DOBRA! Z góry mówię, że niniejsze opowiadanie jest stare. Nie ma najmniejszego związku z tym, co dzieje się teraz w fandomie Exo i rzekomymi hejtami lecącymi w stronę Krisa. Szczerze mówiąc, mało o tym wiem. Jednakże zamieszczam tę adnotację, żeby nie było niedomówień. Pasował mi tu kiedyś, a dziwnie byłoby zmieniać głównego bohatera tylko dlatego, że dzieją się teraz wokół niego jakieś afery~ Nikogo nie zmuszam do czytania :D I mam nadzieję, że żadnego z fanów nie obrażę, skoro to tylko literacka fikcja. Enjoy! <3
Wepchnęła klucz w zamek od drzwi, przykładając czoło do ich tafli, przez chwilę zwlekając z przekręceniem go. Było późno. W korytarzu panowała całkowita ciemność, a w powietrzu unosił się stęchły zapach deszczu, który lał się z nieba od samego rana. Nie miała ochoty tam wchodzić, ani też zostawać na zewnątrz. Nie było racjonalnego wyjścia z tej sytuacji. Westchnąwszy cicho, przekręciła klucz, po czym nacisnęła klamkę i ślimaczym krokiem weszła do środka. Powitała ją cisza, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Zdążyła się już przyzwyczaić, choć czasami jeszcze zdarzało się wracać jej do tamtej chwili… Nie jakby była jej bohaterem, a jedynie postronnym uczestnikiem, obserwatorem, który patrzy i nie może zainterweniować. Tak samo jak ona nie mogła nic już zmienić. O ile wiedziała, że było już za późno na cokolwiek, o tyle zdawała się tym nie przejmować. W końcu decyzja jaką podjęła była dobra. Drugi raz zrobiłaby tak samo. Zrzuciła z siebie płaszczyk, włożyła klucze do szklanej miseczki na komodzie w korytarzu i starając się nie potrząsać parasolką skierowała się w stronę łazienki.
- Jesteśmy w domu, skarbie – pogładziła swój lekko uwypuklony brzuch poprzez cienką flanelową koszulę i rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała okropnie, co idealnie odwzorowywało to jak się w danej chwili czuła. Jak pół żywa. – Masz na coś szczególnego ochotę? – zapytała i ucichła, wsłuchując się w bębnienie deszczu, które echem odbijało się od ścian małej łazienki. Szczerze mówiąc gdyby ten maluszek w jej brzuchu nie miał swoich zachcianek, Lucy prawdopodobnie nie jadłaby nic. Zawsze kiedy coś nie szło po jej myśli drastycznie traciła na wadze. Lecz tym razem nie mogła do tego dopuścić. Miała kogoś, o kogo musiała się troszczyć, nieważne, że wynikło to przez przypadek. Zakręciła kran, kiedy obmyła twarz lodowatą wodą i w drodze do kuchni nacisnęła play na automatycznej sekretarce, orientując się, że czerwona lampka nieznośnie miga.
-Hej, kochanie! Tu mama – wesoły głos rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki, sprawiając, że Luc zatrzęsła się lekko w sobie. – Nie odzywasz się w ogóle, nie odbierasz. Wszystko w porządku? – chwila ciszy na zastanowienie, a może oczekiwanie z nadzieją, że jednak Luc podniesie słuchawkę i przyzna jej ze śmiechem rację. – Cóż… Pewnie jesteś w pracy i masz dużo na głowie… Chciałam tylko zapytać czy wpadniecie z Wu Yi Fanem na weekend – sok pomarańczowy, którego łyk Lucy wzięła przed chwilą, wyleciał z jej ust z towarzyszącym głośnym kaszlnięciem, którego nawet sama się przestraszyła. Łzy wypełniły jej oczy, gdy próbowała złapać oddech i nie do końca pewnym było z jakiego powodu się tam pojawiły. – Wynajęliśmy z ojcem jacht. Zapowiadają, że będzie piękna pogoda. Odezwij się jak najszybciej to obgadamy szczegóły! – dopiero po dłuższej chwili kobieta doprowadziła się do porządku, ścierając z blatu mokre plamy. Odeszła jej ochota na wszystko. – Buziaczki - sygnał kończący nagranie rozniósł się irytującym piknięciem po pomieszczeniu. Lucy wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Odkąd lekarz powiedział jej, że stres nie jest wskazany, szczególnie, że w pracy ciągle lata w tą i we w tą - z niej zresztą też radził jej zrezygnować, ale na to była zbyt dumna - starała się nie denerwować. Tylko co mogła poradzić na to, że nawet taka błahostka jak wypowiedzenie imienia tego drania wywoływało u niej takie reakcje? To już nie były przyjemne uczucia, ale ból, który rozdzierał ją na kawałki za każdym razem, kiedy tylko coś z nim związanego pojawiało się na horyzoncie. Tu nie chodziło już tylko o nią, ale o coś więcej. O kogoś, kogo on nie zamierzał zaakceptować. Ultimatum, które jej postawił nadal gdzieś echem odbijało się od ścian jej umysłu, z każdym dniem wydając się coraz bardziej niedorzeczne.
„Usuniesz je i znów będziemy szczęśliwi”. Nie wierzyła, że mógł tak swobodnym, niemal słodkim głosem, wypowiedzieć tak bardzo okrutne słowa. Kris nie był doskonały, miał mnóstwo wad, które próbował za wszelką cenę zatuszować, choć i one w końcu wychodziły na wierzch, jednak Lucy nigdy nie podejrzewałaby go o takie podejście. „Wiedziałaś na czym stoisz. Setki razy powtarzałem Ci, że nie chcę mieć dzieci. Założenie rodziny nie jest tym o czym marzę.”
- Ani moim – powiedziała mu wtedy suchym, lekko zachrypłym tonem. Była przerażona. Nie tylko tym, co właśnie miało miejsce, ale również faktem, że wewnątrz niej rośnie coś, co kiedyś będzie człowiekiem. – Ale nie zrobię tego. Nie jestem potworem.
- Twój wybór, Luc – Kris wzruszył ramionami, jakby kompletnie go to wszystko nie obchodziło. Jakby praktycznie nie miało to z nim żadnego związku. – Rodzina. Dziecko. To nie jest w moim stylu – Lucy parsknęła mu śmiechem prosto w twarz. Te jego powiedzenia zdawały się być teraz tak bardzo puste. Blondyn zignorował ten gest i wyciągnął w górę rączkę od walizki.
- Niech cię szlag, Yi Fan – sarknęła w jego stronę, wiedząc, że i tak znajduje się na przegranej pozycji. – Ono nie będzie o tobie wiedzieć, więc jak przejrzysz na oczy, to nie pojawiaj się ponownie w moim życiu – odparła całkiem poważnie, chociaż te słowa wypływały z jej ust raczej bardziej z powodu złości na niego, niż zdrowego rozsądku. – Nie życzę sobie tego.
- Niech ci będzie – ten ruch, kiedy jego ramiona lekceważąco unosiły się ku górze, by zaraz upaść, niezwykle ją irytował.
- Świetnie – zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, żeby po chwili osunąć się po nich z głuchym płaczem, przemieszanym z jękiem bólu.
Ilekroć o tym wspominała, czuła się jakby oglądała film, a nie strzępki własnego życia. Zapaliła lampkę na stoliku, żeby rozsiąść się na kanapie z miską sałatki greckiej. W tle leciała kolejna wiadomość, ale Luc nie miała najmniejszego pojęcia, co i kto do niej w danej chwili mówi. Ujęła między pałeczki kawałek kurczaka, by spojrzeć na niego z obrzydzeniem. Totalnie nie miała ochoty na spożywanie czegokolwiek. Najchętniej żyłaby o samej wodzie, jednak zmieliła go między zębami i przełknęła, czując jak opornie przechodzi jej przez gardło, by zaraz później zrobić tak z resztą zawartości naczynia.
Powiedzenie światu o tym wszystkim było dla Lucy tak bardzo ciężkie jak strzelanie z karabinu maszynowego dla laika. Człowiek jest zwierzęciem społecznym, jednak w pewnych momentach woli ukryć się w cieniu, niż wychylać za nadto. Może to też miało jakieś podłoże ewolucyjne?
- Chodź – Kim namawiała ją na wyjście wieczorem, żeby opić ukończenie pracy nad grafiką singla debiutującego zespołu. Był to właściwie ich pierwszy, większy projekt, więc wszyscy umówili się, że będą świętować tę chwilę razem. Jednak Lucy nie miała na to najmniejszej ochoty. Szczególnie, że ostatnimi czasy nawet nie wyrabiała normy we śnie, przez to, że musieli jak najszybciej skończyć swoją pracę. – Co będziesz siedziała w taki dzień na kanapie! – z jednej strony powiedzenie im, że rezygnuje z wyjścia, kiedy czworo par oczu wbijało w nią swój wzrok, byłoby kompletnie nietaktowne, a z drugiej pójście tam i męczenie się również nie bardzo przypadało jej do gustu.
- Nie kręć nosem, idziesz – Taemin, lider zespołu, pociągnął ją za rękę w stronę drzwi obrotowych, kończąc tym samym dyskusję. Wszyscy wpakowali się do służbowego mini Van’a. Lucy nie wiedziała, czy mogą go zabrać, ale skoro nikt nie protestował i ona nie odezwała się nawet słowem. Zarówno przez całą drogę do baru karaoke siedziała milcząca wbita w siedzenie, wpatrując się w przemijający za oknem nocny krajobraz, podczas gdy jej współpracownicy żywo nad czymś dyskutowali.
- Stawiam kolejkę! – krzyknął Yunho rozentuzjazmowany, kiedy znaleźli się na miejscu. Już zamierzał popędzić do baru, kiedy Luc zatrzymała go łapiąc za rękaw.
- Ja podziękuję – odparła, kompletnie nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia pozostałych. Nigdy nie odmawiała alkoholu, ale przecież od tamtej pory wiele rzeczy uległo zmianie. – Wezmę sok – Yunho kiwnął głową z podejrzliwością, ale zamiast pytać o cokolwiek skierował się w głąb lokalu, by zamówić. Chwilę później zjawił się z dwoma tacami, popisując się swoimi zdolnościami do lawirowania pomiędzy stolikami bez uronienia choćby kropli trunków. Znów podniosła się wrzawa i gwar rozmów.
- Czemu tak milczysz? – Kim zaskoczyła ją swoją śmiałością. Zwykle dystyngowana, teraz przysiadła się aż za blisko, chuchając jej w twarz piwnymi oparami.
- Jestem zmęczona – odrzekła Luc, uśmiechając się półgębkiem.
- Faktycznie ostatnio wyglądasz na przemęczoną – skwitowała młoda kobieta, opierając się łokciem o ramię drugiej. – Ale to jest nasz dzień, Luc. Skończyliśmy to cholerstwo! – odparła rozweselona. – Już nie będą nam zrzędzić, że coś trzeba poprawić – z tym jednym miała rację. Ileż można było słuchać, że szata graficzna nie jest odpowiednia, że pióro na kapeluszu jednego członka z zespołu jest za mało wyraziste, za krótkie lub zbyt pierzaste? Z początku to wszystko było śmiechu warte, ale po kilkunastu razach stało się zmorą i zespół już tylko czekał na kolejne zgłoszenie, jakoby coś było nie tak.
- Przepraszam – jęknęła Luc. – Mówiłam, że nie będę dzisiaj najlepszym kompanem do zabawy.
- Oj, gadasz – Kim zerwała się z miękkiej kanapy, by zaraz pociągnąć swoją współpracowniczkę do tej samej pozycji. – Zaraz cię rozruszamy! – zawołała śpiewnym głosem, mrugnąwszy do Taemin’a. Lucy nie miała nawet tyle siły, żeby się jej wyrwać. Przed jej oczami pojawił się duży monitor, a kiedy Kim wcisnęła jej do ręki mikrofon, spojrzała na nią oburzona.
- Kim – sarknęła niezadowolona. – Ale ja nie umiem śpiewać! – z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki. Lucy zmrużyła oczy. Widziała ironiczną minę Kim, mówiącą, że zrobiła to specjalnie. Wybrała debiutującą piosenkę singla do którego jej zespół tak długo robił okładkę. Kiedy tamta zaczęła śpiewać, ale Luc nadal uporczywie milczała, oberwało jej się z łokcia w żebra. Poczuła, że oblewa ją gorąco. Naprawdę nie chciała tego robić, jednak mimo wszystko jakoś słowa zaczęły wypływać jej z gardła. Cicho i nieśmiało, i dziękowała Bogu, że piosenka szybko dobiegła końca.
Jakimś dziwnym trafem po wypiciu soku jabłkowego, który zamówiła, zaczęło jej się kręcić w głowie, a ręce i nogi stały się lekkie jak ptasie piórka. Nagle miała potrzebę porozmawiania z kimś, potańczenia na stole i zaśpiewania tysiąca piosenek, chociaż jeszcze przed chwilą się przed tym wzbraniała. Z jej ust wypływał istny słowotok, albo śmiała się, nie mając ku temu żadnego powodu.
- Hej! – Taemin ściągnął ją ze stolika, zauważając, że coraz bardziej zaczyna się chwiać. – Zaraz spadniesz! – w efekcie czego wylądowała mu na kolanach. Spojrzała na niego filuternie lekko wytrzeszczonymi oczyma, przypominającymi te Strusia Pędziwiatra i wybuchnęła gromkim śmiechem.
- Ej, uważajcie, skowronki – zachichotała Kim, pojawiając się ni stąd ni zowąd nad nimi. Owinięta jaskrawym, różowym szalem z piórek, który wyglądał jakby zamierzała się podjąć pracy na rurze. – Bo jak Kris się dowie to skopie ci tyłek i pokiereszuję tę piękną buźkę – dała mu pstryczka w policzek, po czym okręciła dookoła własnej osi. Lucy zdążyła zapomnieć o człowieku, noszącym to imię. Zaśmiała się histerycznie.
- Tego dupka już nie ma w mojej bajce – Kim i Taemin wybałuszyli oczy, najpierw spoglądając po sobie, a potem wlepiając je w Lucy.
- Co? – zapytała Kim, rzucając się na poduszki obok. – Jak to? Nie jesteście już razem? – kiedy Luc nic nie odpowiedziała, dziewczyna potrząsnęła jej ramię.
- Ej, przestań – Taemin zwrócił jej uwagę, gromiąc ją spojrzeniem. – Widzisz, że nie chce mówić, to nie nalegaj – Lucy słysząc to zaśmiała się ponownie.
- Wiecie co jest w tym najlepsze? – zapytała, jednak nie oczekiwała od nich odpowiedzi. – Że już mi to wisi. Najbardziej martwię się o dziecko.
- Jakie dziecko? – o ile wcześniej nic nie rozumieli, to teraz mieli niezłą Sodomę i Gomorę w głowie.
- O, nie mówiłam wam? – zawołała radośnie, klepiąc Taemina w kolano, całkowicie ignorując ich zszokowanie i zmartwienie. – Jestem w cią… och – zgięła się w pół, zasłaniając usta dłonią. – i chyba zaraz zwymiotuję – zawartość jej żołądka niekontrolowanie wymsknęła się poprzez jej gardło, wprost na flanelowe spodnie Tae. A potem już kompletnie wir w jej głowie sprawił, że przestała kontaktować. Kim wpadła w panikę, rzucając zdenerwowane i przestraszone spojrzenia swojemu koledze.
- Co się tak gapisz? – warknął na nią młody mężczyzna. – Zadzwoń po pomoc.
Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to Kris. Jakby kompletnie z pamięci wyleciało jej, że Lucy i on nie są już parą. Wykręciła do niego numer, chodząc w tą i we w tą, ze zdenerwowaniem, stukając obcasem o podłogę.
- Halo, Kris? – zapytała od razu, kiedy pojawił się sygnał zatwierdzonego połączenia.
- Kris jest w łazience – odezwała się jakaś kobieta, melancholijnym, spokojnym głosem. – Kto mówi?
- Kim – Kim odchrząknęła w zdumieniu. Adrenalina krążyła jej w żyłach. – Jestem jego siostrą – wymyśliła na poczekaniu, spodziewając się nieświadomie, że jeżeli tego nie powie, tamta odłoży słuchawkę. – Dasz mi Yi Fana? To cholernie ważne.
- Och, tak – zaśmiała się kobieta. – Przepraszam, Kris nie wspominał, że ma siostrę – kontynuowała rozentuzjazmowana, nie zdając sobie z niczego sprawy. – Stało się coś?
- Daj mi Krisa – warknęła Kim, nie przejmując się nieuprzejmością swojego tonu. Po drugiej stronie owa nieznajoma obwieściła Krisowi, kto dzwoni. Przejął od niej słuchawkę z miną pełną niedowierzenia.
- Kim? Co ty odpierdalasz? – rzucił na powitanie.
- Tak, też się nie cieszę, że z tobą rozmawiam – odparła równie ciepło kobieta. – Ale to chyba najmniejszy problem w tym momencie. Wiedziałeś, że Lucy jest w ciąży? – po drugiej stronie zapanowała cisza. – Wiedziałeś, do cholery, czy nie?
- Tak – odezwał się po dłuższej chwili obojętnym tonem.
- Okej, zwyzywam cię od skurwysynów później – skwitowała Kim złowieszczo. – A teraz jeżeli chcesz to dziecko zobaczyć jeszcze na oczy to zbieraj dupę w troki i przyjeżdżaj do baru Feel the bit.
- Co ty wygadujesz? – mruknął mężczyzna, przeciągając dłonią po twarzy. – Nie mam czasu na takie rzeczy.
- Jasne, wiem, że pieprzenie tej panny obok będzie dużo bardziej przyjemne, ale na miłość boską, Kris – sarknęła Kim, przestępując z nogi na nogę. Nie było czasu na kłótnie. Jednak jak miała mu powiedzieć, co się stało? Jak? Skoro to była po części jej wina. Kris prychnął po drugiej stronie słuchawki, mając zamiar już się rozłączyć, kiedy Kim znów przemówiła. Głos się jej trząsł. – My… My wrzuciliśmy jej narkotyki do soku – znowu zaległa cisza. Kobieta odsunęła telefon od ucha, żeby sprawdzić, czy połączenie nadal trwa. Łzy w jej oczach zaczynały gromadzić się na wielką skalę.
- Wy… - zaczął mężczyzna, by zaraz się zaciąć. – Co? – wrzasnął do słuchawki.
- Nie powiedziała nam o niczym – Kim próbowała się usprawiedliwić. – Nie wiedziałam, że już nie jesteście razem. A tym bardziej, że jest w ciąży. Kris, przepraszam – i wtedy do jej uszu dotarł dźwięk przerwanego połączenia. Kim nie wierzyła, że to zrobił. Uderzyła otwartą dłonią w ścianę, ze złości na siebie i na wszystko inne zaciskając zęby i dała upust łzom. Kiedy wróciła do sali, Lucy również zwinięta w kłębek zanosiła się płaczem.
- Co się dzieje? – Kim spojrzała zdezorientowana na Taemina, który paradował w samych bokserkach. – I czemu jesteś bez spodni?
- No wybacz, że nie noszę zapasowych na zmianę w razie, gdyby ktoś mnie obrzygał – warknął na nią mężczyzna, kręcąc się dookoła kanapy, na której spoczywała Luc. – Zadzwoniłaś po pomoc? Pogotowie zaraz powinno tutaj być.
- Zadzwoniłam do Krisa, ale cham rzucił słuchawką – wyrzuciła z siebie Kim z obrzydzeniem. – Co z nią? Co z dzieckiem? – znów zaczynała wpadać w panikę. Wszyscy byli już sporo po dwudziestce, ale w takich chwilach nadal zachowywali się jak dzieci.
- Czy ja wyglądam ci na lekarza? – Taemin był dużo bardziej zdenerwowany od niej, a przez to robił się uszczypliwy. – Po co do Krisa? Zawsze wiedziałem, że to kretyn – wyrzucił z siebie rozjuszony.
- A do kogo miałam zadzwonić, panie wspaniały?
- Ej, to nie jest czas na wasze sprzeczki – wtrącił się Yunho, który chyba jako jedyny myślał w tej chwili racjonalnie. Jego pełne politowania spojrzenia skierowane w stronę tej dwójki i zmarszczone czoło, skutecznie ich uciszyło. – Jak w ogóle mogliście wpaść na tak beznadziejny pomysł? – Kim spuściła wzrok zmieszana, łzy wciąż płynęły po jej policzkach. Już wcale tego nie kontrolowała.
- To chyba mało istotne w tej chwili – sarknął Taemin. Hae Moon spojrzała na niego z kanapy, wysyłając mu mordercze spojrzenia, po czym powróciła do wciskania Lucy wody. Żadne z nich nie wiedziało, co robić w takiej sytuacji.
- Była strasznie spięta – wtrąciła słabo Kim. – Chcieliśmy tylko, żeby trochę się rozluźniła.
- No to świetnie wam to wyszło! – wrzasnął na nią Yunho, kręcąc głową. Nawet muzyka już nie grała, a w lokalu zrobiło się nagle pusto, jakby wszyscy przestraszyli się, że coś zaczęło się dziać. Kim skuliła się sama w sobie, przestraszona. Zdawała sobie sprawę, że to dopiero początek i pewnie będzie musiała się tłumaczyć nie tylko mu, ale i policji, a co gorsza Lucy, która przecież do końca życia jej tego nie wybaczy.
- Wcale nie pomagacie tymi wrzaskami – rzekła rozsądnym głosem Hae Moon, gładząc Lucy po głowie. Dziewczyna nie mogła się uspokoić. Mamrotała coś pod nosem, czasami wybuchając ni stąd ni zowąd śmiechem. Najwyraźniej narkotyki wcale nie traciły na swym odurzającym działaniu. – Gdzie jest ta karetka? Yunho, kiedy po nią zadzwoniłeś?
- Jakieś dziesięć minut temu – odparł mężczyzna, przysiadając na skraju. – Powinni zaraz być. Może lepiej, gdyby jeszcze raz zwymiotowała?
- Gdyby to było takie proste – skwitowała Hae Moon. – Nie wiem, co się robi w takich sytuacjach, ale może gdyby Tae podłożył swoją głowę…
- Kiepski moment na żarty, Moon – sarknął na nią Taemin, kręcąc się w miejscu. – Dajcie jej coś do powąchania, może to załatwi sprawę.
- Twoje stopy? – zapadła cisza, nikt się nie zaśmiał, dopiero Lucy zwróciła ich uwagę, kiedy nagle otrąciła szklankę z wodą, wylewając jej zawartość na stolik. – Luc, co ty wyrabiasz?
- Chcę wrócić do domu – odparła kobieta, podźwigając się na równe nogi, ale zamiast zrobić krok zakołysała się w miejscu i ponownie opadła na kanapę. – Nie chcę się tak czuć – złapała się za głowę, próbując ustabilizować wzrok. Wszystko nie dość, że było zamazane, to jeszcze w trój wymiarze. A na dodatek szumiało jej w uszach.
- Zaraz pojedziesz do lekarza – Hae Moon próbowała ją uspokoić.
- Co wy mi zrobiliście? – zdenerwowała się Luc, znów próbując się unieść. Tym razem udało jej się dotrzeć do naprzeciwległego stolika, nim nie potknęła się o krzesła. Podłoga była już tak blisko, gdy nagle wszystko zatrzymało się w miejscu.
- Kris – szepnęła Kim, nie wierząc własnym oczom. Luc wstrzymała oddech. Skąd on się tutaj wziął? Kto był tak głupi, żeby po niego zadzwonić? Myśli wirowały w jej głowie, nie dając spokoju. Zupełnie jakby była podłączona do prądu. Informacje grały w hokeja. Raz po raz pojawiały się kolejne, których nie była w stanie okiełznać. Kiedy postawił ją do pionu złapała się ściany, będąc pewną, że jeśli stanie o własnych siłach to runie na ziemię równie szybko.
- Zadzwoniliście po pogotowie? – warknął rozzłoszczony Wu Yi Fan w stronę zebranych. Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. – Pieprzę to. Sam ją zawiozę – odparł po chwili namysłu, orientując się, że sanitariuszy jak nie było tak nie ma. Złapał ją za rękę, ale od razu mu się wyrwała.
- Nigdzie z tobą nie idę – burknęła. – Nie wiem co tutaj robisz, ale… och – nie zdążyła dokończyć, bo Kris przewiesił ją sobie przez ramię.
- Zaopiekuj się nią, Yi Fan – rzuciła im na pożegnanie Hae Moon, ale mężczyzna obdarował ją jedynie zimnym spojrzeniem. Lucy za wszelką cenę próbowała się uwolnić.
- Puść mnie – wierzgała nogami na wszystkie strony, jednak ten niewiele sobie z tego robił. Nawet nie obeszło go to, że będzie miał brudną białą bluzę z napisem SWAG, którą tak wielce uwielbiał. – Jest mi niedobrze. Puść mnie – puścił dopiero, kiedy wpakował ją do swojego samochodu i zapiął pasy. Lucy od razu je odpięła i wyślizgnęła się z wnętrza. Noc była cicha, a z nieba powoli sączył się deszcz.
- Co ci odbija? – Kris dogonił ją szybko, mimo iż szła hardo przed siebie, na dodatek po środku ulicy. – Musisz jechać do szpitala – zatrzymała się ostentacyjnie, powoli odwracając głowę w jego stronę.
- Nie udawaj, że teraz cię to obchodzi – wygarnęła mu. Kris milczał jak zaklęty, więc Lucy uznała, że trafiła. – Nie obchodzi cię – prychnęła, uznając to za oczywiste. – Więc co tu robisz?
- Chodź – pociągnął ją za rękę. – Zawiozę cię do szpitala.
- Puszczaj – zachwiała się, próbując się wyrwać, w efekcie czego, gdyby nie jego szybki refleks wylądowałaby na krawężniku. – Chociaż raz mógłbyś dotrzymać tego cholernego słowa – uderzyła go w twarz, a w odpowiedzi on obdarzył ją lodowatym spojrzeniem, które niemal ścięło ją z nóg, a przynajmniej uprzytomniło na tyle, że zaczynała orientować się w sytuacji nieco bardziej. – Kazałeś mi je zabić! – wrzasnęła mu prosto w twarz. - Spełniam twoje marzenia. Cieszysz się? – powiedziawszy to zaniosła się tak histerycznym płaczem, że sam Wu Yi Fan jej nie poznawał. Zwykle była twarda, a bynajmniej na tyle, że rzadko okazywała swą słabość i walczyła do samego końca. – Boże, nie… - jęknęła, klękając na środku drogi i zasłaniając swoją twarz dłońmi. – Niech ten koszmar się skończy.
Nikt nie lubi słuchać rozdzierającego serce płaczu. Nikt nie lubi być świadkiem ludzkiego cierpienia, jeśli nie może nic na nie poradzić. Kris stał przez chwilę, nie wiedząc co uczynić. Rozdarty pomiędzy dwoma światami, które nigdy nie powinny się spotkać. Nie o takie życie się prosił. Nie o taki rozwój wydarzeń. Kiedy już wyciągał do niej rękę, w oddali zawył sygnał karetki, a chwilę później sanitariusze zabierali Luc do swojego wozu. Yi Fan stanął przed wyborem: mógł jechać do szpitala lub wrócić do mieszkania i dalej troszczyć się jedynie o swoją karierę. Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i ruszył za pogotowiem, a na skrzyżowaniu… skręcił w przeciwległą stronę.
Kiedy otworzyła oczy uderzyło ją jaskrawe światło, sprawiając, że od razu je zamknęła, pocierając dłońmi. Bolała ją głową, a ręce wydawały się być czymś skrępowane. Wydarzenia zeszłej nocy zatarły się gdzieś na chwilę, jakby były snem, by powrócić drastycznie w najmniej spodziewanym momencie. Poderwała się do pozycji siedzącej, przerażona. Okropny ból sparaliżował ją w rękach, kiedy igły kroplówek zaczęły poruszać się w żyłach. Spojrzała zdezorientowana na pomieszczenie w którym się znajdowała. Białe ściany. Mnóstwo dziwnych przyrządów, kilka pustych łóżek.
- Jak się czujesz, skarbie? – do jej uszu doleciał zmartwiony, pełen opiekuńczości i ciepła, głos jej mamy.
- Co z dzieckiem? – zapytała bez zastanowienia. Pytanie to spotkało się z ciszą ze strony jej matki. – Co z nim? Co z dzieckiem? – powtarzała bezwiednie, wpatrując się w nią. Coraz bardziej zdenerwowana faktem, że ta nie chce jej odpowiedzieć.
- Poczekajmy, aż przyjdzie lekarz - jej ton nie zwiastował niczego dobrego. Lucy opadła na poduszki, żeby zaraz zacząć zrywać sobie wenflony z rąk. – Co ty robisz? Czekaj! Przestań!
- Muszę się dowiedzieć co i jak, już – zażądała młoda kobieta stanowczym tonem.
- Dobrze – westchnęła jej mama. – Pójdę po lekarza.
- Słyszałam, że Kris po ciebie wtedy przyjechał – zaczęła mama Lucy, przypatrując się uważnie obieranej przez siebie pomarańczy. – Ale nie widziałam go jeszcze w szpitalu.
- Bo go tu nie było – odparła sucho jej córka. Leżała przykryta kołdrą po sam czubek, nie mając ochoty na rozmowy z kimkolwiek.
- Co mu powiesz jak przyjdzie?
- Nie przyjdzie, mamo – obróciła się na drugi bok, próbując jej dać tym samym do zrozumienia, że tę rozmowę uznaje za skończoną. – A jeśli się tu pojawi to powiem mu, że jego dziecko nie żyje – zapadła nieznośna cisza, nawet jej mama na chwilę przestała oddychać.
- To okrutne, kochanie – skwitowała ganiącym tonem.
- Kto powiedział, że życie jest kolorowe? – mruknęła Luc, wtulając głowę w poduszkę. – I ono ma swoje cienie. Poza tym, on i tak nie chciał tego dziecka. Lepiej będzie, jeśli nigdy nie dowie się o jego istnieniu.
Jak bardzo względne może być „nigdy”?
Nigdy nie zakocham się w kobiecie, która zmieni moje priorytety na przyszłość.
Nigdy nie wybaczę mężczyźnie, który chciał zabić nasze dziecko.
Nigdy nie poznam swojego prawdziwego taty.
„Rodzina. Dziecko. To nie jest w moim stylu.”
Zamknęła oczy, siłą rzeczy wyobrażając sobie, że jednak zobaczy jak ten mężczyzna o wyglądzie modela i subtelnie ciemnych blond włosach, wejdzie przez drzwi z uśmiechem, który zwykle powodował, iż miękły jej kolana. Biała, szpitalna poduszka powoli nasiąkała łzami, a wtedy w pokoju rozniósł się odgłos czyichś stóp i Lucy naprawdę otworzyła oczy, przepełniona nadzieją.
- Pora na zmianę kroplówki – głowa starszej pielęgniarki zawisła nad jej własną, a jej duże ręce zaczęły wymacywać woreczek z płynami, które leniwie wędrowały rurkami do jej żył.
CZYTASZ
K-POP One Shots
Fanfiction~ SZYBKI SPIS TREŚCI ~ 1) First Snow: fluff; Sehun; 2) I hate this time when we must say goodbye; fluff; Sehun; 3) Dywan w krowie łaty; +18?; Baekhyun; 4) You'll be okay; angst; Youngjae; 5) Czarny chleb i czarna kawa; angst; Sehun; 6) Ma pani w se...