na jednym z krzeseł ustawionych na korytarzu. - Bo niby co możemy?

- Możemy odpuścić. - Zauwarzyła, na co posłałem jej zdziwione spojrzenie. - Powinniśmy dać sobie spokój. Nie musimy uparcie trwać na tej ziemi. Powinniśmy odejść. Znaleźć nowe kryjówki i jak w średniowieczu znowu stać się tylko historiami. Z czasem zmieniając się w zwykle legendy, w które niewiele kto wierzy. A jak wierzy to jest wariatem. Przyznanie się do istnienia było nasza najgorszą decyzją. Oboje o tym wiemy. - Stwierdziła, odgarniając włosy z twarzy. Miały tak samo, jak u jej siostry specyficzny odcień jasnego brązu.

- Nie możemy uciec jak dawniej. Kiedy ogłaszaliśmy swoje istnienie, liczyliśmy się z konsekwencjami. Jednak byliśmy zmęczeni uciekaniem i udawaniem. I przede wszystkim wiedzieliśmy jak niemożliwe, jest dalsze ukrywanie. Telefony i inne dziadostwo.

- Jednak ja jestem zmęczona, patrzeniem jak jedno z nas zabijają innych. Mam dość ukrywania się tutaj i czekania aż zabiją nas wszystkich. - Warknęła tak jakby miała do mnie pretensje, za to wszystko. - Moja siostra zniknęła na ponad rok. Myśleliśmy, że nie żyje. A ona w tym czasie nieświadoma zabijała takich jak my. Myślałam, że Cameron jest dla ciebie ważna.

- I nie sugeruj, że tak nie jest, bo nie chce uciekać. Chciałbym wierzyć, że gdyby ludzie się dowiedzieli, to sprzeciwiliby się tym praktyką. Jednak im ewidentnie nie przeszkadza to, co z nami zrobią. A przynajmniej nie przeszkadza takiej ilości ludzi, by coś zmienić. - Zauważyłem, wbijając w nią zabójcze spojrzenie. - Ale nie będziemy już uciekać. Już nie.

- Wybacz. - Mruknęła w końcu, siadając obok mnie. - Po prostu tak długo myślałam, że ona nie żyje. Wylałam za jej śmierć tyle łez. A teraz kiedy żyje... To nie mam pojęcia, jak ona sobie poradzi. Z tym wszystkim co zrobiła. Jak zareaguje na nią teraz wataha. Co zrobimy z resztą tych wilków.

- Nad tym będziemy myśleć, kiedy przypomną sobie wszystko. I powiem, że były tam wilki, które robiły gorsze rzeczy. Jeden z nich wbił w jej brzuch nóż, by ją zabić. - Wyjaśniłem, na co ta skrzywiłam się lekko.

- To źle, że jestem dużo bardziej wściekła na łowców jak tego wilka? - Spytała, spoglądając na mnie kątem oka. Wydawała się starać sobie poukładać, w głowie wszystkie myśli.

- Zawsze byliście z Cameron, a nawet Caden'em dobrymi wilkami. Było w was w cholerę zrozumienia. Więc nie. I przysięgam, że zabije wszystkich łowców. Wygnany ich z naszych terenów. - Zapewniłem, czując chęć zemsty. Byłem wkurwiony na to, że takie rzeczy się dzieją. Najgorsze jednak było poczucie bezsilności.

- Mówisz jakbyśmy byli w stanie to zrobić. - Mruknęła nieprzekonana.

Po tych słowach zapadła chwila ciszy. Nie zmącona dosłownie niczym. Jedynie siedzieliśmy co jakiś czas spoglądając na drzwi, które za nic nie chciały się otworzyć. Przez co niepewność zaczęła być powoli nie do zniesienia.

- Coś kiedyś was łączyło. Dalej tak jest? - Spytała w końcu Camila nawet na mnie nie spoglądając.

- Dużo się zmieniło. I nie wiem, czy po takim czasie coś jeszcze nas łączy. - Przyznałem zgodnie z prawdą.

Kiedyś Cameron i ja rzeczywiście coś łączyło. Nigdy jednak tak konkretnie nie określiliśmy co to takiego. I nigdy też jakoś szczególnie się nad tym nie głowiłem. Byliśmy blisko i wychodziliśmy z założenia, że nie wszystko musi mieć swoją nazwę.

Kiedy zniknęła, czułem się beznadziejnie. Wyrzucałem sobie, że nie pojechałem z nią, by mieć, chociaż okazję się pożegnać. Wierzyłem, że już nigdy jej nie zobaczę a teraz kiedy wróciła nawet nie wiedziałem, co dalej. Jednak teraz nie to było najważniejsze. Priorytetem teraz było to by wydobrzała. Nie po to wracała byśmy znowu ją tracili.

- Jak czuje się twoja mama? - Spytałem przerywając ciszę, która między nami zapanowała.

- Jest w szoku i na razie nie przyjdzie. Nie czuje się na siłach i to może nawet lepiej. Niech nie ogląda jej w takim stanie. - Wyjaśniła, na co skinąłem głową. Cała ta sytuacja była mocno popieprzona. - Straciła męża, a potem córkę. A teraz ma szansę, ją odzyskać jednak nic nie jest pewne.

- To znaczy? - Dopytałem, chcąc być pewien co ma na myśli.

- Ona może umrzeć. A jeśli przeżyje to, może nie chcieć zostawać. Może zechcieć odejść a my nie będziemy mieć prawa jej zatrzymać. - Zauważyła co było, wręcz przerażająco prawdopodobne.

- Myślisz, że nie zechce zostać? - Spytałem w końcu, przenosząc na nią spojrzenie.

- Wszystko zależy od tego, czy stado jej wybaczy. I czy sama zdoła sobie wybaczyć. - Stwierdziła, zakładając nogę na nogę. - Zawsze cieszyłam się, że Cameron tak cię lubi. Zawsze uważałam, że jest słaba i sama się nie obroni. Widać jej nie doceniłam.

- Widać nikt jej nie docenił. Może walczyła nie po tej stronie jednak udowodniła nam wszystkim, że jednak jest silna. I umie o siebie zadbać.

- Zawsze miała talent do wpakowywania się w takie dziadostwo. Pamiętasz jak, zginął mój ojciec i wszyscy byli pewni, że ją też zabili? - Spytała, na co skinąłem głową. - Zawodowo ocierała się o śmierć, jednak zawsze jej umykała.

- Miejmy nadzieję, że i dzisiaj nie braknie jej tego szczęścia.

Wilcza łowczyni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz